Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
— Hej, ty! — wskazał ręką instruktor. — Jak się nazywasz? — Saul Grisman, proszę pana. — To „proszę pana” było absolutnie konieczne. Po- wiedziano im, że podczas zwracania się do dorosłego trzeba mówić „proszę pana” lub „proszę pani”. — Chyba już pływałeś wcześniej? — Nie, proszę pana — odpowiedział Saul. — Nigdy nie brałeś lekcji pływania? — Nie, proszę pana. Zaintrygowany instruktor potarł szczękę. — Może masz talent. Do uprzedniego uwielbienia dla Saula dołączyła jeszcze pochwała ze strony instruk- tora; chłopcy walczyli ze sobą, by zająć miejsce możliwie najbliżej Saula, podczas gdy instruktor kazał im się chwycić brzegu i pokazywał, w jaki sposób uderzać nogami w wodę. — Bardzo dobrze. Patrzcie na Grismana — powiedział instruktor. — On chwycił, o co chodzi. Chris nigdy jeszcze nie czuł się taki samotny, kiedy najbardziej oddalony od Saula chlapał niechętnie nogami i starał się utrzymać głowę nad powierzchnią. Wprawdzie na Calcanlin Street spędził lato w samotności, czekając na matkę, ale nie czuł się samotny, mając w pobliżu zaprzyjaźnione domy, podwórka i chłopców. Tak naprawdę matka zo- stawiła go nie po raz pierwszy. Prawie już przyzwyczaił się do samotnego życia, mimo że zawsze za nią tęsknił. Teraz jednak, w obcym otoczeniu drżał w wodzie i wykluczony z grupy, zazdrościł Saulowi, czując w sercu gorzkie ukłucie samotności. Doszedł do wniosku, że nienawidzi tego miejsca. Jedyny interesujący moment nastąpił w sobotę wieczorem, kiedy to po całym dniu nauki słania łóżek, zawiązywania sznurowadeł, pastowania butów, wiązania krawata, szkoła udała się do sali kinowej. Chris z przyjemnością wspominał pierwszy film, który tu oglądał: „Walkę saperów”. Ten nazywał się „Pole bitwy”. Kiedy zgasły światła, rozległy się podniecone okrzyki. Akcja znów była ekscytująca — mnóstwo strzelaniny, wybu- chów. Chrisowi szalenie podobała się opowieść o grupie amerykańskich żołnierzy wal- czących w czasie wojny. Grzmiące trąbki i dudnienie bębnów potęgowało euforię. 151 Jednak po zakończeniu projekcji nikogo z grupy nie interesowało, co Chris sądzi o filmie. Wszyscy natomiast chcieli wiedzieć, co sądzi Saul. Mało brakowało, a Chris złamałby swoje przyrzeczenie i rozpłakał się w łóżku. Jednak zacisnął tylko zęby w ciemnościach i postanowił, że ucieknie. VIII. O szóstej rano obudził go nagły blask lamp nad głową. Jeden z chłopców powie- dział, że jest niedziela. Mrugając zaspanymi oczami, Chris powlókł się wraz z innymi do łazienki, gdzie ze szczotką do zębów w lewej dłoni czekał, aż wychowawca nasypie mu nieco proszku do mycia zębów w prawą dłoń. Po dokładnym umyciu zębów — tak jak pokazał im na początku wychowawca — od miętowego smaku proszku „Colgate” zrobiło mu się niedobrze. Słuchał wody spływającej w urynałach i muszlach klozeto- wych, starając się nie patrzeć na chłopców podnoszących się z desek. Ubikacje nie mia- ły drzwi ani ścian i wstyd nie pozwalał mu się załatwić, chyba że już nie mógł dłużej wytrzymać. Nagle ze zdumieniem uświadomił sobie, że siedzi na desce klozetowej i nie obchodzi go, czy ktoś patrzy. W gruncie rzeczy nikogo to nie interesowało. Doznana ulga w połączeniu z pewnością siebie, jaką dało mu przełamanie wstydu, spowodowały, że przywitał ten dzień z niespodziewanym optymizmem. Smakowała mu nawet rzad- ka jajecznica, popijana sokiem pomarańczowym. Przed grupowym wyjściem do kapli- cy, kiedy założył wykrochmaloną bluzę i ubranie kadeta, przez moment czuł się jak żoł- nierz z „Pola bitwy”. W kaplicy były prawdziwe witraże, ale Chris nigdzie nie zauważył krzyży ani innych symboli religijnych. Wszyscy chłopcy zajęli wyznaczone miejsca w ławkach, a kapelan Applegate po wejściu na podium zaintonował hymn, a potem „Niech Bóg błogosławi Amerykę”. Następnie wyciągnął banknot dolarowy (co natychmiast przyciągnęło uwa- gę Chrisa) i odczytał słowa zapisane na rewersie: — „Stany Zjednoczone Ameryki!” — powiedział wystarczająco głośno, by słysza- no go w najodleglejszej części kaplicy. — „Pokładamy ufność w Bogu!” Zapamiętaj- cie te dwa zdania! „Pokładamy ufność w Bogu!” A On ufa nam! Dlatego nasz kraj jest największy, najbogatszy i najsilniejszy na świecie! Ponieważ Bóg nam ufa! Za- wsze z entuzjazmem będziemy zwalczać Jego wrogów, by chronić głoszone przez Nie- go prawdy. Nie mogę wyobrazić sobie większego zaszczytu niż walka w obronie ojczy- zny, o jej wielkość i chwałę! Niech Bóg błogosławi Amerykę! — kapelan podniósł dłonie do góry, domagając się odpowiedzi. Chłopcy głośno powtórzyli ostatnie zdanie: „Niech Bóg błogosławi Amerykę!” W kaplicy stopniowo ucichło, tylko w uszach Chrisa dźwię- czały echem okrzyki. Był niespokojny. Nie rozumiał, dlaczego ogarnia go podniecenie. Przemówienie kapelana było dla niego niejasne, ale udzieliła mu się emocja zawarta w jego słowach. 152 — Fragment Biblii na dziś — powiedział kapelan — pochodzi z Księgi Wyjścia. Moj- żesz, który prowadził wybrany przez Boga naród, jest ścigany przez żołnierzy fara- ona. Z Boską pomocą przechodzi przez Morze Czerwone. Kiedy jednak żołnierze usi- łują pójść w ich ślady, Bóg ich zatapia. — Kapelan otworzył Biblię i zaczerpnął tchu przed czytaniem. Zawahał się jednak na moment. — Z punktu widzenia dzisiejszej po- lityki Morze Czerwone nie jest chyba najodpowiedniejszym przykładem naszej walki z komunizmem. Właściwsze byłoby „Morze Biało-Czerwono-Niebieskie” — Chris nie wiedział, co kapelan ma na myśli, ale zobaczył, że instruktor siedzący w ławce na prze- dzie zaśmiał się dyskretnie, pamiętając, że znajduje się w kościele. Kapelan wsunął oku- lary na nos i zaczął czytać. Kazanie zakończyło ponownym odśpiewaniem „Niech Bóg błogosławi Amerykę”, wojennego hymnu republiki i wreszcie chóralnym wykonaniem „Gwiaździstego sztandaru”. Chris miał nadzieję, że teraz będzie mógł się pobawić, jednak ku swojemu przera- żeniu dowiedział się, że po zakończeniu kazania w szkole bezwyznaniowej (tak to zo- stało nazwane) wszyscy chłopcy muszą podzielić się na grupy według wyznania. Lu-
|
Wątki
|