Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Magazyn „Wszystko dla Pań” miał pewne
prerogatywy, a także wyrobioną klientelę, co umożliwiało zachowanie równowagi dochodów. Rohineau. popierany jedynie przez Gaujeana. nie mogąc powetować sobie poniesionych strat na innych artykułach, gonił resztkami sił i z każdym dniem staczał się coraz niżej po równi pochyłej wiodącej do bankructwa. Toteż padał ofiarą swojej odwagi mimo licznie odwiedzającej jego sklep klienteli, znęconej perypetiami walki. Wiele tajemnej udręki sprawiał mu widok tej klienteli, której podbój kosztował go tyle pieniędzy i wysiłków. odpływającej teraz powoli i wracającej do magazynu „Wszystko dla Pań”. Pewnego razu zabrakło mu cierpliwości. Klientka – pani de Boves – przyszła, aby obejrzeć u niego płaszcz. Robineau bowiem obok działu jedwabi otworzył dodatkowo jeszcze dział artykułów konfekcyjnych. Klientka nie mogła się zdecydować, skarżyła się na gatunek materiału. Wreszcie powiedziała: – Ich „Paris-Bonheur” jest o wiele mocniejszy. Robineau hamował się jeszcze, przekonywał ją z kupiecką uprzejmością. że nie ma racji, starał się być tym bardziej uprzejmy, im bardziej obawiał się wybuchu nurtującego go oburzenia. – Niech pan tylko popatrzy na jedwab. z którego zrobiona jest rotunda – ciągnęła dalej. – Jest cienki jak pajęczyna... Mimo pana zapewnień tamten jedwab po pięć franków jest mocny jak skóra w porównaniu z tym. Robineau, któremu krew uderzyła do twarzy, nie odpowiedział nic, zacisnąwszy zęby. Jednym z jego ostatnich pomysłowych posunięć był właśnie zakup na artykuły konfekcyjne jedwabiu w konkurencyjnym sklepie. W ten sposób nie on, lecz Mouret tracił na materiale. Robineau odcinał tylko niebieskosrcbrny brzeżek. – Czy rzeczywiście uważa pani. że ,,Paris-Bonheur” jest solidniejszy? – powiedział cichym 167 głosem. – Ależ tak. sto razy! – odrzekła pani de Boves. – Nie ma żadnego porównania. Ta niesprawiedliwość klientki, nie doceniającej gatunku materiału, oburzyła go do żywego. Gdy pani dc Boves z grymasem niesmaku obracała wciąż w rękach rotundę, mały skrawek kolorowego brzeżka, przypadkowo – widać – nie wycięty, ukazał się spod podszewki. Wówczas właściciel sklepu, nic mogąc się dłużej pohamować i zdecydowany na wszystko, powiedział: – Więc powiem pani prawdę: ten jedwab to jest „Paris-Bonheur”, sam go kupowałem!... Proszę popatrzeć na brzeżek! Pani de Boves odeszła zirytowana. Opuściło go wiele klientek, historia z ,,Paris-Bonheur” nabrała rozgłosu. W obliczu tej katastrofy Robineau w obawie przed jutrem myślał tylko i wyłącznie o swojej żonie wychowanej w spokoju i dobrobycie, nie przystosowanej zupełnie do ubóstwa. Co się z nią stanie, jeśli nadchodząca ruina majątkowa pozostawi ich na bruku i w dodatku z długami? Całą winę ponosił on sam, nie powinien był ruszać jej sześćdziesięciu tysięcy franków. Pani Robineau musiała pocieszać męża. Czyż te pieniądze nie należały tak samo do niego, jak do niej? Kochał ją przecież, nie chciała niczego więcej, oddała mu wszystko – serce i życie, i słychać było, jak całowali się w pokoju za sklepem. Powoli życie sklepu nabrało pewnej regularności. Straty wzrastały co miesiąc, w tempie jednak tak powolnym, że nieuchronna katastrofa nie groziła natychmiast. Podtrzymywała ich uporczywa nadzieja: wciąż przepowiadali rychły upadek magazynu „Wszystko dla Pań”. – Ba! – mawiał Robineau – my także jesteśmy młodzi... Do nas należy przyszłość. – A zresztą wszystko jedno. Zrobiłeś to, co chciałeś – odpowiadała żona. – Jeżeli tylko jesteś zadowolony, mój drogi, to twoja radość jest moją radością.
|
Wątki
|