Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Przed sobą zobaczył port. Stał tam gęsty tłum; Sieben wpadł w ciżbę. Odpychani na boki ludzie wykrzykiwali w ślad za nim zniewagi, jakaś kobieta upadła na ziemię. Obejrzał się. Prześladowców było co najmniej sześciu.
Bliski paniki, wypadł na przystań. Po jego lewej ręce, z bocznej uliczki wypadła grupka mężczyzn. Wszyscy byli uzbrojeni. Sieben zaklął. „Dziecię Gromu” odbijał od brzegu, gdy Sieben przebiegł przez molo i rzucił się w powietrze, chwytając zwisającą z relingu linę. Zacisnął na niej palce i z impetem uderzył o burtę statku. O mało nie puścił cumy, lecz chwycił ją jeszcze mocniej, gdy ciśnięty nóż z głuchym łoskotem wbił się w deskę obok jego głowy. Strach dodał mu sił i Sieben zaczął piąć się w górę. Ujrzał nad sobą znajomą twarz. Druss przechylił się przez reling, złapał go za koszulę i wciągnął na pokład. – Widzę, że zmieniłeś zdanie – powiedział. Sieben odpowiedział na to nikłym uśmiechem i spojrzał na przystań. Teraz stało na niej co najmniej tuzin uzbrojonych ludzi. – Pomyślałem, że odrobina morskiego powietrza dobrze mi zrobi – rzekł. Przecisnął się do nich kapitan, brodaty mężczyzna po pięćdziesiątce. – Co jest? – zapytał. – Statek nie może pomieść więcej niż pięćdziesięciu ludzi. – On niewiele waży – odparł dobrodusznie Druss. Z tłumu wystąpił inny mężczyzna. Był wysoki i barczysty, nosił powyginany napierśnik, dwa krótkie miecze i cztery noże za pasem. – Najpierw każesz nam czekać, psie, a teraz sprowadzasz na pokład swojego chłoptasia. Kelva Szermierz nie będzie żeglował z takimi jak wy. – Masz rację! – Druss błyskawicznie chwycił go lewą ręką za gardło, a prawą za krocze. Jednym gwałtownym ruchem poderwał szamoczącego się przeciwnika w powietrze i cisnął go za burtę. Kelva z pluskiem wpadł w wodę i wynurzył się, walcząc z ciężarem ściągającego go na dno pancerza. „Dziecię Gromu” płynął dalej, a Druss zwrócił się do kapitana. – Teraz znów jest nas pięćdziesięciu – powiedział z uśmiechem. – Trudno się z tym nie zgodzić – przyznał kapitan. Odwrócił się do stojących przy maszcie marynarzy. – Stawiać grotmaszt! – ryknął. Sieben podszedł do relingu i zobaczył, że ludzie na przystani rzucili linę szamoczącemu się w wodzie szermierzowi. – Mógł mieć przyjaciół na pokładzie tego statku – zauważył poeta. – Mogą zaraz do niego dołączyć – odparł Druss. Rozdział 3 Każdego ranka Eskodas przemierzał pokład, idąc wzdłuż bakburty aż na dziób, a potem z powrotem wzdłuż sterburty, wchodząc po sześciu schodkach na mostek, gdzie kapitan lub jego zastępca trzymali dębowy ster. Łucznik obawiał się morza i z nieskrywanym lękiem spoglądał na fale, które unosiły statek jak kawałek suchego drewna. Pierwszego poranka rejsu, kiedy Eskodas wszedł na mostek, spotkał tam kapitana, Milusa Bara. – Pasażerom nie wolno tu wchodzić – powiedział stanowczo kapitan. – Mam kilka pytań – odparł uprzejmie Eskodas. Milus Bar umocował grubą liną rudel. – O co chcesz zapytać? – O łódź. – Statek – warknął gniewnie Milus. – Tak, statek. Proszę o wybaczenie. Nie znam morskiej terminologii. – Jest wytrzymały – rzekł Milus. – Ma trzysta pięćdziesiąt stóp długości i jest zbudowany z sezonowanego drewna. Cieknie nie więcej niż pocący się człowiek i nie lęka się żadnego sztormu, jaki mogliby zesłać na nas bogowie. Jest wąski i szybki. Co jeszcze chcesz wiedzieć? – Mówisz o nim tak... czule, jak o kobiecie. – Jest lepszy od każdej kobiety, którą znam – odparł z uśmiechem Milus. – Nigdy mnie nie zdradził. – Wydaje się tak mały w porównaniu z bezmiarem oceanu – zauważył Eskodas. – W porównaniu z nim wszyscy jesteśmy mali, chłopcze. Jednak o tej porze roku rzadko nadciągają sztormy. Zagrażają nam tylko piraci, a to już wasz kłopot. – Spojrzał na młodego łucznika, mrużąc szare oczy, osłonięte krzaczastymi brwiami. – Jeśli wolno mi zauważyć, nie pasujesz do tej bandy morderców i obwiesiów. – Ze smutkiem muszę przyznać ci rację – powiedział mu Eskodas. – Chociaż oni pewnie nie byliby radzi, gdyby to usłyszeli. Dziękuję za poświęcony mi czas i uprzejmość. Łucznik zszedł na główny pokład. Wszędzie leżeli ludzie, grając w kości lub rozmawiając. Przy bakburcie kilku mężczyzn siłowało się na ręce. Eskodas przeszedł obok nich i dotarł na dziób.
|
Wątki
|