Karpiowski odwrócił głowę i przyjrzał się jej nagle z szalonym zainteresowaniem...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Bubel prezentował pobłażliwą beztroskę. Elżbiecie pot popłynął z czoła.
Sytuację rozwikłał kot, któremu zapomniano dać kolację. Nie zamierzał się z tym zaniedbaniem pogodzić, miauknąwszy kilkakrotnie, po kolanach Karpiowskiego wskoczył na stół, bez pośpiechu ujął w zęby plasterek mortadeli i zeskoczywszy po kolanach Bubla, szmyrgnął do kąta spokojnie spożyć zdobycz. Po drodze przewrócił kieliszek i całe czerwone wino wylał mu na spodnie.
Dzięki rozsądnemu zwierzątku Bubel zajął się garderobą, Elżbieta troską, czy mortadela z przyprawami kotu nie zaszkodzi, a Karpiowski Krystyną, której stan zaintrygował go niezmiernie. Nikt się dotychczas nie upijał, była to zatem jakaś kolejna nowość. Skomplikowana tematycznie wieczerza uległa zakończeniu.
 
Ile wysiłków uczyniono, żeby przy zasadniczej konferencji z panią Bogusią pozbyć się Bubla, ludzkie pojęcie przechodzi. Upierał się przy następnej wizycie i wytrzeźwiała już Krystyna była zmuszona podstępnie wylać mu na spodnie trochę więcej wina. Przyjeżdżając na dwa dni, nie wziął ze sobą zapasowej odzieży, spodnie Karpiowskiego na niego nie pasowały, były ogólnie za duże, w zaplamionych nie mógł się pokazać tak pięknej kobiecie, musiał poddać się konieczności oczekiwania cały dzień na pomoc ekspresowej pralni. Wykorzystano ten dzień.
Pani Bogusia szła na dyżur popołudniowy, zaczynała pracę o szesnastej. Elżbieta w jej rozkładzie dnia była już doskonale zorientowana. Wybrała godzinę pierwszą i obydwoje z ojcem stanęli znów u furtki Chlupowego domu.
Nim zdążyli zadzwonić, furtkę otworzyły dzieci, nudzące się śmiertelnie.
— Mamy lody — rzekła konfidencjonalnie Elżbieta już w pierwszej chwili. — Różne, takie w mniejszym opakowaniu też. Chcecie od razu czy najpierw do zamrażalnika?
Dzieci znały własną matkę doskonale, zadecydowały zatem bez sekundy namysłu, że od razu. Z przysmakiem w dłoni popędziły do ogródka na tyłach.
— Ona nie głupia — pochwaliła Agatka. — Z zamrażalnika byśmy dostali na Boże Narodzenie.
— A pewnie — zgodził się z nią Staś. — Może nawet nic matce nie powie…?
Pani Bogusia gotowała właśnie obiad i na widok gości wpadła we wściekłość. Pierogi z kaszą i mięsem miały być co najmniej na dwa dni, może nawet zahaczyłyby o trzeci, musiało ich być dużo. Normalna kobieta od tak dawna znane osoby zaprosiłaby zwyczajnie do kuchni, odwalałaby robotę przy nich, Elżbieta bez wątpienia pomogłaby je kleić, ale pani Bogusia nie była normalną kobietą. Wszystkie swoje czynności musiała okrywać tajemnicą, rozchorowałaby się, ujawniając bodaj farsz. A także sam fakt przyrządzania obiadu.
Lody nie ułagodziły jej wściekłości, aczkolwiek przyjęła je łaskawie. Za znacznie sensowniejsze uznała przyniesione wraz z nimi drobne ciasteczka, bo ciasteczka mogły poleżeć, nie musiały zostać zjedzone od razu, tak jak na przykład bita śmietana. Dobrze, że nie wpadły im do głowy ptysie albo wuzetki…
— Jest, proszę pani, taka jedna sprawa — zaczęła Elżbieta od razu, usiadłszy przy stole. — To właściwie była sprawa między ojcem i panem Sewerynem, no więc teraz między ojcem i panią, ale ojcu niezręcznie o tym mówić i dlatego ja też tu jestem.
Pani Bogusia zastrzygła uszami. Raz wreszcie mogła się dowiedzieć, jakie to sekrety ukrywali przed nią ci dwaj, jej nieboszczyk mąż i ten głupi Henryk. Zarazem zirytowała ją na nowo myśl, że już nie mieli kiedy przylatywać z tajemnicą, tylko akurat teraz, kiedy ciasto jej tam zmięknie, a farsz się zaśmiardnie. Zostawiła wszystko na wierzchu, stanowczo zdecydowana pozbyć się gości w parę minut, ale przecież nie gości, którzy zaczynają od jakiejś śliskiej sprawy!
Podniosła się od stołu.
— Zaraz. Jak sprawa, to ja soku porzeczkowego przyniosę.
Komunikat, że chce włożyć do lodówki owinięte ścierką ciasto i salaterkę z nadzieniem, nie przeszedłby jej przez gardło. Sok porzeczkowy miała, własny, z własnych porzeczek, bardzo kwaśny, bo pożałowała cukru, zatem nietrwały, tego produktu nie było jej żal.
— Czy to też jakiś zwyczaj, którego nie pamiętam? — spytał Karpiowski córki, na wszelki wypadek szeptem.
— Coś tam się załatwia przy soku porzeczkowym?
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.