Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Owszem, wciąż te jedenaście kilometrów, ale nie niosłam żadnego ciężaru i leciałam z wiatrem.
Pogoda popsuÅ‚a siÄ™ radykalnie, zaczÄ…Å‚ padać deszcz, który przeksztaÅ‚ciÅ‚ siÄ™ w ulewÄ™, zaledwie zdążyÅ‚am stracić z oczu ostatnie zabudowania Krynicy. Wróci- Å‚abym zapewne, gdyby nie to, że wÅ›ciekÅ‚ość pchaÅ‚a mnie do przodu, a poza tym, wracaÅ‚abym pod ten wiatr, siekÄ…cy lodowatymi strumieniami. Do Piasków da- lej, bo dalej, ale chociaż wygodniej. Moja kurtka byÅ‚a uczciwie nieprzemakalna, miaÅ‚am jednakże peÅ‚no wody w kieszeniach i w gumiakach. Pół godziny przed Piaskami deszcz przestaÅ‚ padać, za to wiatr zaczÄ…Å‚ siÄ™ odwracać i przechodzić z zachodniego w północny. Mokra i nieźle uchetana, zastanowiÅ‚am siÄ™, co teraz zrobić. Wracać tÄ… samÄ… drogÄ…, nieco bokiem, jak koÅ„ na paradzie, żeby caÅ‚y czas do tego wiatru znajdo- wać siÄ™ tyÅ‚em, czy wyjść na brzeg i poszukać autobusu? PrzyjeżdżaÅ‚ tu dwa razy dziennie, sama dwukrotnie spotkaÅ‚am to pudÅ‚o na szosie, usilnie jęłam siÄ™ za- stanawiać, o której godzinie to byÅ‚o. Rano. . . ? Po poÅ‚udniu. . . ? Chyba raz jedno i raz drugie. Na logikÄ™, z takiej miejscowoÅ›ci na koÅ„cu Å›wiata autobus powinien wyjeżdżać rano, dla ludzi jadÄ…cych gdzieÅ› tam, a drugi raz przybywać późnym po- poÅ‚udniem, żeby ich przywieźć z powrotem. MógÅ‚ zresztÄ… rano ludzi przywozić, a wieczorem odwozić, wszystko jedno, w każdym razie na ten wieczorny zdąży- Å‚abym Å›piewajÄ…co. PorzuciÅ‚am morze, na które trudno byÅ‚o nawet patrzeć, bo wiatr waliÅ‚ po oczach, i znalazÅ‚am przejÅ›cie przez wydmy, najbliższe portu. ByliÅ›my tu już, przypomniaÅ‚am je sobie, wiodÅ‚o dalej przez las prawie do Å›rodka miejscowoÅ›ci, nie- daleko pÄ™tli autobusowej. PrzeszÅ‚am tÄ™ trasÄ™ marszowym krokiem, wciąż mokra i zziajana, ale zaledwie Å›rednio zmarzniÄ™ta, bo energiczny ruch rozgrzewaÅ‚, po czym trafiÅ‚am wprost na podejrzanÄ… szopÄ™, z której znikli mieszkaÅ„cy i bursztyn. Na piaszczystej drodze przed placem z szopÄ… stali ludzie. Miejscowi, rybacy. MiÄ™dzy nimi dostrzegÅ‚am owego piÄ™knego, który wchodziÅ‚ w morze z siatkÄ… tuż przy nas, poznaÅ‚am go od razu, bo wyróżniaÅ‚ siÄ™ tÄ… znakomitÄ… sylwetkÄ…. SÅ‚odki piesek miaÅ‚ racjÄ™, za piÄ™tnaÅ›cie lat o takiej kondycji bÄ™dzie mógÅ‚ już chyba tylko marzyć. Nawet i teraz, taÅ„czyć zapewne umiaÅ‚ lepiej, ale siÅ‚Ä… fizycznÄ… z pewnoÅ›ciÄ… do piÄ™t mu nie siÄ™gaÅ‚. ZatrzymaÅ‚am siÄ™ przy niewielkiej grupce. Nikt na mnie nie zwróciÅ‚ uwagi, wyglÄ…dem zewnÄ™trznym nie raziÅ‚am. W ciemnogranatowej fufajce, w weÅ‚nianej, szarej czapce, która uparcie zjeżdżaÅ‚a mi na oczy, w zwykÅ‚ych czarnych gumia- kach i wystajÄ…cej spod fufajki grubej spódnicy w drobnÄ…, niebieskÄ… kratkÄ™, wy- glÄ…daÅ‚am prawie tak samo jak tutejsze baby. No różniÅ‚y siÄ™ ode mnie tym, że do roboty zakÅ‚adaÅ‚y watowane spodnie. Wszyscy, rzecz jasna, rozmawiali o sensacyjnym znikniÄ™ciu, podkreÅ›lajÄ…c jego wyraźnie podejrzany charakter. 25 — . . . a rzeczy by wziÄ™li, nie? A zostaÅ‚o. . . ! — A co tam zostaÅ‚o, stare szmaty! MajÄ…tek wyciÄ…gnęła, starczy, żeby sobie takie Å‚achy odkupić! — Nie same Å‚achy, nie same. . . — . . . na co by im? Chcieli w GdaÅ„sku, a niechby, nikt im siÅ‚Ä… nie wyrywaÅ‚. . . — A może siÄ™ bali, że siÅ‚Ä…. . . ? — Podobnież krew znaleźli. . . — Jaka tam krew, ludzie plotÄ…! — A te. . . ? Nie darmo tu stojÄ…. . . PoszÅ‚am wzrokiem za gestem brody mówiÄ…cego te sÅ‚owa i dopiero teraz za- uważyÅ‚am samochód z literami MO i obok furgonetkÄ™ WOP-u. PopatrzyÅ‚am na szopÄ™ uważniej, widać w niej byÅ‚o jakiÅ› ruch, ktoÅ› przeszedÅ‚ dookoÅ‚a i udaÅ‚ siÄ™ kawaÅ‚ek w las, ale od razu wróciÅ‚. Las byÅ‚ tuż, o metr, szopa staÅ‚a na samym skraju dziaÅ‚ki. — . . . a jak nieÅ›li? Wózka nie mieli, nic nie mieli. . . — Wielkie mi co, we dwoje, na plecy zabrać we workach. . . — A jeszcze ten Franio przy nich siÄ™ pÄ™taÅ‚. Ja mówiÄ™, że Franio w tym! — Franio to nawet gablotÄ™ ma. . .
|
WÄ…tki
|