A może potrzebowała oceanu?Droga zeszła na brzeg leniwie płynącego strumienia, wypadła nagle na roztaczające się trawiaste wybrzeże...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Domek stał po zawietrznej stronie przylądka, przy drodze prowadzącej przez nieużytki między dwoma malutkimi miasteczkami. Minęło ją kilku miejscowych w poobijanych półciężarówkach i na pordzewiałych rowerach. O tej porze roku nie było tu zbyt wielu turystów. Wjechała na kamienisty, porośnięty trawą podjazd pod nasmołowanym molem, podpierającym dom od urwiska. Gdy wysiadała z samochodu, wilgotna solna bryza głaskała ją po twarzy, odgarniała krótkie włosy, powiewała połą długiej bluzki. Przybój huczał i załamywał się, ciemnozielony i biały, nie sterylnie niebieski. Jego rytm stawał się jakby przyzywającym głosem, czy też może głos rzeczywiście tam był, za szumem wody na piasku.
Wbiegła po chwiejnych, czekających na naprawę schodach, odemknęła frontowe drzwi. Zatęchły, znajomy, kojący zapach domu ścisnął jej gardło i wywołał nieoczekiwane łzy. Omal nie krzyknęła, by zawołać Robertę, jakby oczekując, że zobaczy ją zwiniętą na sofie z torbą płatków kukurydzianych i czasopismem albo laptopem. Amanda zerwała z siebie bluzkę, ściągnęła spodnie i majtki. Na drzwiach łazienki wisiał kostium kąpielowy, czerwono-biały, w kwiecisty wzór. Dostała gęsiej skórki, gdy go wciągnęła - lepił się od soli. Zapomniała go wypłukać ostatnim razem.
Drżąc, wybiegła przez tylne drzwi i ruszyła po ścieżce na plażę. Przeskakiwała z kamienia na kamień, przekroczyła linię przypływu oznaczoną martwymi wodorostami, potłuczonymi muszlami i plastikowymi śmieciami. Martwe ryby leżały w dziwacznie regularnych liniach - jedna za drugą. Pozbawione skóry plamy surowego mięsa pstrzyły ich srebrzyste boki. Zanieczyszczenia? Jakaś choroba? Przeskoczyła przez ryby, mając nadzieję, że przypływ je zabierze, zanim zaczną cuchnąć.
Morze wyszło jej na spotkanie pienistym napływem, schwyciło za nogi, aż się potknęła. Wymachiwała rękami, by złapać równowagę, i brnęła głębiej w przybój. Przeszła w zamaszysty kraul, przedzierając się na grzywę nadchodzącego bałwana, ześlizgnęła się po nim z tyłu, a z przodu fala załamała się, schodząc w pienistą otchłań. Kierunek przypływu zmieniał się i gnane wiatrem długie fale unosiły ją dość wysoko, tak że mogła z wody widzieć główną drogę.
Czy Daniel miał rację? Czy chciała, by Roberta była z niej dumna, by przyznała, że ona, Amanda, odniosła sukces, tam gdzie Roberta musiała ponieść porażkę?
Roberta mogła tego dokonać. Z kałamarnicą. W każdym razie mogła próbować. Łzy napływały znowu i Amanda machała nogami mocniej, z całych sił. Wiadomość o zdobyciu funduszy przyniosła jak dar, tak dawno temu. Hojny grant - przyznany częściowo dlatego, że była córką Roberty Guilliam, i to bolało, ale chciała tych pieniędzy. I była z tego taka dumna - ten grant pozwoli jej przynajmniej podjąć próbę kontynuacji tego, co Roberta musiała porzucić.
I opowiadała matce o tym wszystkim, ale słowa załamywały się, gdy oczy Roberty stawały się coraz zimniejsze, a twarz twardniała - żywe ciało zaczęło przypominać kamień. - A więc wydaje ci się, że osiągniesz to z kałamarnicami? - spytała, a gorycz jej słów paliła jak kwas. - Myślisz, że jesteś taka dobra? Wątpię w to.
