Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Nigdzie. Czerwone oczy Bursona się zwęziły, zmarszczył czoło pożłobione głębokimi bruzdami. Obwąchał jej ubranie, szukając tropów. Zbliżył nos do twarzy, włosów, powąchał dłonie. – W kuchni – mruknął. Lidia się wzdrygnęła. Czerwone oczy lustrowały ją uważnie, wypatrując kolejnych szczegółów, obserwując mimowolne reakcje jej skóry, zaczerwienienie po wykryciu prawdy. Uśmiechnął się. Tropiąc, czuł dziką rozkosz płynącą z charcich genów. Trudno było powiedzieć, gdzie w nim kończy się szakal i pies, a zaczyna człowiek. Radość czerpał z tropienia, chwytania zdobyczy i zabijania. Burson wyprostował się i uśmiechnął. Wyjął z woreczka stalową bransoletkę. – Mam coś dla ciebie, Lidio. – Nasadził ozdobę na jej nadgarstek. Owinęła się wokół chudego przedramienia jak wąż, zatrzasnęła. – Koniec z chowaniem się. Przez jej ramię popłynął prąd, Lidia krzyknęła, dygocąc, gdy wchodził w jej ciało. Burson ją podtrzymał. – Znudziło mi się szukanie własności Belari – powiedział. Raz jeszcze uśmiechnął się wąskimi wargami i popchnął ją ku salom ćwiczeń. Lidia pozwoliła się tam zagonić. * * * Kiedy Burson przyprowadził jej Lidię, Belari przebywała w sali koncertowej. Wokół niej uwijali się służący, ustawiając stoliki i okrągłą scenę, instalując oświetlenie. Ściany były obwieszone bladym muślinem przetykanym elektrostatycznymi ładunkami, wydymającą się kurtyną naelektryzowanego powietrza, potrzaskującą i iskrzącą, gdy tylko w pobliżu przeszedł ktoś ze służby. Belari, wykrzykująca rozkazy koordynatorce przedstawienia, wydawała się nieświadoma budowanego wokół wymyślnego świata. Czarną zbroję rozpięła pod szyją w ramach ustępstwa wobec rozgrzewającej aktywności. Poświęciła Bursonowi i Lidii jedno krótkie spojrzenie, potem skupiła się z powrotem na służącej, cały czas wściekle bazgrzącej po cyfrowym tablecie. – Tania, dziś wieczorem wszystko ma być idealnie. Nic nie może się zdarzyć. Nic niewłaściwego. Tip-top. – Dobrze, madame. Belari się uśmiechnęła. Matematycznie wyrzeźbioną urodę jej twarzy ukształtowały badania opinii i wielopokoleniowe tradycje kosmetyczne. Profilaktyczne medyczne koktajle, wymiatające złe komórki inhibitory nowotworów i Revitia zatrzymały jej wygląd zewnętrzny na dwudziestu ośmiu latach; podobnie u Lidii kuracja Revitią utrzymywała ją wciąż w pierwszych przebłyskach pokwitania. – I trzeba się zająć Vernonem. – Będzie chciał kogoś do towarzystwa? Belari pokręciła głową. – Nie. Na pewno skupi się na molestowaniu mnie. – Wzdrygnęła się. – Obrzydliwy facet. Tania zachichotała. Chłodne spojrzenie Belari uciszyło ją. Belari zlustrowała salę. – Ma tu być wszystko. Jedzenie, szampan, wszystko. I żeby siedzieli stłoczeni, żeby czuli nawzajem swoje poruszenie, kiedy dziewczyny będą występować. Mają być blisko, niemal intymnie blisko. Tania kiwnęła głową i znów coś zapisała na tablecie. Puknęła władczo w ekran, rozsyłając ludziom polecenia. Służący już słyszeli je w słuchawkach i reagowali na żądania swojej pani. – I podać Tingle’a. Z szampanem. To im zaostrzy apetyty. – Wtedy to się skończy orgią. Belari się zaśmiała. – I świetnie. Chcę, żeby dobrze ten wieczór zapamiętali. I nasze fletki. Wszyscy, a zwłaszcza Vernon. – Śmiech ucichł, zastąpiony kruchym od emocji, wąskim uśmiechem. – Wścieknie się, jak się o nich dowie. Ale i tak będzie je chciał. I będzie licytował razem ze wszystkimi. Lidia obserwowała twarz Belari. Zastanawiała się, czy ona wie, jak jasno komunikuje swoje uczucia wobec prezesa Pendant Entertainment. Sama widziała go tylko raz, zza kotary. Razem ze Stephenem patrzyli, jak Vernon Weir dotyka Belari i jak ona najpierw robi unik przed jego dotykiem, a potem ustępuje i przywołując swoje aktorskie talenty, zaczyna grać rolę uwodzonej.
|
WÄ…tki
|