Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
(W innych przypadkach jest podobnie: widziałem kiedyś mężczyznę z chorobą
Parkinsona, który zaaplikował sobie zastrzyk apomorfiny, aby pozbyć się uczucia sztywności — po kilku minutach nagle odzyskał możliwości ruchu, uśmiechnął się i powiedział: „zapomniałem, jak to jest mieć chorobę Parkinsona"). W piątkowe popołudnia Bennett był wolny. Lubił wtedy wybierać się na długie wędrówki, wycieczki rowerowe lub przejażdżki samochodem. Z ogromną przyjemnością jeździł na pobliskie ranczo z uroczym jeziorem, do którego można było dojechać tylko wyboistą, zakurzoną drogą. Ranczo położone było w przepięknym miejscu na wąskim urodzajnym pasie ziemi pomiędzy jeziorem i górami. Spacerowaliśmy tam kilka godzin, rozmawiając o tym i owym, a Bennett — gdy mijaliśmy coś ciekawego — dawał mi krótkie lekcje botaniki i geologii. Pewnego razu po kąpieli w jeziorze zobaczyłem, że Bennett dość niespodziewanie zwinął się na ziemi 115 i uciął sobie drzemkę. Wyglądał na spokojnego, rozluźnionego; jednak fakt, że zasnął tak nagle i głęboko, nasunął mi przypuszczenie, że nazbyt wiele trudności musiał on pokonać w ciągu dnia, że przeżywa takie chwile, kiedy nie może już wytrzymać stresu. Zastanawiałem się, jak wiele musi ukrywać pod swoją genialną powierzchnią — z jak wieloma rzeczami musi dawać sobie radę. Później, kiedy kontynuowaliśmy naszą włóczęgę po ranczu, mówiliśmy o tym, że mogę zobaczyć tylko zewnętrzne objawy jego touretyzmu, te zaś — choć dziwaczne — na pewno nie były najgorszym problemem. Prawdziwe problemy, te wewnętrzne, to panika i napady furii — uczucia tak gwałtowne, że obawiał się, iż go przygniotą, i tak nagłe, że nigdy nie potrafił ich przewidzieć. Czasem wystarczył widok policyjnego wozu lub perspektywa mandatu, a w jego głowie natychmiast powstawał krwawy scenariusz: szaleńczy pościg, strzelanina, płomienie ognia, śmiertelnie ranni i zabici. W ciągu kilku chwil krwawa fabuła była dopracowana w każdym szczególe, a przerażające obrazy w szaleńczym tempie przebiegały mu przez głowę. Jedna część jego osoby — ta niezaangażowana — mogła obserwować te sceny z obojętnością, ale druga część była przez nie „wchłaniana" i pobudzana do działania. Bennett potrafił powstrzymać wybuchy paniki w miejscach publicznych, ale napięcie, wynikłe z opanowywania się, było bardzo silne i wyczerpujące. W domu mógł się wyżyć — nie na innych osobach, ale na otaczających go martwych przedmiotach. Na jednej ze ścian widniały ślady wielu uderzeń, podobnie jak na lodówce, w którą podczas ataków furii rzucił już właściwie wszystkim. W jego gabinecie lekarskim od ciągłego kopania zrobiła się w ścianie dziura, którą musiał zasłonić rośliną doniczkową; a w jego domowym gabinecie na ścianach wyłożonych cedrowym drewnem, widniały ślady noża. — Touretyzm nie zawsze jest śmieszny i łagodny — powiedział mi. — Można postrzegać go jako coś cudacznego, zabawnego, czuć pokusę jego uromantycznienia, ale zespół Tourette'a pochodzi z głębi systemu nerwowego i z podświadomości. Sięga naszych najdawniejszych, najsilniejszych uczuć. Syndrom Tourette'a jest jak epi- 116 lepsja w podkorzu; kiedy mu ulegasz, pomiędzy tobą a „tym czymś" jest tylko wąski pas kory, wąski pas oddzielający cię od szalejącej burzy, ślepej siły podkorza. Zespół Tourette'a można postrzegać jako coś czarującego, zabawnego i twórczego, ale ma on również swoje ciemne strony, z którymi trzeba walczyć przez całe życie. Jazda powrotna była stymulującym, a czasami przerażającym doświadczeniem. Teraz, kiedy Bennett poznał mnie już, nie starał się już hamować swoich touretycznych odruchów. Puszczał na kilka sekund kierownicę — jeśli nawet nie było to kilka sekund, to dla mnie trwało to znacznie dłużej — i uderzał opuszkami palców w przednią szybę (w rytm ciągłych „Huu, huuu", „Cześć!", „To okropne!"), poprawiał okulary, „wypośrodkowywai" je na tysiąc różnych sposobów, a zgiętymi palcami wskazującymi bez przerwy wygładzał wąsy, patrząc przy tym we wsteczne lusterko zamiast na drogę. Jak oszalały poruszał przez cały czas kolanami, próbując ułożyć je symetrycznie do kierownicy; nieustannie „wypośrodkowywał" je, nagłymi ruchami przestawiał z jednej strony na drugą, tak że samochód jechał w dół ulicy dziwacznym zygzakiem. — Niech się pan nie przejmuje — powiedział, ujrzawszy moje zaniepokojenie. — Znam tę drogę. Widzę w lusterku, że nic za nami nie jedzie. Jeszcze nigdy nie miałem wypadku11 . Bennett miał wewnętrzną potrzebę patrzenia na innych i odwrotnie — musiał czuć na sobie ich wzrok. Objawiało się to w przedziwny sposób. Kiedy dotarliśmy do domu, schwycił Marka, postawił go przed sobą i wygładzając wąsy, mówił do niego rozwścieczonym głosem: „Spójrz na mnie! Spójrz na mnie!" Mark nie ruszył się z miejsca, ale nie potrafił skoncentrować wzroku na twarzy ojca. Wtedy Bennett schwycił go za rękę i mocno trzymając, syknął: 11 Wycieczka samochodowa, którą odbyłem z przyjacielem—także touretykiem, była równie niezapomnianym przeżyciem. Przez cały czas nagłymi ruchami szarpał kierownicą z jednej strony w drugą, gwałtownie naciskał na hamulec lub pedał gazu albo wyjmował podczas jazdy kluczyk ze stacyjki. Twierdził jednak, że tego typu touretyczne odruchy są bezpieczne — od kiedy miał prawo jazdy, tzn. od 10 lat, nigdy nie miał żadnego wypadku. 117 „Spójrz na mnie!". Mark stal w bezruchu, jak gdyby był w transie, jakby został zahipnotyzowany. Wydarzenie to zaniepokoiło mnie, choć inne sceny rodzinne były wzruszające: Bennett symetrycznymi ruchami rozpostartych palców lekko uderzał we włosy Helen; wydawał przy tym miękkie „Huu, huu". Helen z pogodnym uśmiechem przyjmowała i akceptowała te pieszczoty; była to przejmująca scena, pełna zarówno czułości, jak i absurdu.
|
WÄ…tki
|