Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
.. nie zrezygnowałbym z dalszych badań.
— Więc nie ma o czym mówić — powiedziała stanowczo. — Ruszamy w dalszą drogę! BAZALTY...Jednostajny, usypiający szum silnika umilkł raptownie. Suzy uniosła głowę i rozejrzała się dokoła. Wyrwana znienacka ze snu, wodziła przez chwilę błędnym wzrokiem po ścianach kabiny, nim uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. Kabina tonęła w półmroku. Tylko ekrany odcinały się jasnymi plamami na tle pogrążonych w cieniu ścian, a kilka lampek kontrolnych mrugało rytmicznie. — Co się stało? Cień Igora pochylonego nad ekranem podziemnego oka poruszył się i wyprostował. W słabym blasku bijącym z ekranów ujrzała twarz geologa. — Zatrzymałem statek — powiedział spokojnie. — Ale jeśli nie śpisz, to spójrz. O, tu! — wskazał na ekran podziemnego oka. Suzy nacisnęła guzik. Wąski tapczan, na którym spała, przybrał kształt fotela. Na ekranie rysowała się wyraźnie warstwa żwiru i gliny morenowej pomieszanej z większymi odłamkami skał. Suzy przyglądała się dłuższą chwilę obrazowi, ale nie mogła dostrzec nic niezwykłego. — Gdzie? O czym mówisz? — zapytała niepewnie. Geolog wyciągnął rękę i wskazał palcem jeden z większych kamieni. Dopiero teraz Suzy zauważyła, że kamień ten różnił się znacznie kształtem i barwą od innych. Nie był wygładzony tarciem o podłoże skalne i otaczające kamienie, lecz przypominał czarną kostkę o nieco poszczerbionych krawędziach. — I co? Igor wzruszył ramionami. — Nie wiem. Zaraz się przekonamy. Ujął kierowniczą dźwignię przyrządu służącego do wydobywania okazów i po chwili czarny pierścień wgryzł się w żwir wokół znaleziska. — Gdzie my teraz jesteśmy? — spytała Suzy. — Czyżby to już był rów tektoniczny[28]? — Tak. Spałaś trzy godziny, a ponieważ nieco zwiększyłem szybkość, przebyliśmy w tym czasie przeszło kilometr. Suzy spojrzała na ekran sytuacyjny, potem, zapaliwszy światło, na wykres drogi statku. Przebywali pod ziemią już blisko 40 godzin i czerwona, falista linia oddaliła się znacznie od czarnego punktu, który oznaczał miejsce startu. Podobna linia na drugim wykresie wskazywała, iż znajdowali się 1100 metrów pod powierzchnią planety. Od warstwy lodowej dzieliło ich jednak tylko 30 metrów. Statek podziemny, przebijając się przez rozległy zrąb, na którym stała baza, dotarł do dna długiego rowu tektonicznego, wypełnionego po brzegi przeszło kilometrową warstwą lodowca. Tymczasem Igor zdążył już wprowadzić kamień do wnętrza statku. — Chodźmy — rzucił zsuwając się z fotela. Po chwili znaleźli się w kabinie-laboratorium. Na dnie dużej skrzynki, połączonej transporterem z aparaturą wydobywczą, wśród żwiru, kamieni i gliny pomieszanej z piaskiem, leżała duża czarna kostka. Miała kształt regularnego graniastosłupa o podstawie foremnego sześciokąta. Niemal wszystkie ściany były gładkie, tylko jedna porysowana. Igor wyjął kostkę ze skrzyni, ale widocznie zbyt ziębiła mu palce, bo położył ją pośpiesznie na podręcznym stoliku. — Co to? — zapytała Suzy podniecona. — Bazalt[29] — odrzekł krótko, jakby nie rozumiejąc, co dziewczyna ma na myśli. — No tak. Ale ten kształt?... — Nie wiem. Za wcześnie na wnioski. Począł mierzyć długość poszczególnych krawędzi graniastosłupa. Wreszcie przerwał i zamyślił się. — No i? — Nie wiem — powtórzył. — Wymiary krawędzi są identyczne. — A więc jednak tu, na Urpie... — Nie, moja droga — przerwał jej łagodnie. — Na wnioski za wcześnie. Gdybyśmy znaleźli jeszcze jeden identyczny kamień, wówczas dopiero można by wysunąć jakąś hipotezę. — To beznadziejna sprawa. — Tak sądzisz? — Prawdopodobieństwo jest przecież takie małe... — A mimo to wydaje mi się, za warto poszukać drugiego podobnego graniastosłupa. Oczy Suzy rozszerzyło zdziwienie. — Ale gdzie? — Tam — geolog wskazał ręką ku lewej ścianie statku. — Już teraz nic nie rozumiem! — Suzy spojrzała jeszcze bardziej zdziwiona. — To bardzo prosta sprawa. Zaraz ci wytłumaczę. Chodźmy, bo szkoda czasu. Geolog włączył silnik i zaczął zmieniać kierunek ruchu statku. — No, powiedz wreszcie! Jesteś naprawdę nieznośny! — Suzy nie ukrywała zniecierpliwienia. — A więc dobrze. Jak myślisz? Skąd się tutaj wziął ten kamień? — Przyniósł go z pewnością lodowiec wraz z innymi kamieniami. — Słusznie. Z rozkładu moren widocznych na ekranie sytuacyjnym, jak i ukształtowania całego terenu, można dość łatwo ustalić kierunek ruchu lodowca. Sprawa jest jeszcze prostsza w tym rowie tektonicznym, gdyż jęzor lodowcowy posuwał się jego dnem. Możemy więc określić kierunek, z którego przywędrował ów zagadkowy bazalt. Właśnie tam skierowałem statek. — No dobrze — przerwała Suzy trochę rozczarowana. — Ale i tak prawdopodobieństwo znalezienia drugiego kamienia jest bardzo niewielkie. — Nie zgadzam się z tobą. Porównaj ten kamień z innymi. Wędrowały one, spychane przez lodowiec, setki kilometrów. Są wygładzone, obtoczone, co jest zrozumiałe, gdyż lodowiec ten zawiera duże ilości materiału skalnego. A jaki kształt ma ów bazaltowy ośmiościan? Wątpliwe, aby przewędrował on w tym towarzystwie więcej niż kilka kilometrów. — Więc przypuszczasz, że ten bazalt nie pochodzi z daleka?
|
Wątki
|