Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
-Na jakiej podstawie wnioskujesz, że potrzebuję sekretarki? -Mogę porządkować panu papiery, przepisywać na maszynie, poprawiać błędy... -Poprawiać błędy? -Nie miałam na myśli, że popełnia pan błędy... -To co miałaś na myśli wobec tego? -Nic. Ale co dwie pary oczu, to nie jedna. A poza tym mogę zajmować się pańską korespondencją, załatwiać różne sprawy, szukać dokumentacji. Umiem też gotować i mogę... -Prosisz mnie o posadę sekretarki czy kucharki? -Chcę, żeby pan dał mi szansę. Isabella spuściła wzrok. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Ta dziwna istota wzbudzała moją sympatię, niestety. -Zróbmy tak: przyniesiesz dwadzieścia swoich najlepszych stron, takich, które twoim zdaniem pokazują, co potrafisz. Powtarzam, równo dwadzieścia stron, bo nie mam zamiaru więcej czytać. Przejrzę je spokojnie i potem zobaczymy. Twarz jej się rozjaśniła i przez chwilę zacięta i zaczepna mina, jaką starała się utrzymać, złagodniała. -Nie będzie pan żałował - zapewniła. Wstała i popatrzyła na mnie spięta. -Mam to przynieść panu do domu? -Wrzuć do skrzynki. To wszystko? Kiwnęła głową raz i drugi i zaczęła się oddalać tymi swoimi drobnymi nerwowymi krokami. Kiedy już miała się odwrócić i pobiec, zawołałem ją. -Isabella? Spojrzała na mnie wyczekująco, z nagłym niepokojem w oczach. -Dlaczego właśnie ja? - zapytałem. - Tylko nie mów mi, że jes- tem twoim ulubionym autorem, i nie kadź mi, wbrew temu, co ci radził Sempere, bo na tej rozmowie skończy się nasza znajomość. Isabella zawahała się. Spojrzała na mnie szczerze i odpowiedziała prosto z mostu: - Bo jest pan jedynym pisarzem, jakiego znam. Uśmiechnęła się speszona i odeszła, ze swoim zeszytem, swoją szczerością, swoimi niepewnymi krokami. Patrzyłem za nią, jak skręca w ulicę Mirallers i znika za katedrą. Kiedy wróciłem do domu, po niespełna godzinie, siedziała już pod drzwiami, trzymając w rękach plik kartek. Zobaczywszy mnie, wstała i spróbowała się uśmiechnąć. -Przecież mówiłem, żebyś wrzuciła mi to do skrzynki. Kiwnęła głową i skuliła się w sobie. -W dowód wdzięczności przyniosłam panu trochę kawy ze sklepu rodziców. Kolumbijska. Naprawdę znakomita. Kawa nie mieści się w skrzynce i pomyślałam, że lepiej będzie poczekać na pana. Taka wymówka mogła wpaść do głowy tylko początkującej pisarce. Westchnąłem i otworzyłem drzwi. -Właź! Isabella szła za mną po schodach kilka stopni niżej, niczym wierny piesek. -Konsumpcja śniadania zawsze zajmuje panu tyle czasu? Nie chcę wtykać nosa w nie swoje sprawy, co to, to nie, ale że czekałam tutaj trzy kwadranse, zaczęłam się niepokoić, no bo sobie tak pomyślałam: nie daj Boże się czymś udławił, jak już raz spotykam pisarza z krwi i kości, to znając swój pech, nie zdziwiłabym się, gdyby oliwka mu wpadła nie w tę dziurkę co trzeba, i koniec, już po mojej karierze literackiej - trajkotała. Zatrzymałem się w połowie schodów i obrzuciłem ją najbardziej nieprzyjaznym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. - Isabello, żeby nie było między nami zgrzytów i nieporozumień, musimy ustalić pewne zasady. Pierwsza brzmi następująco: prawo do stawiania pytań mam tylko ja, a ty ograniczasz się do udzielania odpowiedzi. Jeśli z mojej strony nie padają żadne pytania, ty powstrzymujesz się od odpowiedzi i spontanicznych oracji. Druga zasada głosi, że na śniadanie, podwieczorek albo dłubanie w nosie poświęcam tyle czasu, ile mi się żywnie podoba, i nie podlega to dyskusji. -Nie chciałam pana obrazić. Świetnie rozumiem, że spokojne trawienie wspomaga natchnienie. -Trzecia zasada mówi, że sarkazm dozwolony jest dopiero w porze poobiedniej. Jasne? -Tak, panie Martin. -Po czwarte: jeżeli już, to panie Davidzie. Nie zwracaj się do mnie po nazwisku, nawet gdybyś wygłaszała mowę żałobną. Dla ciebie pewnie jestem starym próchnem, ale lubię łudzić się, że jestem jeszcze młody. Więcej: jestem młody i kropka. -To jak się mam do pana zwracać? -Po imieniu. Przytaknęła. Otworzyłem drzwi i wskazałem jej wejście. Isabella stanęła niepewnie w progu i błyskawicznie wślizgnęła się do środka. -Moim zdaniem jak na swój wiek wygląda pan całkiem młodo. Zapomniałem języka w gębie. -A jak myślisz, ile mam lat? Isabella obrzuciła mnie spojrzeniem od stóp do głów. -Tak ze trzydzieści. Ale dobrze się pan trzyma. -Bądź tak uprzejma, zamknij się i zaparz mi tej lury, którą przyniosłaś. -Gdzie jest kuchnia? -Poszukaj sobie. Smakowitą kawę kolumbijską wypiliśmy razem, siedząc w galerii. Isabella, nie odstawiając filiżanki, patrzyła kątem oka, jak czytam przyniesione przez nią dwadzieścia stron. Za każdym razem, gdy przewracałem kartkę i podnosiłem wzrok, napotykałem jej niecierpliwe spojrzenie. -Jeśli nie przestaniesz się tak na mnie gapić jak sowa, to nigdy nie skończę. -To co mam robić? -Nie chciałaś być kimś w rodzaju mojej sekretarki? No więc bądź. Poszukaj czegoś, co należy uporządkować, i uporządkuj, na przykład. Isabella rozejrzała się. -Porządku nie ma tu za grosz. Totalny bałagan. -To na co czekasz? Isabella kiwnęła głową i z iście żołnierską determinacją natarła na chaos i bałagan królujące w mym domostwie. Usłyszawszy oddalające się korytarzem kroki dziewczyny, wróciłem do lektury. Opowiadanie, które mi przyniosła, miało wątłą fabułę. Z wyostrzoną wrażliwością i w precyzyjnie dobranych słowach opisywało odczucia i tęsknoty, jakie roją się w głowie dziewczyny skazanej na zimne poddasze w dzielnicy Ribera, z którego przygląda się miastu i ludziom pokonującym w jedną i drugą stronę wąskie, ciemne ulice. Obrazy i smutna linia melodyczna jej prozy ujawniały poczucie samotności, graniczące z głęboko odczuwaną rozpaczą. Dziewczyna
|
WÄ…tki
|