Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
. .
— Nie całego przysyła — pospiesznie przerwał jej Gurder — tylko jego część. Taki kawałek ze środka, który jest naprawdę nomem. Masklin i pozostali słuchali go uprzejmie, czekając, aż zacznie mówić z jakimkol- wiek sensem. — No dobrze — westchnął Gurder. — Zorganizuję kogoś, żeby wam pokazał. * * * Dział Ogrodniczy był dziwnym miejscem — według Masklina wyglądał zupełnie jak świat zewnętrzny, z którego usunięto wszystkie nieprzyjemności. Jedyne światło pochodziło z wewnętrznych słońc, które paliły się całą noc. Nie padał deszcz, nie wiał 178 wiatr, trawa była pomalowanym na zielono chodnikiem, z którego wystawały różne rzeczy, a wszędzie pełno było pagórków ułożonych z torebek. Na każdej był rysunek kwiatu, którego nasiona powinny znajdować się w torebce, ale rysunek był raczej mało realny — Masklin w życiu nie widział takich kwiatów. — I Zewnątrz tak właśnie wygląda? — zapytał młody Piśmienny, który był ich przewodnikiem. — Mówią. . . no, mówią, że tam byliście. Mówią, że widzieliście. — Tam jest więcej zielonego i brązowego — odparł lakonicznie Masklin. — A kwiaty? — Kwiaty są. Ale nie takie jak tu. — Raz widziałem takie kwiaty — odezwał się niespodziewanie Torrit i co jeszcze dziwniejsze, zamilkł natychmiast i zupełnie dobrowolnie. Ominęli olbrzymią kosiarkę do trawy i. . . . . . zobaczyli nieruchome nomy. Wysokie, pucołowate nomy o debilnych, pomalo- wanych na różowo twarzach. Niektóre miały w rękach wędki, inne łopaty, jeszcze inne pchały taczki. Wszystkie uśmiechały się głupawo. Przez długi czas stali w milczeniu, obserwując tę zastygłą w bezruchu scenę. 179 Milczenie przerwała w końcu Grimma, mówiąc cicho, ale z uczuciem: — Straszne! — Skądże! — Kapłan był przerażony. — To cudowne! Arnold Bros (zał. 1905) sprawia, że stajesz się nowy i lśniący, a potem opuszczasz Sklep i udajesz się do Szczę- śliwego Miejsca. — Tam nie ma kobiet — zauważyła Babka Morkie. — Dobre choć tyle. — Cóż. . . — Kapłan tym razem był zakłopotany. — To zawsze była kwestia dys- kusyjna. Nie jesteśmy pewni, ale sądzimy. . . — I nie są do nikogo podobni — dodała Babka Morkie. — Są podobni do siebie nawzajem i do jakiegoś jednego przygłupa. — Cóż. . . widzicie. . . — Jak mam taka wrócić, to nie chcę — dodała Babka Morkie, ignorując go całko- wicie. — I wam też nie radzę. — Nie, ale. . . — Widziałem raz takiego — powiedział nagle stary Torrit dziwnie szary i drżący. 180 — Och, zamknij się! — zareagowała Babka Morkie. — Nic nigdy nie widzisz, bo masz słabe oczy. — Wtedy miałem dobre — sprzeciwił się Torrit. — Młody byłem. Dziadzia Dimpo wziął nas na wycieczkę przez pole i las, tam, gdzie stoją te wielkie, kamienne domy, w których mieszkają ludzie. Przed każdym był mały kawałek pola pełnego kwiatów, takich jak te na rysunkach. Trawa była tam krótka i były takie małe jeziorka z pomarań- czowymi rybami. Na jednym polu przy jeziorku siedział na kamiennym grzybie jeden taki. — Nie siedział — zareagowała automatycznie Babka Morkie. — Siedział, przecież mówię. — Torrit był tym razem pewny swego. — I pamiętam, jak Dziadzio powiedział, że to nie jest życie, tak cały czas siedzieć w każdą pogodę i jeszcze żeby ptaki sra. . . no, tego, wiecie. Powiedział nam, że ten olbrzymi nom został zamieniony w kamień za to, że nigdy w życiu nie złapał żadnej ryby. I powiedział też, że taki koniec to nie dla niego, że on wolałby szybką śmierć. I chwilę później zaskoczył go kot. — I co dalej? — zaciekawił się Masklin. 181 — A nic; zakłuliśmy natręta, każdy z nas miał przecie dzidę, zebraliśmy Dziadzie i wróciliśmy do domu. Cały czas biegiem, bo. . . — Torrit urwał, zauważając wreszcie piorunujący wzrok Babki Morkie. — Nie! — zawył nagle kapłan. — Ależ to wcale nie tak! — I rozpłakał się. Babka Morkie przez chwilę przyglądała mu się zaskoczona, po czym łagodnie po- klepała go po plecach. — No, nie należy się zaraz tak przejmować. Ten stary dureń ględzi, co mu ślina na język przyniesie. — Wcale nie. . . — zaczął Torrit, ale ostrzegawczy wzrok Babki Morkie skutecznie go powstrzymał. Powoli zawrócili, próbując jak najszybciej zapomnieć o kamiennych poczwarach. Torrit wędrował na samym końcu, pomrukując niczym nie do końca rozładowana burza: — Przecież widziałem: siedział na malowanym muchomorze cały obsrany. Widzia-
|
Wątki
|