Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Prawosławna i śpiewa po polsku? – Nie mogłem się połapać. – A po jakiemuż mają śpiewać? Przecież po moskalewsku nie poradzą odmówić nawet pa- cierza – podniósł na mnie zdumione oczy. Ja również patrzyłem w niego, zdziwiony tem nie- spodzianem wyjaśnieniem. – Siadajcie, podwiozę was kawałek drogi. Wgramolił się na bryczkę, pochwaliwszy Boga polskim obyczajem. Zaczęliśmy pogadywać o tem i owem; chłop byt chytry, odpowiadał wymijająco i sam mnie ostrożnie wybadywał, ale w końcu rozgadał się dosyć szczerze. – Jak odłączą Chełmszczyznę, to wam zabronią mówić po polsku... – Musieliby strażników stawiać w każdej chałupie – machnął lekceważąco ręką – A po ja- kiemu to mamy mówić? Dawniej, jeszcze za unii, to po wsiach gadali po naszemu, po chłop- sku, ale teraz już mało kto rozumie, chyba starzy. Młodzi się nawet tego wstydzą. – Ale podpisywaliście się za odłączeniem Chełmszczyzny? – Podpisywałem się, panie, bo mi kazali. Zwołali nas do popa i wytłumaczyli, że, jak od- biorą Chełmszczyznę od Polski, to wszystkie pańskie ziemie darmo rozdadzą między prawo- sławnych. – Obiecanki cacanki, a głupiemu radość – rzucił Iwan. – Najwięksi urzędnicy obiecali, to może i dadzą... – Dostaniecie tyle, że wam sam diabeł z pleców nie odbierze. Pamiętacie, jak to brali opor- ni? – dogadywał Iwan. Chłop milczał długą chwilę, a w końcu rzekł najspokojniej; – A jak nam ziemi nie dadzą, to się wszyscy przepiszemy na katolików. Oniemiałem ze zdumienia, lecz Iwan zaczął się głośno śmiać. – Nie mówię na śmiech – zgromił go tamten surowo i ciągnął bardzo poważnie i z przeko- naniem: – Ten sam Pan Bóg jest w kościele, co i w cerkwi. Ale w kościele jakoś milej, bo i nabożeństwo ładniejsze, i pośpiewać można, i muzyka gra i z procesjami chodzą, i ksiądz czasem na kazaniu powie tak prosto do serca, że człowiek się wypłacze i zaraz mu ulży. Już 54 prażnik – z ros. święto. 46 mi nawet dzieci grożą, że, jak tylko dorosną, to się zaraz przepiszą. Przecież wszystkie dziewczyny i chłopaki z całej wsi co niedziela latają do kościoła. Do cerkwi to ich nawet kijem nie napędzi. Bo jedna wiara powinna być dla wszystkich; a przez to, że jeden dom kato- licki, a drugi prawosławny, to po wsiach tylko ciągłe kłótnie, gniewy i obraza Boska i zgor- szenie. Nawet Żydy się wyśmiewają, że w każdej chałupie innego dnia święto. – To czemu się nie przepiszecie na katolika? – spytał go Iwan. – A jakby nam ziemię rozdali? – To nie wiecie, co w Hrubieszowie powiedział chłopom wasz biskup? – Coś mi tam mówili, ale nie pamiętam co. – Przyszli się upominać o grunta, obiecane przy podpisaniu, to im rzekł: „Ziemia nie guma, to jej dla was nie rozciągnę”. – I naprawdę tak powiedział? – pytał ściszonym, trwożnym głosem. – Słyszało więcej, niż sto ludzi. I powiedział prawdę. Cudzego przecież nie weźmie, nie dadzą, a wam nie odda! Dosyć długo mu o tem wykładał, aż chłop sposępniał, twarz mu się poredliła bruzdami tro- ski, oczy przygasły, i w końcu skinął mi głową, wyskoczył na ziemię i powlókł się na samym końcu kompanii, srodze zadumany. Wyminęliśmy kompanię tak wolno, że miałem czas ją przeliczyć: wszystkiego szło trzy- dzieści osiem osób. – Jakoś niewiele ciągnie na prażnik – zauważyłem. – Bo teraz już nie płacą za „bohomolie”55 po prażnikach i cudownych miejscach, to się lu- dziom niesporo wybierać na własny koszt! – zaśmiał się Iwan, popędzając konie. Ale, doj- rzawszy moje niedowierzanie, dodał cynicznie: – Sam dawniej brałem strawne56 za takie spacery. Wychodziłem się niemało! Byłem z „bohomolcami” w Poczajowie i w Ławrze Kijowskiej, i w Leśnej, i w Radecznicy – wszę- dzie, gdzie mi kazali. Leciałem z ochotą, bo wyżerka po monasterach57 była za darmo i go- rzałki, wiele tylko dusza chrześcijańska wstrzymała. Ale teraz zmądrzeli, już pieniędzy nie dają, to i bohomolców z naszych stron coraz mniej. – To wyście prawosławni? – Przecież każdemu są miłe własne kości. Napatrzyłem się przy zniesieniu unii tyle, że mi wystarczy do sądnego dnia. Widziałem, panie, jak całe wsie pławiły się pod batami we krwi; widziałem, jak marli ludzie pod pratulińskim kościołem; widziałem, jak setkami wlekli do więzień i wyganiali we świat. Przecież i moja wieś się opierała i brała nahaje, to i ja brałem swoją część i wraz z drugimi poszedłem do więzienia. Młody jeszcze bytem, skórę miałem 55 „bohomolie” – z ukr. Modlitwy do Boga. 56 brałem strawne – brałem pieniądze, wynagrodzenie. 57 po monasterach – po klasztorach w kościele wschodnim. 47 łaskotliwą i, mówiąc naprawdę, to mi pod batami tak już obmierzły wszystkie wiary, że, jak- by mi byli kazali zostać Żydem, to byłbym tak samo został, jak i prawosławnym. Nie moja głowa wybierać, co lepsze. Opierałem się tylko dla matki, bo mnie wciąż zaklinała na wszystkie świętości. Popędzili mnie do Białej. Siedziałem ze trzy miesiące. Z początku było mi niezgorzej: jeść dawali, było ciepło i roboty żadnej. Alem się wciąż opierał i mówiłem: nie i nie! Przesadzili mnie na osobność i dali funt58 chleba na dzień. Wytrzymałem. Cóż tam głód dla chłopa: rodzona matka, nie macocha! Ale w końcu wzięli się na sposób i zaczęli mnie żywić kaszą ze starem sadłem. Tego, panie, nie mogłem już przetrzymać. W piekle bym wy- trzymał, ale tej kaszy nie poradziłem! Po tygodniu zgodziłem się na wszystko, co tylko chcieli. Aże mnie mgli na samo przypomnienie. Na stare sadło złowili sobie duszę...
|
Wątki
|