Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
..
- To wal! - Dokonaliśmy przełomu. Nie pytaj, w jaki sposób, bo i tak nie uwierzysz, ale to prawda. Człowiek, który wyśledził Marie na Montserrat, korzystał z usług jakiegoś sędziego, prawdopodobnie dysponującego jakimiś kontaktami na wyspach. - Sędzia?! - wybuchnął właściciel Pensjonatu Spokoju. - Mój Boże, on tam jest! Rozszarpię tego sukinsyna...! - Uspokój się, Johnny! Opanuj się! Kto tam jest? - Sędzia, który uparł się, żeby używać innego nazwiska. Nie zwróciłem na to uwagi, bo przecież nie ma nic nadzwyczajnego w dwóch starych dziwakach o podobnych nazwiskach... - Starych? - wpadł mu w słowo Conklin. - Zwolnij, Johnny, bo to bardzo ważne. Co to za dwaj starzy dziwacy? - Jeden, ten, o którego chyba ci chodzi, przyleciał z Bostonu... - Zgadza się! - ...a drugi z Paryża. - Z Paryża! Jezus, Maria! Starcy z Paryża...! - O czym ty... - Szakal! Szakal i jego armia starców! - Teraz ty zwolnij, Aleks - powiedział cicho Johnny. - Wyjaśnij, o co ci chodzi. - Nie ma czasu, Johnny. To Carlos ze swoją armią starych ludzi gotowych dla niego umrzeć i zabijać. Nie będzie żadnych obcych na plaży, bo oni już tam są! Czy możesz wrócić na wyspę? - Muszę! Zawiadomię moich ludzi. Rozprawią się z tymi dwoma śmieciami! - Pośpiesz się, John! St. Jacques nacisnął widełki staromodnego aparatu, przytrzymał je przez chwilę, puścił i nakręcił numer Pensjonatu Spokoju. - Serdecznie przepraszamy - rozległ się w słuchawce głos z taśmy - ale z powodu złych warunków atmosferycznych połączenie nie może być chwilowo zrealizowane. Służby rządowe pracują intensywnie nad przywróceniem łączności. Prosimy zadzwonić później. Życzymy miłego dnia. John St. Jacques odłożył słuchawkę z taką siłą, że rozpadła się na dwie części. - Łódź! - ryknął. - Muszę mieć łódź! - Chyba oszalałeś - zaprotestował zastępca gubernatora. - W taką pogodę? - Załatw mi łódź, Henry! - wycedził dobitnie St. Jacques, powoli wyciągając z kieszeni pistolet. - Załatw mija, bo jak nie, to zrobię coś, o czym wolę nawet nie myśleć! - Co ty wyrabiasz?! Nie mogę w to uwierzyć! - Ja też nie, Henry... Ale mówię to zupełnie serio. Pielęgniarka przydzielona do opieki nad Jean Pierre Fontainem i jego żoną siedziała przed toaletką, upinając swoje gęste, jasne włosy w ciasny kok, który zmieściłby się pod czarnym czepkiem przeciwdeszczowym. Zerknęła na zegarek, przypomniawszy sobie odbytą przed kilkoma godzinami niezwykłą rozmowę telefoniczną z Argenteuil we Francji. - Niedaleko ciebie mieszka amerykański prawnik, który każe tytułować się sędzią- mówił wielki człowiek, dla którego nie istniały rzeczy nie możliwe. - Nie wiem o nikim takim, monseigneur. - Na pewno tam jest. Nasz bohater skarżył się na jego obecność, a rozmowa z Bostonem potwierdziła, że to na pewno on. - Czy mam rozumieć, że jest osobą niepożądaną? - Absolutnie niepożądaną. Pozornie przyjął do wiadomości, że jest moim dłużnikiem, ale wszystko, co robi, świadczy o tym, że postanowił odwdzięczyć mi się zdradą, a zdradzając mnie, zdemaskuje również ciebie. - Jest już trupem. - Właśnie o to chodzi. W przeszłości był bardzo użyteczny, lecz ta przeszłość już minęła. Odszukaj go i zabij. Nadaj jego śmierci pozory nieszczęśliwego wypadku... Nie będziemy więcej rozmawiać aż do chwili, kiedy znajdziesz się na Martynice, więc zapytam cię, czy zakończyłaś już przygotowania do ostatniego czynu, jakiego dokonasz w moim imieniu? - Tak, monseigneur. Obydwa zastrzyki przygotował lekarz ze szpitala w Fort de France. Przesyła ci wyrazy oddania. - Słusznie. On żyje, w przeciwieństwie do jego kilkunastu pacjentów. - Nikt nic nie wie o jego poprzednim wcieleniu na Martynice. - Tak przypuszczam... Zrób im zastrzyki za czterdzieści osiem godzin, kiedy zamieszanie zacznie już wygasać. Kiedy się dowiedzą, że bohater był moim pomysłem - a już ja zatroszczę się o to, żeby się dowiedzieli - kameleon spali się ze wstydu. - Uczynię wszystko tak, jak sobie życzysz. Czy zjawisz się tu już wkrótce? - W kulminacyjnym momencie przedstawienia. Wyruszam za godzinę, więc powinienem dotrzeć na Antiguę jutro w południe waszego czasu. Jeśli wszystko odbędzie się zgodnie z planem, przybędę w samą porę, żeby obserwować rozpacz Jasona Bourne'a, a potem pozostawić mój podpis - kulę w jego gardle. Wtedy Amerykanie dowiedzą się, kto zwyciężył. Adieu.
|
Wątki
|