Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Konkurujące na rynku światowym religie i wyznania mogą co najwyżej marzyć o takim marketingu, w jakim wyćwiczyły się niektóre części Kościoła katolickiego. Na przykład Wittenberg do pięt nie sięga Rzymowi, jeśli chodzi o rynkową promocję posłannictwa. Może Luter sobie tego nie życzy...
Coraz ważniejsza staje się dla Watykanu, skutecznie zwrócona na jedną książkę, uwaga prasy światowej. Może nawet ważniejsza niż samo posłannictwo? Prawda nie dla każdego miła: że należy starannie rozróżniać między sukcesem wydawniczym a jakością książki. Już na długo przed ukazaniem się mówiono o "handlowo publikowanej książce" (New York Post) i o "wspaniałym pomyśle handlowym" (Intemational Herold Tribune). Triumf najświeższej etiudy papieskiej ma się wyrażać w olbrzymich liczbach: wzięto namiar na 10 milionów egzemplarzy sprzedanych w skali światowej. Te liczby czynią z Karola Wojtyły literackiego supergwiazdora na miarę jakiegoś Johna Grishama. Tylko jedna organizacja kolportażowa zamówiła ponoć 200 tysięcy egzemplarzy nowej książki u wydawcy, który zakupił prawa do edycji niemieckiej. Widocznie spodziewa się, również i poza rynkiem księgarskim, zbić interes na swoich czytelnikach. Nowojorski agent literacki Mort Janklow, reprezentujący autorów klasy Ronalda Reagana, obiecuje sobie wręcz "astronomiczne sumy" ze sprzedaży tej książki, w której uczestniczy, zawierając na nią umowy licencyjne. Choćby jednak sprzedawała się tylko w połowie: serdecznie życzymy zainteresowanym finansowego sukcesu. Watykanowi przydadzą się zyski z honorariów autorskich. Na jego budżet promocyjny. Na wydział zbytu. W to, iż te miliony pójdą na zbożny cel - jak ogłoszono w prasie - nie ma co wierzyć. Skoro nazwa osławionego przez liczne afery banku papieskiego brzmi oficjalnie "Instytut Dzieł Religijnych", ludzie się orientują, co o tym sądzić, gdy Watykan mówi o celach charytatywnych. Poza tym: pierwotne prawa do książki ma włoskie wydawnictwo Mondadori. Jego właścicielem jest niemal w połowie premier Beriusconi. Znajomość tego rodzaju powiązań nie jest obojętna dla zrozumienia książki, już w tytule mówiącej o progu nadziei, który ma się przekroczyć. Czy ten Papież musi co roku wydawać książkę? Dopiero co był światowy katechizm, aż za bardzo wtłaczany w półki księgarskie, który kupowały może miliony, może setki tysięcy go zaczynały czytać: ale ilu go zrozumiało, zaakceptowało, wzięło sobie do serca? Nie przypadkiem zaznaczają się pewne różnice, dzielące dwóch autorów: Johna Grishama i Karola Wojtyłę. Grisham jest czytany. Ale któż spoza stajenki będzie czytał książkę z Watykanu? Ilu z tej trzody spróbuje żyć nadzieją swego pasterza? Popatrzmy na historyczny widnokrąg chrześcijańskiego, katolickiego, watykańskiego światopoglądu. Nie będę perorować na ten temat. Odwołam się do cytatu z Goethego, który stanowczo nie był chrześcijaninem: "W dogmatach Kościoła jest co niemiara głupoty. Jednakże on chce rządzić, a do tego musi mieć ogłupiałe masy, korzące się i dające nad sobą panować. Wysokie, obficie dotowane duchowieństwo niczego się nie boi tak bardzo, jak oświecenia niższych mas." Wojtyła jest na tyle mądry, aby znać to racjonalistyczne podłoże i rozumieć, jakie niebezpieczeństwa grożą jego Kościołowi, gdy coraz większa liczba ludzi, zamiast ślepo wierzyć, myśli i ocenia, porównuje światopoglądy i wyciąga osobiste wnioski. Kto się objawia i sprawdza jako nauczyciel życia? Gdzie szukać sensu naszego życia? Skąd płynie nadzieja dla ludzi? Jak daleko sięga? Z pewnością nowocześni ludzie odczuwają tęsknotę do ciepła. Doskwiera im głód swego miejsca na ziemi. Ale czyż chlebem częstować mają tylko ci, którzy proponują zwietrzałe okruchy w przestarzałym opakowaniu? Stary Kościół? Kościelna starzyzna? Do najbardziej nieomylnych znamion upadku instytucji należy fakt, że jej elita nie potrafi już wskazywać rozwiązań, które by dotyczyły rzeczywistych problemów człowieka, lecz wobec niesprawiedliwych układów ma do zaoferowania tylko narkotyki. Kościół ma tendencję schyłkową. Wydaje się ona nieodwracalna również z powodu hałasu, jaki się z tym wiąże. Przedstawiciele Kościoła ustawicznie ferują wyroki, wykrzykują w podnieceniu o rozwiązaniach ostatecznych, o ponadczasowych receptach, zwalają odpowiedzialność za swe ostateczne wartości na swoją instancję ostateczną. I niewiele przez to osiągają. Kto myśli fundamentalistycznie, kto poczyna sobie superortodoksyjnie, kto wspiera postulaty autorytarne, ten może znajdować szczęście w getcie zadowolonych z siebie faryzeuszów; ale prawdziwego świata nie dotknie. Czy Kościół troszczy się jeszcze o większość ludzi? Czy od dawna już zredukował swój program do minimum? Czy na wyższych piętrach - ale nie tylko - poprzestaje na tym, czego się już nie da uniknąć? Wewnątrz Kościoła wzmaga się wrażenie, jakby cała gadanina o reformach ograniczała się do specjalności klerykalnych: jak celibat, kapłaństwo kobiet, spory o niepokalane poczęcie i nieomylność papieską. Żadna z tych rzeczy nie pomoże rozwiązać żadnego ze światowych problemów. Ale może Watykan w ogóle nie chce pomagać? Gdyby przemówił na nutę rzeczywistą, prędko i wyraziście zdemaskowałby się ze swą ignorancją.
|
Wątki
|