Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Gdzie tylko się da - odparł Valentine. 8 Podróżując z Góry Zamkowej przez dolinę Glayge do Labiryntu, Hissune na każdym kroku spotykał oznaki ogarniającego świat zamętu. Choć w tej żyznej i cieszącej się łagodnym klimatem części Alhanroelu sytuacja nie była jeszcze tak trudna jak dalej na zachodzie lub na Zimroelu, wszędzie wyraźnie wyczuwało się, niemal dostrzegało, napięcie: zamknięte bramy, przerażone spojrzenia, zacięte twarze. Lecz w samym Labiryncie, pomyślał, nic się właściwie nie zmieniło, być może dlatego, iż Labirynt był zawsze miejscem zamkniętych bram, przerażonych spojrzeń i zaciętych twarzy. Choć Labirynt rzeczywiście mógł się nie zmienić, zmienił się sam Hissune i zmiana ta objawiła mu się w całej pełni w chwili przekraczania Bramy Wody, wspaniałych, aż przesadnie bogatych wrót, tradycyjnie używanych przez Potęgi Majipooru, odwiedzające miasto Pontifexa. Za sobą zostawiał ciepłe, mgliste popołudnie doliny Glayge, lekki wiaterek niosący zapachy pól, zielone wzgórza, radosne, pulsujące promienie słońca, przed sobą miał wieczną noc tajemniczych, hermetycznych zwojów Labiryntu, ostry blask sztucznego światła, przedziwne, martwe powietrze, które nigdy nie zaznało wiatru i deszczu. Przekraczając granicę między tymi dwoma królestwami, Hissune przez mgnienie oka widział oczami wyobraźni, jak masywne wrota zatrzaskują się za nim ze szczękiem, jak jakaś przerażająca, nieprzenikniona bariera oddziela go teraz od wszystkiego, co na świecie piękne, i poczuł chłód strachu. Zdumiało go, że rok czy dwa lata spędzone na Górze Zamkowej zdołały dokonać w nim aż takiej przemiany - że Labirynt, którego zapewne nigdy nie kochał, lecz w którym czuł się jak w domu, po tych kilkunastu miesiącach stanie mu się nienawistny. I wydało mu się także, że dopiero w tej chwili pojął, jakim przerażeniem może napawać on Lorda Valentine'a; teraz dopiero odczuł cień, zaledwie muśnięcie strachu, który prześladował Koronala, gdy przyszło mu zagłębić się w te czeluście. Hissune zmienił się także pod innym względem. Kiedy wyjeżdżał z Labiryntu, był nikim szczególnym - oczywiście, otrzymał tytuł rycerza-kandydata, lecz tytuł ten znaczył niewiele, zwłaszcza dla mieszkańców Labiryntu, którym niełatwo było zaimponować tego rodzaju światową pompą. Po paru latach wracał tu już jako książę Hissune, członek Rady Regencyjnej. Mieszkańcom Labiryntu pompa nie imponowała, lecz imponowała władza, zwłaszcza gdy władzę dzierżył człowiek wywodzący się z nich. Tysiące ludzi wyległo na ulice prowadzące od Bramy Ostrzy do wewnętrznego kręgu Labiryntu, widzowie stawali na palcach i przepychali się, pragnąc go lepiej zobaczyć, gdy jechał królewskim ślizgaczem pomalowanym w kolory Koronala, mając przy sobie eskortę taką, jakby sam był Koronalem. Nikt nie krzyczał, nie wiwatował, nie machał mu - nie było to w stylu obywateli Labiryntu. Obywatele Labiryntu po prostu patrzyli. Milczący, najwyraźniej onieśmieleni, najprawdopodobniej pełni zazdrości, z niechętną fascynacją obserwowali go, gdy ich mijał. Hissune wyobraził sobie, że w tłumie dostrzegł swego starego przyjaciela Vanimoona, jego śliczną siostrę, Ghisneta, Heluana i jeszcze kilkunastu towarzyszy zabaw z Dziedzińca Guadelooma. Być może się mylił, być może były to tylko igraszki wyobraźni. Zdał sobie jednak sprawę, iż pragnie, by tu byli, pragnie, by widzieli go w książęcym stroju, w wielkim ślizgaczu; obdarty mały Hissune z Dziedzińca Guadelooma zmieniony w księcia regenta Hissune'a, otoczony aurą Góry błyszczącą wokół niego niczym drugie słońce. Nie ma nic złego w odczuwaniu od czasu do czasu takiej drobnej, nic nie znaczącej dumy, prawda? - spytał sam siebie. I sam też odpowiedział: Nie, oczywiście, że nie. Od czasu do czasu każdy może sobie pozwolić na odrobinę próżności. Nawet święci muszą czasami czuć się lepsi, a ciebie nikt nigdy jeszcze nie oskarżył o świętość. Więc poczuj się lepszy, a potem zapomnij o tym uczuciu i zabierz się do roboty. Bezustanne składanie gratulacji samemu sobie otępia duszę. Oficjalni przedstawiciele Pontyfikatu, mający na twarzach formalne maski, czekali na niego na granicy wewnętrznego kręgu. Powitali Hissune'a bardzo uroczyście, po czym natychmiast zaprowadzili go do windy zarezerwowanej dla Potęg i ich wysłanników; winda przeniosła go błyskawicznie na najniższe, imperialne poziomy. Wkrótce Hissune znajdował się już w apartamencie niemal tak bogatym jak ten, który na stałe przeznaczony był dla odwiedzających podziemne miasto Koronalów. Alsimir, Stimion i inni jego doradcy otrzymali przylegające do niego eleganckie pokoje. Kiedy przydzieleni mu urzędnicy przekonali się wreszcie, że posłowi nie zbywa na wygodach, jeden z nich oznajmił: - Najwyższy Rzecznik Hornkast będzie zaszczycony, jeśli dotrzymacie mu towarzystwa dziś wieczór przy kolacji, panie. Mimo wszystko Hissune poczuł jednak dreszcz onieśmielenia. “Będzie zaszczycony". Pamiętał jeszcze Labirynt na tyle, by traktować Hornkasta z uwielbieniem graniczącym ze strachem, w końcu on był tu prawdziwym panem, mistrzem pociągającym za sznurki lalki-Pontifexa. “Zaszczycony, jeśli dotrzymacie mu towarzystwa przy kolacji dziś wieczorem, panie". Doprawdy? Hornkast? Trudno było wyobrazić sobie, by ktoś mógł czymś zaszczycić Hornkasta, pomyślał Hissune. I jeszcze to “panie"! No, no, no.
|
WÄ…tki
|