Jane pojechała do Le Pinet...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Czy to możliwe, żeby teraz w jej myślach te dziesięć dni w Le Pinet skurczyły się tylko do jednego wydarzenia?
Do wydarzenia przy stole ruletki. Jane wyznaczyła sobie niewielką sumę na cowieczorne przyjemności hazardu. Kwoty tej nie wolno jej było przekroczyć. Niezgodnie z zasadą, że początkujący zawsze wygrywają. Jane nie miała szczęścia. To był czwarty wieczór i ostatnia stawka lego wieczoru. Do lej chwili stawiała przezornie na kolor albo na jeden z tuzinów. Trochę wygrywała, ale więcej traciła. Teraz czekała trzymając żetony w ręce.
Na dwa numery nikt nie postawił, była to piątka i szóstka. Czy powinna postawić swoje ostatnie żetony na jeden z tych dwóch numerów? A jeśli tak, to na który? Na piątkę czy na szóstkę? Co jej podpowiadało pewno wyjdzie pięć. Kulka zawirowała. Jane wyciągnęła rękę. Sześć… postawiła na szóstkę.
W samą porę. Ona i gracz naprzeciwko niej postawili w tym samym momencie, ona na szóstkę, on na piątkę.
— Rien ne va plus* — rzekł krupier.
Kulka stuknęła i wpadła w przegródkę.
— Le numero cinq, rouge, impair, manque*.
Jane chciała krzyczeć ze złości. Krupier zebrał stawki i wypłacił. Mężczyzna z przeciwka zapytał:
— Nie bierze pani swojej wygranej?
— Mojej?
— Tak.
— Ależ ja postawiłam na szóstkę.
— Na pewno nie. To ja stawiałem na szóstkę, pani postawiła na piątkę.
Uśmiechnął się — to był bardzo interesujący uśmiech. Białe zęby na tle smagłej twarzy, niebieskie oczy, bujne krótkie włosy.
Jane zabrała wygraną z niedowierzaniem. Czy to prawda? Czuła się lekko zmieszana. Może jednak postawiła na te piątkę? Spojrzała z powątpiewaniem na obcego, ale on uśmiechnął się do niej z sympatią.
— To prawda — rzekł. — Jeżeli zostawiłaby pani tu swoją wygraną, ktoś by ją zgarnął; ktoś, kto nie ma do niej prawa. To stary trik!
Następnie odszedł z przyjaznym skinieniem głowy. I to też było miłe z jego strony. Inaczej mogłaby podejrzewać, że pozwolił zabrać jego wygraną, aby w ten sposób spróbować się z nią zapoznać. Jednak to nie był tego rodzaju mężczyzna. On był naprawdę miły… A w tej chwili siedzi naprzeciwko niej.
I wszystko już minęło. Pieniądze wydane, ostatnie dwa dni, raczej rozczarowujące, w Paryżu, a teraz wraca do domu.
I co dalej?
„Przestań — powiedziała w myśli Jane. — Nie myśl o tym, co dalej. To tylko może cię zdenerwować”.
Dwie kobiety przestały rozmawiać.
Rzuciła okiem na drugą stronę przejścia. Laleczka z saskiej porcelany wykrzyknęła rozdrażniona i zaczęła oglądać złamany paznokieć. Zadzwoniła i, kiedy pojawił się steward w białym kitlu, powiedziała:
— Przyślij mi służącą. Jest w drugim przedziale.
— Tak, proszę pani.
Steward, bardzo usłużnie, szybko i zręcznie, zniknął. Pojawiła się ciemnowłosa młoda dziewczyna, Francuzka, ubrana na czarno. W ręku trzymała małą kasetkę. Lady Horbury odezwała się do niej po francusku:
— Madeleine, chcę mój neseser z czerwonego marokinu.
Służąca udała się wzdłuż przejścia do końca przedziału, gdzie znajdowały się ułożone w stos pledy i walizki. Dziewczyna wróciła z małym czerwonym podręcznym neseserem.
Cicely Horbury wzięła go i oddaliła służącą.
— W porządku, Madeleine. Zatrzymam go przy sobie. Dziewczyna znowu odeszła. Lady Horbury otworzyła neseser i z pięknie wyposażonego wnętrza wyjęła pilnik do paznokci. Potem z powagą długo przeglądała się w małym lusterku, dotykając tu i tam twarzy — trochę pudru, więcej kremu na wargę.
Jane wydęła pogardliwie usta, jej wzrok powędrował dalej.
Za dwoma kobietami siedział mały obcokrajowiec, który oddał swoje miejsce tej kobiecie w typie ziemianki. Bez potrzeby szczelnie otulony szalem, wydawał się być pogrążony we śnie. Może poczuł przenikliwy wzrok Jane, bowiem otworzył oczy, spojrzał na nią i znów je zamknął.
Obok niego siedział wysoki, siwy mężczyzna, z twarzą wyrażającą zdecydowanie. Pieszczotliwym mchem głaskał flet, leżący przed nim w otwartym futerale. „Zabawne. ale on nie wygląda na muzyka — bardziej na prawnika lub lekarza”.
Za nim siedziało dwóch Francuzów, jeden z brodą, drugi młodszy — może syn. Rozmawiali gestykulując z podnieceniem.
Po tej stronic, gdzie siedziała Jane, widok zasłaniał mężczyzna w niebieskim pulowerze, mężczyzna, na którego z jakiegoś absurdalnego powodu zdecydowała się nie patrzeć.
„To absurdalne czuć, że jestem taka… taka… taka podniecona. Zupełnie jakbym była siedemnastolatką” — obruszyła się na siebie Jane.
A siedzący naprzeciwko niej Norman Gale myślał:
„Ona jest ładna… naprawdę ładna… z pewnością pamięta mnie. Była taka rozczarowana, gdy zabierano jej stawkę. Warto było stracić te pieniądze, by zobaczyć jej radość z wygranej. Chyba dobrze mi to wyszło… Kiedy się śmieje, jest naprawdę bardzo atrakcyjna — ma zdrowe dziąsła… zdrowe zęby… Do diabła, czuję się podniecony. Spokojnie, chłopcze…”
Do czekającego na zamówienie stewarda powiedział:
— Poproszę ozór na zimno.
Hrabina Horbury myślała:
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.