Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Tak samo ja! Mama nie cierpi, kiedy jestem chory, bo mam wtedy więcej ataków. Gerwazy popatrzył na Dianę, lecz unikała jego wzroku. Choroba syna wyjaśniałaby zmęczenie i napięcie, jakie dostrzegł na jej twarzy zaraz po wejściu do domu. - Dobrze to rozumiem - powiedział rzeczowym tonem. – Podobno moja mama nie zbliżała się do pokoju dziecinnego, kiedy miałem najlżejszy nawet katar. Geoffrey wychylał się w stronę gościa, opatulony skłębionymi kocami. - A jak się pan wtedy czuł? Gerwazy cofnął się pamięcią o dwadzieścia lat. - Nigdy nic nie czułem w czasie samego napadu... jakbym spał. Ale pamiętam, że kiedy zaczynał się atak, czułem się jak... jakby ktoś obwiązał moje czoło paskiem i ciągnął do tyłu. - Właśnie tak! - wykrzyknął chłopiec. - Jakby ciągnął mnie jakiś olbrzym. Czasami udaje mi się go zwalczyć i wtedy nie mam ataku. - Co? - Diana popatrzyła na syna, zaskoczona. - Czasami udaje ci się powstrzymać atak? Nigdy mi o tym nie mówiłeś. Poruszył się niespokojnie i opuścił wzrok. - Prawdę mówiąc, rzadko mi się to udaje. - Widzę, że matka dowiaduje się o wszystkim ostatnia - powiedziała, kręcąc głową. Wciąż nie patrzyła na Gerwazego. - Najgorsze w tym wszystkim były oczy - wtrącił wicehrabia, nagle coś sobie przypomniawszy. - Traciłem świadomość, a kiedy ją odzyskiwałem, leżałem na podłodze, dookoła mnie stali ludzie i przyglądali mi się. Te oczy... - Urwał, zauważywszy, że twarz Geoffreya znieruchomiała. Ten malec wiedział o wiele więcej, niż powinien w swoim wieku. Każdy epileptyk znał te spojrzenia, oczy błyszczące zaciekawieniem, przepełnione strachem lub osłupieniem albo, co najgorsze z możliwych, współczuciem. Geoffrey dobrze o tym wiedział, ale nie chciał o tym rozmawiać w obecności matki. - A czy nauczył się pan jeździć konno, mimo że miał pan ataki? - zapytał po dłuższym namyśle. - Oczywiście. Geoffrey popatrzył pytająco na matkę. Diana uprzedziła nieuchronne: „A nie mówiłem?”, które syn miał na końcu języka, mówiąc szybko: - Czy przypadkiem nie powinieneś próbować zasnąć, młody człowieku? - Nie! W ogóle nie jestem zmęczony. - Zaraz po tych słowach potężnie ziewnął. Jakby ziewnięcie było sygnałem, na łóżko wskoczył młody bury kot. Geoffrey uniósł zwierzątko. - Kiedy miałem atak, Tygryska przestraszyła się i zeskoczyła na podłogę. Mam ją dopiero od paru tygodni, a już nauczyła się spać na moim łóżku. - Bystra kotka - powiedział wicehrabia, powstrzymując się od uśmiechu. - Myślę, że nie byłoby złym pomysłem, gdybyś również postarał się zasnąć na łóżku - powiedziała stanowczym tonem Diana, otulając chłopca i kota kołdrą. - To nie jest pora na długie rozmowy. Poza tym lord St. Aubyn musi już iść do domu. Niebieskie oczy rozwarły się szeroko. - To prawdziwy lord? Gerwazy omal się głośno nie roześmiał. Nie przypominał sobie, kiedy udało mu się zrobić na kimś tak wielkie wrażenie, wcale się przy tym nie wysilając. - Tak, jestem prawdziwym lordem. Dokładnie wicehrabią. Chłopiec przyjrzał mu się z powątpiewaniem. - A gdzie jest pańska purpurowa szata? - Noszę ją tylko przy szczególnych okazjach, kiedy nie mogę tego uniknąć. Mam z nią mnóstwo kłopotu, zawsze na nią następuję albo strącam nią naczynia ze stołów - powiedział z powagą Gerwazy. Wstał i wyciągnął dłoń. - Było mi bardzo miło pana poznać, panie Lindsay. Tym razem uścisk Geoffreya był znacznie słabszy, ale chłopiec i tak znalazł w sobie dość sił, by wyciągnąć na pożegnanie łapkę kotki. Gerwazy afektowanie ujął chudą pręgowaną łapkę. Kotka nie protestowała. Wicehrabia uważniej przyjrzał się zwierzęciu i na jego twarzy odmalowało się zdziwienie. - Boże, ten kot ma kciuki! - Tygryska miała długi dodatkowy palec, który wystawał prawie tak samo jak ludzki kciuk, chociaż nie był tak ruchomy. Geofrey uśmiechnął się szelmowsko, choć wyraźnie przegrywał walkę o utrzymanie uniesionych powiek. - Mama mówi, że aż strach pomyśleć, co będą mogły zrobić koty, kiedy wyrosną im kciuki. Gerwazy popatrzył na Dianę z rozbawieniem, lecz przyglądała się synowi i nie był w stanie dociec, co myśli. Geoffrey zamknął oczy, ale nie chciał jeszcze zasnąć. - Opowie mi pan kiedyś o wojsku? - zapytał cicho, wyraźnie zmęczony. - Jeśli tylko będziesz chciał. Diana gwałtownie uniosła wzrok, lecz powstrzymała się od zrobienia uwagi. Gdy pochyliła się, by pocałować syna w policzek, Gerwazy wyszedł z pokoju i poczekał na nią na korytarzu. Mimo późnej pory chciał omówić z kochanką jeszcze wiele spraw. 10Diana czuła, jak twarde wypukłości zamkniętych drzwi wbijają się jej w sztywne plecy. Jej spojrzenie wyrażało gniew, który powstrzymywała w obecności Geoffreya. Błysk rozbawienia w oku Gerwazego nie wpłynął na poprawę jej nastroju. - Przekonałam się, że pogłoski o tym, że jesteś szpiegiem, nie były bezpodstawne - powiedziała niskim, karcącym głosem. Wicehrabia nie przejął się jej przyganą. - Przyznaję, że byłem ciekaw, dokąd idziesz o tak późnej porze. Skoro twój syn jest chory, rozumiem też, dlaczego wyglądałaś na zmęczoną. - Czas na ciebie. - Rzeczywiście jest bardzo późno - przyznał - ale nie powinienem jeszcze wychodzić. Jeśli zamierzasz ze mną walczyć, proponuję, byśmy przenieśli się na dół. W korytarzu jest lodowato i mam wrażenie, że trzęsiesz się z zimna.
|
Wątki
|