Podniósł głowę i oczy mu się rozszerzyły...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Jego twarz przybrała wyraz pełen namysłu.
– Rozumiem cię teraz, Sir Ethanie. Tak, w imię tego, żeby zobaczyć na tronie siebie albo swoje potomstwo, on mógłby to zrobić.
Stał przez chwilę w milczeniu. W drzwiach pojawił się jakiś żołnierz, zbroja mu się przekrzywiła z pośpiechu.
– Nie znaleziono ani śladu po tych niegodnych wzmianki wyrzutkach – wysapał. – Istnieje obawa, że uszli pogoni i opuścili zamek.
– Nie przestawajcie szukać – odparł gniewnie Hunnar. – Mogą ukrywać się gdzieś w jakiejś skrzyni albo w kuchniach. Przeszukajcie każdy kąt, nawet katakumby. Znajdźcie ich! – Odwrócił się znowu do Ethana.
– Czy widziałeś ich twarze?
– Obawiam się, że w ogóle niewiele widziałem po tym, jak przebiłem tego tam. – Nagle poraziło go zrozumienie tego, co zrobił. – Ja... przepraszam, Hunnarze, trochę mi niedobrze.
– Ja... ja jednego widziałam – powiedziała Colette.
Ethan zwrócił na nią pełne zdziwienia spojrzenie.
– Wydawało mi się, że nie rozumiesz ich języka. Popatrzyła na niego z politowaniem.
– Czy sądziłeś, że będę marnowała czas na przyglądanie się wzorom na kocach? Uczyłam się tego języka z naszymi służącymi. Ojciec też. On czasami... błądzi myślami, ale kiedy się pozbiera, jest szokująco kompetentny. Poza tym ma fotograficzną pamięć, powinnam dodać... Wydaje mi się, że rozumiem, czego chce ten Hunnar. Chciał wiedzieć, czy uda ci się rozpoznać tych, którzy uciekli, tak?
– Tak. I myślisz, że potrafiłabyś?
Colette skinęła głową.
– Co mówi ta Ona? – zapytał z zaciekawieniem Hunnar.
– Sądzi, że uda jej się rozpoznać dwóch zabójców, kiedy ich znowu zobaczy.
– To byłoby wspaniale! – Oczy rycerza roziskrzyły się. Pokazał zęby. – Przynajmniej coś.
– Słuchaj, a może by wziąć prefekta na przesłuchanie? Bez wątpienia powinieneś stawiać na niego.
– Stawiać? Och, rozumiem. Zaaresztować prefekta? – Na twarzy Hunnara malowało się oburzenie. – Tylko na podstawie osobistych podejrzeń? Tak nie można!... Nie, sam Landgraf nie zgodziłby się na to, chociaż nie kochają się z Brownoakiem.
– Czy nie macie aresztu tymczasowego?
– Czego?
– Wszystko jedno. No, to by było na tyle – powiedział Ethan zdegustowany.
– Przepraszam, przyjacielu Ethanie, ale nie rozumiem.
– Zapomnij, Hunnarze. – Poklepał rycerza po masywnym, włochatym ramieniu, – Mam nadzieję, że znajdziesz tych swoich zabójców. Niedoszłych zabójców.
Na Ziemi, dumał, on sam byłby pierwszym podejrzanym. Kompletnie wyleciało mu z głowy, z jakiego powodu chciał złożyć Landgrafowi tę nocną wizytę, poza tym teraz nie była odpowiednia pora na takie dyskusje. Obejrzał się słysząc jakiś odgłos przy drzwiach. Stał tam September, chwiejąc się lekko, z nieco błędnym wyrazem twarzy. Jakoś w tym momencie jego opilstwo ani odrobinę nie bawiło Ethana.
– Co to za hałasy?
– Banda lokalnych oprychów porwała du Kane’ów. Chcieli zamordować Landgrafa i wrobić ich w to. – Popatrzył z napięciem na Septembra. – Nie dopuściłem do tego.
– Brawo, mój chłopcze, brawo! – Beknął głośno, – Ciekawe, czym oni tu leczą kaca. Przez te wrzaski łeb mi prawie pęka... niemal wyleciałem z łóżka przez ten hałas.
– No to może wróć tam. – Ethan odwrócił się na pięcie zdegustowany.
September ostro na niego popatrzył, potem się przygarbił.
– Widzisz, chłopcze, tak mi się zdaje, że dokładnie to właśnie zrobię. – Odwrócił się i chwiejnie poszedł korytarzem.
 
* * *
Dużo, dużo za szybko służący uprzejmie obudził Ethana i przyniósł mu śniadanie. Karton z ich własnymi awaryjnymi racjami, dzięki Ramie! Nie żeby lokalne dania poprzedniego wieczoru były niejadalne, chwilami mu nawet smakowały, ale dobrze było znowu poczuć zapach ziemskiego jedzenia, nawet jeżeli były to mrożonki.
Przeszukał pojemnik i znalazł autopuszkę z jajkami i bekonem, mały cylinderek kawy i płaską, dwustronną płytkę; kiedy włączył przycisk na środku, rozpadła się na dwie gorące kromki posmarowanej masłem grzanki.
Pochłonął to wszystko, równocześnie usiłując zrobić porządek z najbardziej uporczywymi swędziołami wewnątrz parki. Kiedy przygotowywał się, żeby naciągnąć buty, odkrył obok nich parę wykładanych futrem botów. Były troszkę za duże, ale bez wątpienia królewski krawiec musiał mieć diabelne kłopoty z kształtem ich stóp. Nie mówiąc już o tym, że samo zamówienie musiało mu się zdawać dziwaczne, bo tranowie butów nie nosili. Prawdopodobnie to September udzielił mu instrukcji, czy podsunął jakiś odręczny szkic. Buty nie były dopasowane i niezręcznie je zszyto, ale były ciepłe, a tylko to się liczyło. Podeszwy nabijane były nawet drobnymi kawałkami metalu, żeby można się było jakoś utrzymać na śliskim lodzie. Na nieszczęście wciąż jeszcze miał tylko ten za duży kombinezon awaryjny. Lepiej by mu było w takim miejscowym płaszczu, jak miał September.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.