Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Byliśmy bliscy śmierci z pragnienia, a wody nigdzie nie było. Czy jednak krew tych zwie- rząt nie mogła orzeźwić nas choćby w nieznacznym stopniu? Złożyłem się więc do strzału, lecz z powodu osłabienia i gorączki ręce nie dopisały i wylot lufy chwiał się na kilka cali to w jedną, to w drugą stronę. Usiadłem więc na ziemi, wsparłem rękę na kolanie i w ten sposób dopiero wystrzeliłem. Wypaliłem raz i drugi. I wnet dwa kujoty tarzały się już w piasku. Na ten widok zapo- mniałem o osłabieniu i pobiegłem pospiesznie do nich. Pierwszy wilk miał przestrzeloną gło- wę, ale drugi strzał był taki, że musiałbym się go wstydzić przez całe życie, gdyby nie uspra- wiedliwiał mnie mój stan i choroba. Kula strzaskała drugiemu zwierzęciu tylko przednie nogi, tak że wyjąc z bólu rzucało się po piasku. 39 Dobyłem noża, przeciąłem pierwszemu wilkowi naczynie krwionośne na szyi i zacząłem pić krew, jak gdyby to był nektar olimpijski. Następnie wyjąłem skórzany kubek, napełniłem go krwią i przystąpiłem do człowieka leżącego opodal na ziemi jak martwy. Był to Murzyn. Zaledwie rzuciłem okiem na jego twarz nie czarną teraz, lecz brudnoszarą, omal nie upuści- łem kubka na ziemię. – Bob! Na ten okrzyk Murzyn otworzył lekko powieki. – Wody! – westchnął. Ukląkłem obok niego, podniosłem go i przytknąłem mu kubek do ust. – Pij! Murzyn rozchylił wargi, lecz wyschnięte gardło nie mogło już przełykać, wskutek czego upłynęło sporo czasu, zanim wlałem weń ten wstrętny płyn. Po czym Murzyn upadł twarzą w piasek. Teraz należało pomyśleć o Samie. Zużytkowałem naumyślnie jako pierwszą krew śmier- telnie ugodzonego zwierzęcia, ponieważ ścięłaby się prędzej aniżeli krew zranionego. Mały westman leżał na ziemi zupełnie zobojętniały, ale podniósł się, gdy rzekłem: – Samie, masz! Pij! – Pić? Och! Skwapliwie pochwycił kubek i wypróżnił go jednym łykiem. – Krew! Brrr, a jednak to lepsze, niżby kto sądził. Wysączyłem resztę krwi i zerwałem się prędko, gdyż zbiegły przedtem trzeci kujot powrócił i pomimo obecności ocuconego Murzyna zajął się swymi martwymi towarzyszami. Nabiłem strzelbę na nowo, podszedłem bliżej i za- strzeliłem wilka. Murzyn wzmocnił się o tyle, że zaczął się ruszać i wkrótce całkiem oprzy- tomniał. Wędrowiec miewa często spotkania, które nazwać można cudownymi, i takim było właśnie spotkanie Murzyna, którego znałem bardzo dobrze. Korzystałem w swoim czasie z gościny jego pana, jubilera Marshalla w Louisville, i polubiłem wiernego i wesołego Murzyna. Dwaj synowie jubilera zrobili ze mną wycieczkę myśliwską w góry Cumberlandu i odprowadzili mnie potem nad Missisipi. Byli to wspaniali młodzieńcy, z których towarzystwa bardzo byłem zadowolony. Nie mogłem sobie wszakże wyjaśnić, w jaki sposób stary, siwowłosy Bob dostał się na tę pustynię. – Czy już wam lepiej, Bob? – zapytałem. – Lepiej, bardzo lepiej, całkiem lepiej – odrzekł poznawszy mnie widocznie dopiero teraz. – Massa, czy to być może? Massa Charley, bardzo wielki myśliwiec? Och, czarny Bob być bardzo szczęśliwy, że zetknąć się z massa, bo massa Charley ocalić massa Bern, który być zupełnie zabity, bardzo nieżywy. – Bernard? A gdzie on? – Gdzie być massa Bern? – Oglądnął się i wskazał na południe. – Massa Bern tam być! O, nie, być tam albo tam, albo tam! Obrócił się przy tym dokoła własnej osi i pokazał na zachód, na północ i na wschód. Po- czciwy Bob sam nie znał miejsca pobytu swego młodego pana. – Co Bernard robi tu na Llano Estaccado? – Co robić? Bob tego nie wiedzieć, gdyż Bob nie widzieć massa Bern. On odejść z wszyst- kimi innymi massa. – Kto są ci ludzie, z którymi wędruje? – Być myśliwcami, być kupcami, być... och, Bob nie wiedzieć wszystkiego! – Dokąd chciał jechać? – Do Kaliforn, do Francisko, do młodego massa Allan. 40 – A więc Allan jest we Francisko? – Massa Allan tam być i kupić bardzo wiele złota dla massa Marshall. Ale massa Marshall nie potrzebować już złota, bo massa Marshall już nie żyć. – Master Marshall umarł? – zapytałem zdumiony, gdyż jubiler trzymał się za mojej bytno- ści jeszcze bardzo rześko. – Umrzeć nie wskutek choroby, lecz wskutek morderstwa. – Zamordowali go?! – zawołałem przerażony. – Kto? – Bob nie znać morderców i nikt ich nie znać. Mordercy przyjść w nocy, pchnąć nożem w pierś massa Marshall i zabrać wszystkie kamienie, klejnoty i złoto massa Marshall. Kto być mordercą i dokąd pójść, tego nie wiedzieć ani szeryf, ani sąd, ani massa Bern, ani Bob. – Kiedy się to stało? – Przed wiele tygodni, wiele miesięcy; pięć miesięcy. Massa Bern zostać bardzo ubogi i napisać do massa Allan w Kaliforn, lecz nie otrzymać odpowiedzi i dlatego sam. pójść szukać massa Allan. Była to zaiste straszna wiadomość. Morderstwo i rabunek zburzyły szczęście tej zacnej ro- dziny, pozbawiły życia ojca i wtrąciły w nędzę obu synów. Wszystkie kamienie i klejnoty zniknęły. Ta opowieść przypomniała mi od razu diamenty odebrane Fredowi Morganowi. Ale co mogło zapędzić sprawcę z Louisville na prerię? – Jak odbywaliście podróż? – Z Memfis do fortu Smith, a potem przez góry do Preston. Bob jechać i chodzić aż do wielka, straszna pustynia Estaccad, gdzie już nie znaleźć wody. Koń i Bob się zmęczyć, chcieć pić dużo wody jak Missisipi, Bob spaść na ziemię, koń uciec, a Bob zostać na ziemi. Potem straszna bieda, Bob prawie umrzeć z pragnienia, aż przyjść massa Charley i dać Bobo- wi krew do ust. O, massa, ocalić także massa Marshall, a Bob kochać massa tak bardzo jak cały świat, całą ziemię! Było to zaiste życzenie, co do którego spełnienia nie mogłem mieć żadnej nadziei. Nie
|
Wątki
|