Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Z reguły pani Kulskiej było wszystko jedno do kogo mówi i kogo uszczęśliwia informacjami, byleby mogła uszczęśliwiać. Było jej także obojętne, w jakim języku to czyni; po angielsku, po francusku czy po polsku, zazwyczaj stosowała język wydarzenia, więc w tym wypadku sprawa musiała dotyczyć naszych. Teresa, która przez całe życie miała niepojętą awersję do plotek, wysłuchiwała jej cierpliwie, starannie wystrzegając się pytań, bo panią Kulska pytania ostro dopingowały, po czym natychmiast zapominała, o czym pani Kulska doniosła. Były to zresztą niezupełnie plotki, pani Kulska operowała faktami, przy czym wrodzona dobroduszność i życzliwość dla wszystkich powodowały, iż nikogo nie oczerniała. Przypuszczenia snuła zawsze in plus, nawet jeśli ktoś kogoś okradł albo zamordował, to pewnie, biedaczek, miał jakieś ważne powody albo może był ogromnie zdenerwowany…
— Sonieczka nie mogÅ‚a jechać, ale sama chciaÅ‚a, bo tam nikogo nie byÅ‚o, a sÄ…siedzi powiedzieli, że to najbliższa osoba, syn jest w Europie, do kotycza trafili od razu i prosili, żeby pojechaÅ‚a, wiÄ™c postanowiÅ‚a to od razu zaÅ‚atwić, ona chyba nawet dziedziczy wedle testamentu, to byÅ‚ przecież bogaty czÅ‚owiek, cóż to za okropny trafunek… CoÅ› mi nagle w tym gadaniu zabrzmiaÅ‚o znajomo. OtworzyÅ‚am usta, żeby zadać pytanie, ale nie zdążyÅ‚am. Zza moich pleców odezwaÅ‚a siÄ™ Teresa. Pani Kulska zerwaÅ‚a siÄ™, wÅ›ród powitaÅ„ kontynuowaÅ‚a opowieść, Teresa zaprosiÅ‚a ja do domu, bo tu komary gryzÄ…, napijÄ… siÄ™ kawy. Wepchnęłam siÄ™ za nimi. — Ja od ksiÄ™dza wracaÅ‚am, ksiÄ…dz mówi, że mu to lekarstwo bardzo pomogÅ‚o, chciaÅ‚am Kaziowi powiedzieć, że go ksiÄ…dz bardzo chwali, a tu masz! — ciÄ…gnęła nieprzerwanie pani Kulska. — Biedna Sonieczka! — Jaka Sonieczka? — wyrwaÅ‚o siÄ™ Teresie i widać byÅ‚o, jak zaraz potem ugryzÅ‚a siÄ™ w jÄ™zyk. — No jak to, jaka? Feldowa! Ta przeÅ›liczna, no ta, narzeczona Hilla! Samo mi z ust wyleciaÅ‚o i to chyba gwaÅ‚townie. — Jakiego Hilla? Teresa aż siÄ™ wzdrygnęła, ale pani Kulskiej byÅ‚o rzetelnie wszystko jedno. — Tego, co koÅ‚o Joli kotycz postawiÅ‚, dopiero niedawno, jeszcze go wykaÅ„czali, Sonieczka wszystko tak Å‚adnie urzÄ…dzaÅ‚a. Tego z Toronto, nagle umarÅ‚, mÅ‚ody czÅ‚owiek, pięćdziesiÄ™ciu piÄ™ciu lat chyba nie miaÅ‚, mógÅ‚ żyć jeszcze, że ho ho! To kuÅ›nierz byÅ‚, dlatego Sonieczka miaÅ‚a takie piÄ™kne futra, on jÄ… bardzo kochał… — A na co umarÅ‚? — spytaÅ‚a ze szczerÄ… niechÄ™ciÄ… Teresa, bo pani Kulska na chwilÄ™ umilkÅ‚a. Oko jej padÅ‚o na haft mojej matki i od tego widoku nagle zaniemiaÅ‚a, w czym nie widziaÅ‚am nic dziwnego. Haft w postaci ozdoby na Å›cianÄ™, specjalnie dla Teresy, zostaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie Å›wieżutko wykoÅ„czony, uprany i uprasowany, bo moja matka, zobligowana wykoÅ„czyć drugie takie samo, chciaÅ‚a zobaczyć, jak wyszÅ‚o pierwsze. UpraÅ‚a go Teresa, która praÅ‚a maniacko wszystko, co jej wpadÅ‚o w rÄ™kÄ™, nie baczÄ…c na potrzeby, uprasowaÅ‚a starannie moja matka i leżaÅ‚ teraz na oparciu kanapy, lÅ›niÄ…c zÅ‚ocistym oranżem i zgniÅ‚Ä… zieleniÄ…. — Zamordowali go — powiedziaÅ‚a pani Kulska, nie odrywajÄ…c wzroku od arcydzieÅ‚a. — KsiÄ…dz nic nie mówiÅ‚, ale tak patrzyÅ‚, że ja zgadÅ‚am. Ten obrus na oÅ‚tarz jest już bardzo zużyty i trzeba siÄ™ postarać o nowy. Boże, jakież to piÄ™kne….! Nie wytrzymaÅ‚a, zerwaÅ‚a siÄ™ od stoÅ‚u i obejrzaÅ‚a haft z bliska. Teresa wydawaÅ‚a siÄ™ odrobinÄ™ wytrÄ…cona z równowagi. PostawiÅ‚a na stole dzbanek z kawÄ…, Å›mietankÄ™ i cukier i popatrzyÅ‚a niepewnie na mnie i na paniÄ… KulskÄ…. — To ksiÄ…dz byÅ‚ przy tym? — spytaÅ‚a sÅ‚abo i jakby beznadziejnie. — Ja też chcÄ™ kawy — zażądaÅ‚ wchodzÄ…cy Robert i spojrzaÅ‚ na paniÄ… Kulska. — Po jakiemu trzeba siÄ™ witać? — Po naszemu — odparÅ‚am półgÄ™bkiem. — MieliÅ›cie jechać do sklepu — przypomniaÅ‚a niepewnie Teresa. — Za chwilÄ™. Przedtem kawy. — Mnie siÄ™ wydaje, że do kawy potrzebne sÄ… filiżanki — zauważyÅ‚am, bo Teresa już usiadÅ‚a przy stole. — Siedź, ja wyjmę… — I Å‚yżeczki — podsunÄ…Å‚ Robert.
|
WÄ…tki
|