Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Żeglarze innych pokładów i
miasto całe na brzegu będące patrzało na to smutne widowisko rozbijającego się okrętu, po- dzielając na przemiany nadzieje lub obawy tych, którym groziło tak widoczne niebezpieczeń- stwo. Wtem sternik naszego okrętu odezwał się potężnym głosem; obróciliśmy oczy w jego stronę, a nowa katastrofa oderwała naszą i innych uwagę od przedmiotu, którym byliśmy do- tąd zajęci. Okręt będący w naszym sąsiedztwie znajdował się od chwili w równym niebezpie- czeństwie. Nie był on zagrożony rozbiciem się o skały, lecz, o ile wnosić można było z kie- runku, w którym usuwał się na swych linach, mógł wkrótce uderzyć swym lewym bokiem o nasz prawy... a rezultat tego spotkania mógł być dla obu fatalnym. Zrobiło się nowe zamie- 96 szanie między żeglarzami różnych pokładów, ze wszech stron spuszczano na morze szalupy, a przytomny nasz kapitan, któren z przezorności przez cały czas burzy kazał wciąż parowy kocioł ogrzewać, aby się w razie potrzeby na szerokie morze wycofać, postawił swych żegla- rzy przy kotwicznych łańcuchach, kazawszy im oczekiwać ostatecznego sygnału, gdyż, jak sam mówił podróżnym dowcipnie: ,,uważałby to sobie za hańbę w porcie utonąć”. Co jednak dość łatwo stać się może, szczególnie w nędznych portach burzliwego Archipelagu Greckie- go. Niebezpieczeństwo wzmagało się coraz, gdy niespodziewana pomoc zaradziła mu sku- tecznie, z niemałą wszystkich radością. Sąsiadujący o kilkanaście staj od nas brulot parowy z grecką wojenną banderą, przez sławnego Kanarisa dowodzony, szybko zwinął kotwice, zagrał kłębami dymu, zbliżył się zręcznie aż pod sam bok prawy usuwającego się w naszą stronę okrętu, zarzucił nań haki, liny i łańcuchy i siłą pary odciągnął go o paręset kroków od nas, uskuteczniając ten biegły manewr wspólnie z żeglarzami usuwającego się okrętu, którzy przez ten czas zwijali co żywo kotwice. Manewr ten, oswobadzający nas od złego sąsiada, dał nam jeszcze sposobność ocenienia biegłości brulotu i wyobrażenie dokładne, w jaki sposób zwykł się zbliżać do okrętów, które chce podpalić lub zdobyć z siekierą w ręku w sposób à l'abordage zwany. Około południa, po piętnastogodzinnej burzy morze uspokajać się zaczęło, a na parę go- dzin przed zachodem słońca mgły się rozstąpiły zupełnie i zapadły za góry, a wody nas ota- czające zajaśniały nowymi barwy. Szalupa grecka z chorągwią, na której krzyż biały malował się dobitnie na czarnym polu, przybliżyła się do naszego okrętu, a stojący u jej rudla Greczyn, z długimi włosami w czar- nych kędziorach spod czerwonej czapeczki wypływającymi, zatrzymując się podniesieniem wioseł nieco w oddaleniu od zapowietrzonego okrętu, zażądał widzieć się z jednym z podróż- nych. Strój tego Greczyna składał się z granatowej kurtki, z podobnychże spodni, szerokich jak spódnica, do kolan, a u dołu haftowanymi kamaszami zakończonych. Był opasany żółtym jedwabnym pasem, na gołych nogach miał czerwone babusze, a w ręku trzymał czterołokcio- wą trzcinę, wielką srebrną gałką zakończoną, z czego wnosić można było, że należał do przy- bocznej służby jakiego europejskiego konsula lub wyższego miejskiego urzędnika; w Turcji bowiem i w Grecji podobne godło przed wyższymi urzędnikami noszą, a to w celu, aby lud uliczny widząc, kto koło niego przechodzi, nie dopuścił się jakiej obelgi. Podobni domownicy janczarami się zowią, chociaż są najczęściej zwykłymi Turkami, Arabami lub Grekami i nig- dy nie należeli do tej sławnej otomańskiej milicji. Podróżny, z którym janczar chciał się widzieć, zbliżył się do lewego brzegu okrętu, gdzie była jego szalupa, a za zbliżeniem się jego Greczyn, niosąc z uszanowaniem rękę do czoła i kładąc ją potem na piersiach, rzekł we włoskiej mowie: – Monsignior Bianchi, biskup Syry, życzy się widzieć z Waszą Dostojnością i oczekuje na Was w ogródku kwarantanny. Podróżny oświadczył kapitanowi okrętu chęć udania się na ląd; spuszczono wnet okrętową szalupę, która po krótkiej przeprawie stanęła u piaszczystego brzegu po lewej stronie portu i miasta, w dość znacznym oddaleniu od tegoż się znajdującym, w miejscu, gdzie się wznosi mały domek. W nim podróżni z zapowietrzonych krajów przybywający odsiadują kwarantan- nę, o ile nie zdołają wyrobić sobie z trudnością udzielanego pozwolenia odbywania tejże na własnym pokładzie, w razie gdy dopełniają tej formalności nie w celu komunikowania z mia- stem, ale w zamiarze oczyszczenia się w Grecji przed udaniem w dalszą podróż na zachód, otrzymawszy od władz lekarskich i rządowych puryfikacyjne świadectwa... co zmniejsza im czasami kwarantannę w portach zachodnich, a czasami na nic też nie służy. Tu odbierają tak- że podatek osobowy, a poborcy spekulują na podróżnych wymagając od nich niemałych opłat. Podobny h a n d e l 97 b i a ł y m i prowadzą we wszystkich portach Grecji uprzywilejowani monopoliści. Rzecz podobna i w portach włoskich się praktykuje, Włosi bowiem, jak wiadomo, chętnie Greków naśladują, jak dawniej w sztukach pięknych, tak dziś w niepięknych sztukach. Podróżny nasz dotknąwszy stopą greckiej ziemi udał się w głąb wysepki za janczarem, o kilkanaście kroków przed nim z ostrożnością postępującym. Od samego brzegu szedł wedle niego strażnik zdrowia przydany do jego osoby, trzymając w ręku długi kij, żelaznym hakiem zakończony, aby w razie zbliżenia się zapowietrzonego do jakiego dobrego przewodnika za- razy wnet go tym hakiem bez ceremonii odciągnąć. Stanęli wreszcie wpodle lichego domku, tylekroć razy przeklinanego we wszystkich wschodnich i zachodnich dialektach od maryno- wanych w nim jak śledzie w beczce podróżnych, a janczar wskazał swoją buławą przyległy ogródek, wysoką drewnianą kratą w czworobok otoczony. Strażnik stanął o dziesięć kroków od wejścia, trzymając hak do ataku, a podróżny przesunął się jak sylf brodaty przez wąskie wejście, nie dotykając się nawet progu. W razie bowiem dotknięcia próg ten nieszczęśliwy spaleniem na stosie zostałby ukaranym. Z drugiej strony kraty, wejściu przeciwległej, siedział na plecionym ze trzciny stołku po- ważny starzec w fioletowej szacie z dość grubego sukna, w kapeluszu z góralskimi skrzydła- mi. W ręku miał wysoką trzcinę bez ozdób, na piersiach nieco wytarty starością złoty łańcuch, a siwa jak śnieg broda aż po sam pas mu spadała, zakrywając wiszący na łańcuchu kościelny order.
|
Wątki
|