eksponowany patriotyzm, stwierdziła godną podziwu opiekę Andzi, dała spokój namowom i odjechała, mąż bowiem również wymagał jej starań...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ruch Oporu nie
przeszedł bezboleśnie, jedna ręka została mu prawie bezwładna.
Zbyszek chował się razem z Ludwiką i prawie przez całą wojnę widział w niej
małą dziewczynkę, energiczną wprawdzie i nie bardzo głupią, ale od partnerstwa daleką. Dopiero po przerwie, po tym pobycie w lesie, a potem pomieszkiwaniu
z paskudzącą się nogą w piwnicach willi, po powrocie całej rodziny od Florka, gdzie przeczekiwali ostatnie chwile, ujrzał w niej nagle cud urody taki, że mu dech zaparło.
Po Arabelli i Klementynie wszystkie dziewczyny w rodzie Blackhillów-Noir-
montów rzeczywiście były piękne i nie było powodu, dla którego Ludwika mia-
łaby się wyrodzić. Też była piękna. Dzika miłość do bohaterskiego młodzieńca
135
dodawała blasku jej oczom i rumieńców na twarzy, przez całą wojnę żywiono ją nieźle, zdrowia nie straciła, nie dotknęła jej chorobliwa chudość i bladość. Oczywistą jest rzeczą, że w jednej sekundzie Zbyszek stracił głowę.
Nie był jednakże półgłówkiem i na amoku uczuciowym nie poprzestał. Matu-
rę zdał jako ekstern, bo kształcąca ich wszystkich nauczycielka była nauczycielką z powołania, po czym natychmiast poszedł na studia. Zdążył się dostać na poli-technikę, zanim jeszcze wprowadzono punkty za pochodzenie.
Odczekali jeszcze, aż Ludwika skończy osiemnaście lat, i ku rozczuleniu ro-
dziny wzięli ślub. Znajdowali się w sytuacji zgoła niebiańskiej, ponieważ mieli gdzie mieszkać i mieli z czego żyć. Do willi, mimo dziesięciu pokojów, nikogo nie dokwaterowano, zameldowane w niej bowiem były cztery odrębne rodziny,
a ojcu pana młodego, przedwojennemu architektowi, przysługiwał oddzielny po-
kój do pracy. Karolina zaś, jadąc po córkę, przytomnie przywiozła ze sobą i zostawiła tysiąc dolarów. Pokaźną resztę biżuterii Dominiki Ludwika schowała na czarną godzinę, po czym zatrudniła się jako tłumaczka i spikerka w Polskim Ra-diu. Francuski akcent miała bezbłędny.
Namieszał nieco Florek, który po kilku latach, śledząc pilnie rozwój ustroju, zdecydował się na adopcję Jędrusia. Andzia radośnie wyraziła zgodę, dostarcza-jąc zarazem świadectwo zgonu jego ojca, po czym Jędruś został zameldowany
w Perzanowie. Na szczęście akurat w tym czasie Ludwika urodziła drugie dziec-
ko, dzięki czemu ilość lokatorów willi nie uległa zmniejszeniu.
Gospodarstwo Florka robiło wrażenie dość niezwykłe, bo pracowało na tych
dwudziestu hektarach tylko dwóch chłopów i jedna baba. Zmechanizowane tam
było wszystko, co tylko się dało zmechanizować, i możliwe, że pierwszy pry-
watny kombajn w kraju wyjechał na Piórkowe pole. Krowy dojono elektrycznie,
a chlewy czyszczono strumieniami wody z własnej instalacji. Wydatną, acz cichą pomocą służyło owo złoto, do nabycia którego zmusił Florka ojciec i które teraz oddawało bezcenne usługi. Nie było takiego partyjniaka, takiego ubowca i takiego biurokraty, którego nie skusiłby upojny dźwięk i pasący oko blask. Son et lumie-re. . .
Nie dotykano tylko domu. Owszem, dwie łazienki Florek zainstalował, ale nic
poza tym, nawet dach naprawiał tak, że widać było wyraźnie łaty, oblatującym
nieco tynkom, cieknącej rynnie i naderwanej okiennicy dał spokój, bo i tak bu-dowla kłuła w oczy podejrzaną pałacowością. Władzom wyjaśnił na piśmie, iż
cała pozorna pańskość dworu była rozpaczliwym pomysłem jego matki, ubogiej
wieśniaczki, która dla ratowania rodziny od głodowej śmierci chciała przyjmować bogatych letników. Wyjaśnienie przyjęto wraz z załącznikiem.
Jędruś ożenił się z kuzynką, cioteczno-cioteczną siostrą, odnalezioną gdzieś
koło Rzeszowa, młodszą od niego o dwa lata, osamotnioną po utracie całej ro-
dziny. Bandy ich załatwiły i sama nie wiedziała, co ze sobą począć, kuzyn spadł
jej jak z nieba. Łagodna, nieśmiała, a za to pracowita, z wdzięczności za przygar-136
nięcie chętnie zgodziła się złożyć przysięgę, Florek bowiem znów urządził krew w żyłach mrożącą ceremonię. Wciąż chodziło o to samo, dzieci panny Ludwiki,
także jej wnuki i prawnuki, mają prawo i tak dalej. . .
Siedem świec, okuty srebrem modlitewnik, krucyfiks i groźny starzec uczy-
niły wrażenie potężne. Nieszczęsna Elżusia prędzej by skoczyła do studni niż
złamała dane słowo.
Dzieci Ludwiki zaś, spędzające każde lato w Perzanowie, wiązały prosiątkom
wstążeczki na szyi i uczyły się pływać w stawie, do którego niegdyś wpadła ich prababka. . .

* * *
Na pogrzeb Florka przyjechały obie, siedemdziesięcioczteroletnia Justyna
i pięćdziesięciodwuletnia Karolina. Po Justynie nareszcie było widać jakiś wiek, Karolina wydawała się nieco starszą siostrą Ludwiki. Obie dość obojętnym okiem i ze wzruszeniem ramion popatrzyły na dwór babki, w którym obecnie mieściła
się szkoła, ośrodek zdrowia i magazyn pierza, przy czym najnędzniej prezentowa-
ło się pierze, teoretycznie skupowane na eksport. Jack Blackhill, mąż Justyny, już nie żył, obecnie lordem był jej wnuk, najnowszy George, poniekąd również teoretycznie, bo trochę te wszystkie arystokratyczne niuanse straciły znaczenie. Filip, mąż Karoliny, trzymał się jako tako, ale do komunistycznego kraju na wszelki
wypadek wolał nie jechać.
Ludwika natomiast mogła już pojechać do Francji na zaproszenie matki. Wy-
emigrować nadal nie chciała, wrosła w Polskę, uwierzyła propagandzie i godziła się z ustrojem, wierząc, iż mankamenty są wynikiem błędów i wypaczeń. Karolinie robiło się ciemno w oczach na widok otumanienia córki. Jedynym argumen-
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.