- Nienawidzę go...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Nienawidzę jej. Nienawidzę tego ohydnego, ohydnego upału. Mogłabym ją zabić. - Przypomniała sobie komendę, jaką Hugo wydał psom podczas ostatniej wizyty w Lycroft Lodge.
- Bierz! - krzyknęła przeszywająco.
Dobermany rzuciły się na stracha wydzierając więcej słomy i materiału; otoczyły kukłę jeszcze raz, dysząc żądzą mordu.
- Bierz! - krzyknęła ponownie, wymachując nad głową strzelbą, jak wojownik szykujący się do natarcia. Zabiłaby Georgie. - Bierz!
Dobermany zatoczyły większy krąg. Kołująca w powietrzu strzelba i krzycząca biała postać potęgowały ich podniecenie. Masywne tylne łapy zaczęły pracować szybciej; psy zatoczyły większy krąg.
Hugo nie śpieszył się z pudełkiem amunicji dla Lisy. Kiedy ponownie ruszył w stronę topoli i ujrzał, że ruszyła przodem, wzruszył ramionami. Czując jak koszula lepi mu się od potu, myślał, z jaką rozkoszą powita koniec tego dnia. Zszedł na pomost sprawdzić łódź a potem poszedł brzegiem zasłanym muszlami ku polu pszenicy za topolami. Usłyszał wykrzykiwane przez Lisę komendy.
- Idiotka - mruknął przyśpieszając kroku. Właśnie dochodził do topoli, kiedy rozległy się krzyki mrożące krew w żyłach.
Zastygł na moment, drżąc z zimna w upale. Potem wepchnął do bębenka rewolweru cztery naboje i puścił się biegiem.
Pierce stał przed domem, kiedy usłyszał, jak kobieta krzyczy do psów. Później nie mógł sobie przypomnieć, czy ujadanie i warkot przybrały wyższe tony, zanim rozległy się krzyki, czy też potem. Wszystko zdawało się zlewać w jeden przeciągły, potworny krzyk, który coraz bardziej narastał. Pierce chwycił łopatę leżącą na podwórzu i pobiegł ku topolom.
Kiedy wybiegł z zagajnika, ujrzał tylko stracha na wróble, którego słoma wyzierała przez rozdarty biały materiał, a za nim lśniące hebanowe zady psów nachylonych nad czymś na polu. Biegnąc do dobermanów Pierce dwukrotnie krzyknął komendę, ale psy go zignorowały. Wtedy ujrzał Hugona, który biegł od skraju pola.
Pierce cisnął łopatą w psa, ale narzędzie uderzyło w kark, a doberman odwrócił się od Lisy w stronę Pierce'a. Tępy pysk zwierzęcia był pokryty krwią, wargi ściągnięte w gryrnasie podobnym do uśmiechu, w zębach widniał poplamiony na czerwono strzęp białego materiału. W momencie, kiedy pies skoczył na Pierce'a, rozległ się strzał, potem drugi, i jeszcze dwa.
Początkowo cisza była jeszcze bardziej ogłuszająca niż poprzedni hałas. Hugo i Pierce nachylili się pod bezchmurnym niebem nad trzema ciałami. Z oklapłego ucha jednego z psów płynęła strużka krwi. Drugi doberman krwawił z karku szerszym strumieniem. Tyle krwi wciąż wyciekało spod podartej białej sukienki, że początkowo trudno było stwierdzić, gdzie zaczynało się rozszarpane ciało. Ciemne plamy na czarnych przednich łapach psów zasychały już w ostrym słońcu. Wskazówki z lapis lazuli na zegarku z księżycowym cyferblatem wskazywały pięć minut po dwunastej.
33
 
Kiedy Hugo zadzwonił do Lonsdale'ów w sobotni wieczór, na Wschodnim Wybrzeżu było późne popołudnie. Zanim ciało Lisy zabrano z Lycroft Lodge, Hugo i Pierce złożyli policji zeznania, które wraz z ciałem miały zostać przekazane w niedzielę ekspertowi medycznemu.
W niedzielę rano Ian zawiózł Georgie na lotnisko Heathrow. W Waszyngtonie było jeszcze przed południem, kiedy samolot wylądował na lotnisku Dulles. Whitmore czekał na Georgie. Pojechali najpierw do domu w Georgetown. Chociaż wiedziała, że_ będą tam na nią czekać dziennikarze i fotoreporterzy, na ich widok oczy Georgie zwęziły się w szparki.
- Czy odejdziesz od Hugona, Georgie? - Czy sądzi pani, że to był wypadek, pani Chase? - Spójrz tutaj, Georgie; tylko jedno ujęcie.
W domu Sara i Jamie siedzieli u stóp szerokich schodów. Zerwali się i podbiegli do Georgie, kiedy zamykała za sobą drzwi. Z salonu wyszła matka Hugona i jeden z jego braci.
- Wciąż mówię Jamiemu - powiedziała Sara - że to nie była wina taty. Ona nie powinna była za bardzo podniecać psów.
- Nigdy nie lubiłem tych psów - stwierdził Jamie. Sara przyjrzała się matce uważniej.
- Jak Patsy? - spytała.
Po godzinie Georgie wsiadła z powrotem do Lincolna i ruszyli na Wschodnie Wybrzeże.
Kiedy Whitmore opuścił okno, żeby zapłacić za wjazd na most, poczuli, jakby otworzyły się drzwi pieca. Odgradzając ich ponownie od upału powiedział do Georgie:
- Ma lunąć dziś w nocy.
Zaczęli powolny zjazd z mostu, a czyste rozległe niebo ciemniało. Na przedniej szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Georgie patrzyła z mostu na Zatokę Chesapeake. Woda napierała w potężnym przypływie w stronę oceanu; grzbiety fal zaczęły tańczyć od siekącego deszczu. Kiedy łagodny zjazd z mostu przeszedł wreszciew autostradę prowadzącą na Wybrzeże, popołudniowe niebo było czarne, z wyjątkiem błyskawic rozświetlających strugi deszczu.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.