- A co z werbowaniem ludzi?- Będziecie musieli zacząć beze mnie...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Springer życzył mu szczęścia i odłożył słuchawkę. Co się, do cholery, stało z Tomem House'em? Doktor umierał z głodu, ale sklep Rigby'ego był zamknięty, więc przestał myśleć o jedzeniu i zapukał do drzwi Toma. Dobijał się, aż zapaliło się światło i dziennikarz stanął w progu, ubrany w swój stary, niebieski szlafrok.
- Obudziłem cię? - spytał Alan.
- Nie - odparł wesoło House. - Właśnie skończyłem dyktować przez telefon mój artykuł dla "Daily News". Braciszkowie podtrzymują moją nadzieję.
- Czy mogę wejść?
House powiódł go przez ciemne biuro do pokoju na tyłach domu. W nogach łóżka grał telewizor. Z boku stała mała lodówka, a na niej kuchenka elektryczna. Tom wskazał Springerowi jedyne krzesło, a sam usiadł na tapczanie.
Doktor nie tracił czasu.
- Bob mówi, że nie chcesz nam pomóc - powiedział. Dziennikarz przygładził włosy. Były tak siwiuteńkie, że zdawały się świecić w ciemności. Wyłączył dźwięk w telewizorze.
- Przebadałem trochę różnych materiałów. To pierwszy przypadek, żeby taka grupa opanowała całe miasteczko.
- Jeszcze tego nie zrobili - sprostował Alan.
- To już przesądzone.
- Możemy ich powstrzymać. Robimy listę nie zarejestrowanych, a uprawnionych do głosowania obywateli. Wystarczy ich, żeby wygrać wybory. Zdobycie i zachęcenie tych ludzi do wzięcia udziału w głosowaniu to zadanie, to bitwa wymagająca reklamy.
House potrząsnął głową.
- Nie szukam bitwy. Sprzedam ci każdą ilość miejsca, jakiej będziesz potrzebował, po zwykłej cenie, ale poza tym "Sun" nie weźmie w tej akcji udziału. Nie będzie żadnych artykułów popierających twoje działanie.
- Boisz się, że Błękitne Bractwo zemści się, jeśli wygra?
- Nie. Po prostu uważam, że Kent i jego paczka zbyt długo zasiadają w radzie. Przydałyby się jakieś zmiany.
- Ale nie na rzecz Błękitnego Bractwa.
Dziennikarz wzruszył ramionami. Jego oczy powędrowały w kierunku niemego obrazu telewizora.
- Chcę zachować czyste spojrzenie na tę sprawę - odparł.
- Czyste spojrzenie?... Aaa - doktor wstał - już rozumiem, Tom. Jesteś starym, dobrym reporterem, prawda? Nowojorskie "Daily News" cieszą się z twojej obecności tutaj, dopóki nie zaangażujesz się osobiście w wydarzenia. Ale jeśli stanąłbyś po którejś stronie, przysłaliby kogoś innego.
- Gówno by przysłali - odpowiedział House z wściekłością. - To mój temat.
Springer się roześmiał.
- Sądzisz, że Braciszkowie pozwolą ci wysyłać historyjki o nich, jeśli będą rządzić miastem? Zamknęliby ci usta w ciągu jednego dnia, Tom.
Reporter sięgnął do telewizora i włączył dźwięk.
Alan przeszedł przez ciemne biuro i zatrzasnął za sobą drzwi. Noc była chłodna i niebieskie okna ośrodka sekty wyraźnie jaśniały na ciemnym zboczu góry. Przejechał samochód osobowy, potem ciężarówka. Poza tym ulice i chodniki były całkowicie puste.
Doktor przystanął, zastanawiając się, czy wrócić do domu, czy iść do szpitala, kiedy nagle zobaczył błękitne światełko kiwające się powoli w ciemności ulicy. Jego ruch zahipnotyzował go na moment. Po chwili, strząsając z siebie to uczucie, pospieszył, aby zobaczyć, co się dzieje. To było w sklepie Lewisa. Kiedy podszedł bliżej, zauważył Pete'a, stojącego na drabinie w oknie wystawowym, wśród swoich pił spalinowych i grabi, wieszającego pojedynczą, niebieską lampkę choinkową na przytwierdzonym do sufitu haczyku. Alan zapukał w szybę. Sklepikarz spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem, po czym powrócił do swojej poprzedniej czynności, kończąc okręcać kabel dookoła haczyka. Doktor przyglądał się, jak Pete schodzi z drabiny. Odczekał, aż Lewis zamknie sklep. Kiedy sklepikarz wreszcie się odwrócił, Alan zdumiał się, widząc oznaki wyczerpania na jego oświetlonej przez uliczną latarnię twarzy.
- Po co ci ta lampka? - zapytał doktor, z góry znając odpowiedź. Zmęczone oczy Pete'a skupiły się na twarzy Springera. Usta Lewisa wykrzywił sztuczny uśmiech.
- Po co ci to światełko? - powtórzył Alan.
- Nadejdzie Pan - oznajmił sklepikarz ochrypłym głosem.
- Co?
- Nadejdzie Chrystus, kiedy Michał powie, że już czas. Oczyścimy Mu ścieżki, przygotujemy mu drogę.
- Pete! Byłeś tam? Lewis nie odpowiadał.
- Co się stało?! - krzyknął Springer.
- Przeszedłem szkolenie.
- Przyłączyłeś się do nich? Sklepikarz przytaknął.
- Co oni ci zrobili? Pete się roześmiał.
- No co?!
Lewis rechotał dalej. Nie mógł przestać. W jego głosie brzmiała histeria. Zwijał się ze śmiechu. Doktor uderzył go w twarz otwartą dłonią. Śmiech ustał.
- Co się stało? - naciskał Alan.
- Widziałem Boga - odparł sklepikarz i odszedł.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.