Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Nie wiem. Zawsze należały do najbardziej nieobliczalnych cieni, ponieważ system operacyjny mocno przy nich majstrował. – Odchylił się do tyłu, obracając w dłoniach czarkę z herbatą. Łatwo było uwierzyć w to, że ta tajemnicza kobieta sądzi, iż jest w ciąży – wiele spośród cieni Avialle żywiło podobne przekonanie, ponieważ prawdziwa Avialle była w ciąży, przynajmniej przez jakiś czas. Orlando dokładnie sprawdził relacje Sellarsa oraz notatki Kunohary, usiłując zrozumieć cokolwiek, i chociaż wiele rzeczy usłyszał bezpośrednio z ust Paula Jonasa, była to bardzo dziwna i trudna do zrozumienia historia. – Orlando? – Wybacz, Sam. Zamyśliłem się. – Chciałam cię tylko zapytać... czy jesteś absolutnie pewny, że... że tego nie zrobiłeś? – Czego nie zrobiłem?... Fenfen, Fredericks, pytasz o to, czy jej nie zapłodniłem? – Poczuł, jak jego policzki pokrywa rumieniec, który absolutnie nie przystoi samurajowi. Sam wyglądała na nieco zmieszaną. – Nie chciałam wprawiać cię w zakłopotanie. Pokręcił głową, choć zdecydowanie czuł się zakłopotany. W chwili śmierci był czternastoletnim inwalidą, któremu choroba odebrała normalne dzieciństwo i dojrzewanie. Obdarowany życiem po śmierci, a także zdrowiem i wigorem, o jakich wcześniej nawet nie śnił, jak również niemal całkowicie pozbawiony nadzoru dorosłych, oczywiście pozwalał sobie na eksperymenty. Początkowo świadomość, że jego partnerki są w pewnym sensie nie bardziej prawdziwe niż to, co można było wypożyczyć z najbardziej prymitywnych pornowęzłów, nie przeszkadzała mu zbytnio, podobnie jak dwuwymiarowość ilustracji w pismach z gołymi panienkami nie martwiła wcześniejszych pokoleń, ale te nowe doświadczenia szybko mu się znudziły, a on poczuł się samotny i cokolwiek zdegustowany całą sytuacją. Ponadto obiecał sobie, że nigdy nie zbliży się do żadnej z członkiń Towarzystwa Obieżyświatów, bo żywił mieszane uczucia co do ich pochodzenia, tak więc tym samym został pozbawiony możliwości nawiązania bliższych kontaktów z osobą posiadającą wolną wolę. Oczywiście miłość i seks nigdy nie należały do tematów, które potrafił poruszać swobodnie w rozmowach z Sam Fredericks. – Ujmę to w ten sposób – odezwał się wreszcie. – Gdybym był w sytuacji, w której mogłoby do tego dojść, tobym o tym pamiętał. Ale, Sam, to i tak nie ma znaczenia. Ona nie jest prawdziwą osobą, a ciąża też nie jest prawdziwa – ona jest tylko konstruktem! – Ale czy nie wszystkie kopie tej jak-jej-tam Jongleur były w ciąży? Wszystkie sądziły, że tak jest, albo przynajmniej niektóre z nich, no nie? – Avialle Jongleur. Owszem, ale jak mówiłem, to nie są rzeczywiste ciąże. Lecz nie w tym rzecz. Chodzi o to, skąd ta dziewczyna zna moje prawdziwe imię i dlaczego uważa, że to moje dziecko. Sam skinęła powoli głową. – Tak, nieprzyjemna sprawa. Cóż więc zrobisz? – Nie wiem. Szukam jej od miesięcy, ale zniknęła. Beezle nalega, abym pozwolił mu stworzyć oddział Minibeezle’ów, co by nam pozwoliło dokładniej przeszukiwać system – nie tylko teraz, ale w każdej chwili, kiedy zajdzie taka potrzeba. Niezły pomysł, ale nie jestem pewny, czy chcę zostać Napoleonem armii robali. Sam Fredericks odchyliła się do tyłu, bawiąc się swoją czarką. – Sprawiasz wrażenie... nie wiem, bardziej pogodnego niż pod czas naszych poprzednich spotkań. Wzruszył ramionami. – Robię swoje. Wydawało mi się, że to ty jesteś przygnębiona. – Skanerstwo. Pewnie iskrzyło między nami z jakiegoś powodu. Orlando uśmiechnął się. – Pewnie tak. Sam wyprostowała się. – Mam coś dla ciebie. Czy możesz importować to do sieci? Jest na górnym poziomie mojego systemu i ma etykietę „Orlando”. – Przyniosłaś mi coś? – Chyba nie sądzisz, że zapomniałam o twoich urodzinach? On sam niemal o nich zapomniał. – Właściwie to dopiero jutro. – Dziwne, jak niewiele znaczą takie rzeczy jak urodziny, kiedy nie chodzi się do szkoły i nie ma zbyt wielu przyjaciół – to znaczy normalnych przyjaciół. – Wiem, ale przecież jutro się nie spotkamy, prawda? – Siedemnaście lat. Stary już jestem. – Stary – też coś! Jesteś młodszy ode mnie, więc daruj sobie te gadki. – Na niskim stole pojawił się niewielki zapakowany podarunek. – Widzę, że znalazłeś. Otwórz. Zdjął wieczko i spojrzał na przedmiot umieszczony na wirtualnej wyściółce w wirtualnym pudełku. – Bardzo ładne, Sam. – Wszystkiego najlepszego, Gardino. Nie gap się tak – ta bransoletka to dowód przyjaźni, ty idioto. Przeczytaj, co tam jest napisane. Odwrócił prostą srebrną bransoletkę i przeczytał inskrypcję: DLA ORLANDA OD SAM. DOZGONNI PRZYJACIELE. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. – Dzięki. – Wiem, że w wielu miejscach, które odwiedzasz, nie będziesz mógł jej nosić, ale długo się zastanawiałam nad tym, co można ofiarować komuś, kto może mieć wszystko, czego tylko zapragnie – odrzutowe samoloty, żywego oswojonego dinozaura i co tylko mu przyjdzie do głowy. Wszystko, co mogę ci ofiarować, a czego tutaj nie masz, to ja sama. Jesteśmy przyjaciółmi, Gardiner, pamiętaj o tym. Bez względu na wszystko. Do końca naszego życia. Orlando z ulgą przyjął fakt, że jego sym posiada zbyt wiele cech samuraja, aby mógł się popłakać – rumieniec był już wystarczająco kompromitujący. – Jasne – powiedział. – Bez względu na wszystko. – Wziął głęboki oddech. – Hej, masz ochotę się przejść, zanim wrócisz do siebie? Pokażę ci kawałek Tokaido – to coś w rodzaju głównej drogi. Najlepsze miejsce do zwiedzania. Jak nam dopisze szczęście, to może spotkamy kilku książąt, którzy wciąż przychodzą do miasta. Są szlachcicami i dwa razy w roku muszą przyjść tu z pielgrzymką. Niektórzy z nich mają liczną świtę, żołnierzy, konie, flagi, konkubiny i cały ten fen, mówię ci, wielka parada. Coś w rodzaju samurajskiego Disneylandu. – Widzę, że dobrze znasz to miejsce! – No cóż, nie próżnuję.
|
Wątki
|