Oszołomiona, tak oszołomiona, jak gdyby Roberta ją uderzyła, Amanda zdołała tylko wyszeptać: - Tak.
Od tamtego czasu nie powiedziała ani jednego słowa o swych badaniach, czekała, by Roberta ją zapytała, by się usprawiedliwiła, do cholery. Roberta nie pytała. Ani nie przepraszała. A potem... było już za późno.
- Udaje mi się to, Roberto - Amanda biła wodę. Dyszała, by złapać oddech, jej nagły przypływ energii wyczerpał się. - Myliłaś się, to będzie działać. Tak, jestem taka dobra.
Być może. Srebro migotało w wodzie. Pokręciła głową, strząsając z oczu włosy.
Kałamarnice. Pojawiły się w mgnieniu oka, tysiące, otaczając ją plamą nerwowego, połyskującego srebra. Powoli obróciły się ku niej w dziwacznym unisono, jak kałamarnice w zbiorniku. Amandę przeszedł dreszcz. Przez chwilę czuła się nieswojo, ponieważ nigdy nie widziała, by kałamarnice robiły tutaj takie rzeczy.
- Jesteście bardzo ważne - powiedziała, gdy wślizgnęły się na falę i pozostały z tyłu. To takie łatwe - znika ci kochanek czy dziecko, a w to miejsce z ich oczu wyziera ktoś obcy. Umysł tak łatwo wiądł i umierał. - Naprawimy to - szepnęła. - Wy i ja. Zwrócimy milionom ludzi ich życie.
Nagle pożałowała, że tu przyjechała, miała ochotę cichutko wejść do sali szpitalnej Arthura Montagne’a, dotknąć tego obwisłego policzka i poczuć w odpowiedzi poruszenie mięśnia.
Dookoła kałamarnice zwierały szyki, aż utworzyły ze swych ciał wokół Amandy ogromną kloszową spódnicę. Trochę przestraszona pomknęła do brzegu. Czuła na plecach pulsujący dotyk macek, drobne ukąszenia przyssawek, na krótko przywierających do jej skóry. Drżała i młóciła wodę, przestraszona, ale również rozbawiona, ponieważ było to takie zwariowane. Przez połączone ciała kałamarnic przepłynął kolor - burza jasnej czerwieni, przechodząca w biel w przypadkowych kleksach. Nie... nie przypadkowych.
Amanda dotknęła swego kostiumu - jasna tropikalna czerwień, zbryzgana białymi kwiatami. Ten sam wzór, tylko kałamarnice trochę go powiększyły. Oszołomiona wyciągnęła rękę i przesunęła po swej dobranej kolorystycznie, kałamarnicowej spódnicy. Małe ciała rozwierały się i zamykały za jej dłonią, tylko na chwilę zakłócając wzór.
Kwiaty pociemniały i zamazały się, rozpuściły w zieleń i ochrę. Pasy? Wzór pasów przyjął dziwny kształt - coś jakby prostokąt, plama czystej ochry, z jednego końca jasnobrązowa. Gdzie widziała...? Bez uprzedzenia kolory zamazaly się i ławica wystrzeliła w dół, znikając prawie natychmiast. Przy brzegu morświny wyskoczyły z wody w białych bryzgach. Polowały na kwieciste kałamarnice? Nagle ogarnął ją strach. Popłynęła do brzegu silnymi, nierównymi uderzeniami, mocno bijąc nogami. Skóra cierpła na wspomnienie drobnych macek kałamarnic głaszczących jej ciało i Amanda przyśpieszyła. Dyszała, patrząc cały czas na odległą, bezpieczną skalistą plażę.
 
Brała prysznic, gdy usłyszała bębnienie do frontowych drzwi.
- Kto tam?
Zakręciła wodę i schwyciła ręcznik.
- To ja. - Głos Daniela. - Ale para! - wsadził głowę w drzwi, odganiając rękami gęste obłoki. - Co to, prowizoryczna sauna?
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.