– Niech ją bies porwie! – Dlaczego? Dała ci kosza? – Prawdziwego! Ale to prawdziwa boginka...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

– Ale bardzo przebiera, a ty jesteś tylko porucznikiem.
– Ty zaś kapitanem, co za różnica.
– Drobna, ale musimy się zbierać. Ja do Chihuahua. Ty zaś byłeś już w Guadaloupa?
– Nawet cztery razy. Teraz pozostanę tam dłużej. Mam czekać na przybycie mojej kompani, która ma tę dziurę zdobyć i zająć.
– No, to będziesz się tam nudził bez Emilii.
– Nie, znam tam córkę niejakiego Pirnero, najbogatszego kupca w tej miejscowości. Piękna, ale choć niezbyt młoda, ciężka do zdobycia. Kokieterii ani troszkę. Zimne poczucie obowiązku, ale w plastycznie skończonej formie. W objęciach jej pewnie lepiej się znaleźć niż samej seniority Emilii.
– Patrzcie! Chciałbym ją widzieć!
– A ja posiadać!
– To niemożliwe. Tu trzeba odwagi. Jeśli meksykańska dama kogoś nie chce, tego zwykła ką-
sać.
– Załóżmy się!
– O co?
– Tysiąc sztuk najlepszych cygar.
– Słowo?
– Słowo honoru!
– Co zrobisz?
– Powiem ci, ja byłem tam cztery razy i za każdym razem spałem sam. Oglądałem sobie dobrze zamki. Śrubowane, nie trzeba do nich klucza. Resedilla śpi w swoim pokoju, a ty obok. Już kiedyś sprawdzałem zamki w jej drzwiach. Bardzo łatwo się z nimi uporam i tak dostanę się do łoża seniority. A reszta to już moja rzecz...
– Zawoła o pomoc.
– Dziewczyna, która budzi się w ramionach innego?! Możesz to mówić takiemu, który w ten sposób nie zdobywał kobiet.
– Masz więc doświadczenie?
10
– I to ile. W ten sposób zdobywałem hrabianki i praczki, dziewki i żony profesorów, aktorki i zakonne siostrzyczki. Żadna się nie wzdryga przed taką miłością i nie woła o pomoc. Wiem, że i teraz zwyciężę.
– Życzę ci szczęścia, a potem wszystko opowiesz dokładnie.
– Naturalnie. Dowiesz się tak, jakbyś się temu przyglądał. A co z Czarnym Gerardem?
– Bazaine wyznaczył za jego głowę pięć tysięcy franków. On dla Juareza więcej znaczy niż całe wojsko. Groźniejszy od Pantery Południa. Zawsze wie o wszystkim. Ale o naszym nowym zadaniu dowie się zbyt późno.
– Kiedy oddział przyjedzie do Guadalupy?
– Moja kompania, za pięć dni. Przyjedzie przez Rio del Norte prosto do fortecy. Ale teraz zbierajmy się.
Wrócili do swych koni. Gerard opowiedział Indianinowi o czym rozmawiali.
– Uderzę na Guadalupę z moimi Apaczami. Ale nie mów o tym Juarezowi, aby moi ludzie dostali przynależne im łupy.
– Słyszałem, że Francuzi dostaną pomoc, sześciuset Komanczów.
Rozstali się. Niedźwiedzie Oko pojechał na zachód, Gerard wrócił do Guadalupy. Nie spieszył
się, miał czas do nocy.
O zmierzchu Pirnero jak zwykle siedział przy oknie, córka jego także. Nadal miał wisielczy humor, który pogłębił się jeszcze na widok nadjeżdżającego francuskiego kapitana.
– Czy mogę na tę noc pozostać tutaj, seniorito? – zapytał grzecznie.
– Proszę spytać ojca, on jest panem domu.
Przybysz pożerał ją wzrokiem, zamówił sobie szklaneczkę wina i rozpoczął rozmowę. Stary Pirnero dowiedział się, że kapitan był jeszcze kawalerem, lubił chleb z szynką, a z kwiatów naj-bardziej rezedę. Kapitan próbował porozmawiać też z córką, ale ta nie mogła zapomnieć o czym mówiła z Gerardem. Po wieczerzy Francuz udał się do swej sypialni. Spróbował odkręcić zamek przy drzwiach Resedilli, nie stawiał oporu.
Wieczorem do fortecy przybył Gerard. Udał się do domu Pirnera. Wiedział on, że szli spać wcześnie, ale spostrzegł, że jego ukochana pracuje jeszcze w kuchni. Sam zakradł się do domu i poszedł na strych. Gerard znał zamiary kapitana, poszedł pod drzwi ukochanej, spróbował zamek, potem wrócił na swoje miejsce.
Po godzinie dał się słyszeć szelest.
– Nadchodzi! – pomyślał. – Teraz wkłada klucz!!
Kapitan otworzył ostrożnie drzwi, w pokoju paliło się światło. Rcsedilla leżała tak, że ją mógł
spokojnie zobaczyć.
Miała ciemną koszulkę, która obnażała jej śliczne ramiona. Widać było, jak przy oddechu podniosła się marmurowo biała pierś. Zamknął cichutko za sobą drzwi i podbiegł do łóżka.
W tej chwili był przy drzwiach, otworzył je i przez małą lukę obserwował rozwój sytuacji.
Kapitan stał przy łożu, zatopiony wzrokiem w cudnych wdziękach. Nie mógł się powstrzymać, złożył na jej ustach pocałunek. Resedilla ocknęła się, ale nie przyszła jeszcze do siebie, wtedy kapitan położył jej na usta rękę.
– Ani słowa, seniorito! – ostrzegał półgłosem. – Inaczej muszę cię zabić!
Popatrzyła nań oczyma szeroko rozwartymi. Nie broniła się.
– Zamknij oczy! – rozkazał. – Jeśli mi obiecasz, że nie będziesz krzyczała, zostawię usta wolne. Dobrze?
Kiwnęła głową, on odjął rękę.
– Czego pan chce? – zapytała płonąc ze wstydu i trwogi.
– Ciebie! Wybieraj miłość albo śmierć.
11
– Śmierć! – odezwała się półgłosem, a z tyłu usłyszał szelest.
Kapitan odskoczył przestraszony. Ujrzał stojącego za nim myśliwego. Wyciągnął nóż, ale Gerard, obalił go na podłogę. Stało się to tak szybko, że dziewczyna nie miał czasu nawet krzyknąć.
Teraz stłumionym głosem spytała:
– Senior Gerard, mój Boże, co to?
– Nie obawiaj się pani. Przyszedłem obronić cię przed tą hołotą, francuskim kapitanem. Podsłuchałem, jak zakładał się ze swym kolegą, że panią tej nocy zdobędzie.
Porozmawiali serdecznie, Gerard obiecał opiekę, ona ucałowała go w czoło, a potem zetknęły się ich usta.
– Jeszcze nigdy nie pocałowałam mężczyzny – rzekła. – Widocznie sam Bóg posyła panu ten całus. Nie bądź taki smutny i zamknięty w sobie. Wróci szczęście, wróci... Dobrej nocy!
Ucałowali się, on zabrał kapitana, solidnie skrępował, wsadził na konia, sam wsiadł na drugiego i wyjechali.
Nie miał czasu do stracenia, za pięć dni musiał wrócić. Przekroczył rzekę i popędził przez gó-
ry w kierunku południowo-zachodnim.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.