- Zgadza się...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Ale moja przeszłość sięga głębiej niż wasza!
- A jaka to różnica...
- Ja nie mam pierwszej osoby liczby pojedynczej, Stil. Jestem wielością osób, mam wspomnienia starsze, niż potrafisz to sobie wyobrazić. Takie jest moje brzemię, Stil. Jestem zorientowany na przeszłość. Jestem obciążony wrodzoną wiedzą, która opiera się nowościom. Zmiany wprowadzone przez Muad'Diba są dla mnie nieważne. - Gestem pokazał pustynię. Jego ramię zatoczyło łuk, by objąć krajobraz za nimi.
Stilgar odwrócił się i spojrzał na Mur Zaporowy. Od czasów Muad'Diba pod murem wybudowano osiedle dające schronienie ekipie planetologów pomagających rozwijać roślinne życie na pus­tyni. Stilgar łatwo wypatrzył ślady, rezultat działalności człowieka. Zmiana? Tak. Cechą osady było to, iż domy stały w szeregach. Ta dokładność go przerażała. Stał w milczeniu, ignorując drapanie ziaren piasku pod filtrfrakiem. Osiedle stanowiło obrazę tego, czym była ta planeta. Nagle Stilgar zapragnął, by zawodzący, kołujący wiatr opadł na wydmy i zniszczył to miejsce. Zadygotał na tę myśl.
- Czy zauważyłeś, Stil - powiedział Leto - że te nowe filtrfraki to fuszerka? Zbyt dużo tracą wody.
Stilgar powstrzymał się od pytania: "A nie mówiłem?" W za­mian powiedział:
- Nasi ludzie coraz bardziej uzależniają się od pigułek.
Leto pokiwał głową. Pigułki zmieniały temperaturę ciała, redu­kując straty wilgoci. Były tańsze i łatwiejsze w użyciu niż filtrfraki, ale nakładały na użytkownika inne brzemiona, między innymi po­wodowały zwolnienie reakcji i okresowe utraty ostrości widzenia.
- Dlatego tu przyszliśmy? - zapytał Stilgar. - Rozmawiać o pro­dukcji filtrfraków?
- Czemu nie? - odpowiedział Leto pytaniem. - Skoro nie chcesz słuchać tego, o czym muszę mówić!
- Czemu nie? - odpowiedział Leto pytaniem. - Skoro nie chcesz słuchać tego, o czym muszę mówić!
- Dlaczego mam się strzec Alii? - Gniew zabarwił mu głos.
- Dlatego, że kusi dawnych Fremenów, namawiając ich do oparcia się zmianom, a sama przyniosłaby zmianę straszliwszą, niż możesz sobie wyobrazić.
- Robisz z igły widły! Jest prawdziwą Fremenką.
- Aach, zatem prawdziwi Fremeni trzymają się dawnych oby­czajów? Ja też mam pradawną przeszłość, Stil. Gdybym dał wolną rękę skłonnościom, narzuciłbym społeczeństwu zastój i całkowite uzależnienie od uświęconych obyczajów przeszłości. Kontrolo­wałbym migrację, tłumacząc to tym, że sprzyja nowym ideom, a nowe idee są zagrożeniem dla samej istoty życia. Każde maleńkie planetarne polis rozwijałoby się po swojemu, stając się tym, czym być by chciało. W końcu Imperium rozpadłoby się, przytłoczone brzmieniem różnic.
Stilgar poczuł suchość w gardle. Te słowa mogłyby wyjść z ust Muad'Diba. Były paradoksalne, przerażające. Ale jeżeli pozwoli się na jakąkolwiek zmianę... Potrząsnął głową.
- Przeszłość może wskazać właściwy kierunek zachowania, je­żeli się nią żyje, Stil, ale okoliczności ulegają zmianom.
Stilgar musiał się z tym zgodzić. Jak więc należało się zachowy­wać? Spojrzał ponad ramieniem Leto na pustynię, nie dostrzega­jąc jej. Tędy chadzał Muad'Dib. W miarę, jak słońce kontynuowa­ło wspinaczkę, równina stawała się królestwem złotych cieni i purpurowych wirów kamiennego pyłu, zwieńczonych pióropuszami kurzu. Poznał teraz z daleka pyłową mgłę wiszącą zazwyczaj nad Granią Habbanja. Pustynia ukazywała się jego oczom jako ciąg malejących wydm, krzywizn przechodzących jedna w drugą. Przez przydymiony blask żaru widział rośliny wypełzające na skraj pusty­ni. Muad'Dib sprawił, że w tym niegościnnym miejscu zakiełkowa­ło życie: miedziane, złote, czerwone kwiaty, kwiaty żółte, rdzawe i brunatne, szarozielone liście, kolce i krzaki dające skąpe, surowe cienie. Narastający żar dnia wprawiał je w falowanie wywołane wi­bracją powietrza.
Po chwili Stilgar powiedział:
- Jestem przywódcą Fremenów; ty jesteś synem księcia.
- Nie wiedząc co mówisz, powiedziałeś to - rzekł Leto. Stilgar zmarszczył brwi. Kiedyś, dawno temu, Muad'Dib zde­prymował go w ten sam sposób.
- Pamiętasz, prawda, Stil? - spytał Leto. - Byliśmy pod Granią Habbanja i kapitan sardaukarów - pamiętasz go: Aramszam? - zabił przyjaciela, by się uratować. A ty kilka razy tego dnia ostrzegałeś przed pozostawianiem przy życiu sardaukarów, któ­rzy chodzili naszymi tajnymi ścieżkami. Ostatecznie, stwierdzi­łeś, z pewnością zdradzą wszystko, co widzieli, i należy ich zabić. A mój ojciec powiedział: "Nie wiedząc co mówisz, powiedziałeś to". Poczułeś się dotknięty. Rzekłeś mu, że jesteś tylko zwykłym przywódcą Fremenów i że książęta lepiej się na tym wyznają.
Stilgar spojrzał z góry na Leto. "Byliśmy pod Granią Habbanja! My!" To... to dziecko - wtedy nawet jeszcze nie poczęte - wiedzia­ło, co tam zaszło, znało szczegóły, szczegóły tego rodzaju, które mógł znać tylko ktoś, kto tam był. Miał oto następny dowód, że atrydzkie dzieci nie mogły być oceniane według zwykłych norm.
- Posłuchaj mnie - z naciskiem powiedział Leto. - Jeżeli zginę lub zniknę na pustyni, masz uciec z siczy Tabr. Rozkazuję ci. Zabierz Ghanię i...
- Nie jesteś jeszcze moim księciem! Jesteś dzieckiem!
- Jestem dorosłym w ciele dziecka - powiedział Leto. Wskazał w dół na małą rozpadlinę wśród skał. - Jeżeli umrę, stanie się to w tym miejscu. Zabierz moją siostrę i...
- Podwoję straże - rzekł Stilgar. - Nie przyjdziesz tu więcej. Idziemy stąd, a ty...
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.