Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Już
i tak marnie wegetujemy. Sama wiesz, jak jest ciężko. — Czy. . . nie moglibyśmy po prostu wezwać policji? — Za co? To dla nas za drogo, zresztą ich i tak nic nie obchodzi, póki nie mają zgłoszenia o przestępstwie, a i wtedy czeka się godzinami, nim się pojawią — łaskę robią, że nie przychodzą za dwa lub trzy dni. — Wiem o tym. — Więc skąd te wątpliwości? Chcesz, żeby nasze dzieci głodowały? Chcesz, by jak już bandziory ogołocą nam ogródki, zaczęli plądrować po domach? — Na to się jeszcze nie ośmielili. — Jak to? Ich ostatnią ofiarą była pani Sims. — Bo mieszkała sama. Stale jej powtarzaliśmy, że nie powinna. 96 — Wydaje ci się, że nie zrobią krzywdy tobie albo dzieciom tylko dlatego, że jest nas siedmioro? Dziecinko, nie możemy dalej żyć i udawać, że świat jest taki sam, jak trzydzieści czy dwadzieścia lat temu. — Mogą posłać cię za to do więzienia! Płakała. Nie było słychać szlochu, jedynie ten nabrzmiały łzami głos, którym czasami mó- wiła. — Nie — uspokajał tato. — Jeśli rzeczywiście dojdzie do tego, że jakiś rabuś zginie, zała-twimy to wszyscy razem. Zaniesie się ciało do najbliższego domu. Strzelanie do włamywaczy jeszcze nie jest karalne. Później narobi się trochę bałaganu, aby uwiarygodnić naszą wersję. Nastąpiła długa, męcząca cisza. — I tak możesz mieć kłopoty. — Trzeba zaryzykować. Po chwili milczenia Cory wyszeptała: — Nie zabijaj. — Nehemiasz, rozdział czwarty, werset czternasty — odpowiedział jej ojciec. Więcej się nie odezwali. Parę minut później usłyszałam, jak tato wychodzi. Odczekałam, aż Cory wróci do swego pokoju i zamknie za sobą drzwi. Wówczas wstałam z łóżka i zamknęłam swoje; odsuwając lampę tak, by światło nie przeświecało przez szparę pod drzwiami, zapaliłam ją i otworzyłam Biblię mojej babki. Miała mnóstwo różnych egzemplarzy Biblii i tato pozwolił mi jeden zatrzymać. Księga Nehemiaszowa, rozdział czwarty, werset czternasty: 97 „I opatrzyłem, i wstałem i rzekłem do przedniejszych i urzędników, i do ostatka ludu po-spolitego: Nie bójcie się od oblicza ich. Pamiętajcie na Pana wielkiego i strasznego, a walczcie za braci waszych, za synów waszych, i córki, i żony, i domy wasze”. Ciekawe. Arcyciekawe, że tato miał już ten werset na podorędziu i że Cory od razu wie- działa, o co mu chodzi. Może nie pierwszy raz toczyli taką rozmowę. SOBOTA, 15 MARCA 2025 Akcja na dobre ruszyła z miejsca. Teraz sąsiedztwo ma swoją regularną straż — z rozkładem wart złożonych z mieszkańców z każdego domostwa, pełnoletnich i takich, co dobrze sobie radzą z bronią — własną i obcą — i których tato i pozostali sąsiedzi, którzy już się sprawdzili na patrolach, uważają za odpowie-dzialnych. Niestety, wśród naszych obrońców nie ma ani jednego ekspolicjanta czy prawdziwe-go eksstrażnika ochrony, dlatego będą chodzić parami, prócz sąsiedztwa pilnując też nawzajem własnego bezpieczeństwa. Każdy ma gwizdek, by w razie potrzeby móc przywołać pomoc. Po-za tym raz w tygodniu wszyscy będą spotykać się, aby studiować, omawiać i ćwiczyć techniki strzeleckie i sztuki walki. Tak jak sugerował tato, kurs samoobrony rzeczywiście poprowadzą państwo Montoya — szkoda tylko, że to wcale nie moja zasługa. Stary pan Hsu nie będzie na razie niczego uczył, bo ma kłopoty, ale wygląda na to, że Montoyowie nieźle dadzą sobie radę. Mam zamiar siedzieć na ich zajęciach i przyglądać się tak długo, dopóki potrafię wytrzymać treningowy ból i urazy wszystkich ćwiczących. 98 Dziś rano ojciec zabrał z mojego pokoju wszystkie swoje książki. Teraz zostały mi tylko notatki. Nic nie szkodzi. Ważne, że dzięki ogrodowym rabusiom ludzie zaczęli przygotowywać się na najgorsze. Jestem prawie wdzięczna tym złodziejom. Nawiasem mówiąc: na razie nie wrócili. Mam nadzieję, że kiedy znów się pokażą, zgotuje- my im takie powitanie, jakiego się nie spodziewają. SOBOTA, 29 MARCA 2025 Zeszłej nocy nasi bandyci wpadli z kolejną wizytą. A może to wcale nie byli ci sami — w każdym razie mieli takie same zamiary: zagrabić wszystko, co inni wyhodowali w pocie czoła. Tym razem upatrzyli sobie królikarnię Richarda Mossa. Nie licząc paru kurczaków z ho- dowli, którą przed kilkoma laty usiłowali rozkręcić Cruzowie i Montoyowie, te króliki to jedyny żywy inwentarz, jaki kiedykolwiek miało nasze sąsiedztwo. Kurczaki zostały rozkradzione, jak tylko podrosły na tyle, by piskiem dać znać zewnętrznym o swym istnieniu. Dlatego odkąd Richard Moss uparł się handlować za murem mięsem i wszystkim, co tylko jego żony potrafią wyrabiać z surowych i garbowanych króliczych skórek, jego króliki stanowią nasz wspólny sekret. Naturalnie nam też sprzedaje mięso, skórki i nawóz — wszystko prócz żywych zwie- rząt. Tylko on chce mieć hodowlę. Na nieszczęście ostatnio ten uparty i arogancki chciwiec wpadł na pomysł, że zarobi więcej, jak zacznie nimi kupczyć na zewnątrz. W ten sposób ulica dowiedziała się o jego przeklętych królikach, no i dziś w nocy przyszli je rąbnąć. 99
|
Wątki
|