Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Ty też tak sądzisz, prawda? - Chryste, Mark! - Naprawdę ją kochałem. - Wyjął zdjęcie Hinemoi. - Nigdy takiej nie spotkałem. Byłbym z nią szczęśliwy, ale najpewniej uschłaby bez Nowej Zelandii. - Miał w oczach łzy. Milczeli dłużej. Mark czuł ucisk w gardle, wyszedł do kuchni mówiąc, że po sok pomarańczowy. - Czy mogę ci coś podać, ojcze? - Nie. Mark odchrząknął. Jak teraz wyzna, nie raniąc ojca, o swoim przejściu na katolicyzm? Opowiedział, jak to na ułamek sekundy przed pociskiem, który obryzgał go krwią i mózgiem sąsiada, schylił głowę; o przerażeniu nocnym atakiem czołgów. - Billy J. i Tullio przeszli to samo. Rzygali, ale nie łamali się nigdy, potrafili nad sobą panować. Ja nie umiałem. Ciągle śni mi się ten młody Japończyk, któremu przerżnąłem gardło nożem i ten w średnim wieku, któremu wbiłem w brzuch bagnet, i ten nieszczęśnik, któremu zmiażdżyłem twarz kolbą karabinu. Widzę ich twarze w snach. - Zauważył, że twarz ojca zszarzała. - Przykro mi, że musiałem ci o tym opowiedzieć, tatusiu. Ale i ty musisz zrozumieć, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem. McGlynn wyprostował się gwałtownie. - Co zrobiłeś? - Zostałem katolikiem. McGlynn zaniemówił. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu zatkało go zupełnie. - Billy J. i Tullio są katolikami. Tak jak większość chłopców w Batalionie. Kiedy mnie ranili na Tinianie, wiedziałem, że umrę. - Miał ochotę opowiedzieć swój dziwny sen w szpitalu, ale nie mógł posunąć się aż tak daleko. - Kiedy się ocknąłem i zrozumiałem, że będę żył, poczułem, że muszę się nawrócić. - Trudno mi to wszystko poskładać - McGlynn był zakłopotany, ale nie zły, ani uszczypliwy. - Nauczyli mnie, jak się spotyka śmierć, tatusiu. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? Profesor patrzył nań uważnie. Była to jedna z tych nielicznych chwil, kiedy przypatrywali się sobie badawczo; po raz pierwszy zaglądali sobie w oczy ze zrozumieniem. McGlynn nie namyślając się klepnął Marka w kolano. Mark miał ochotę ojca objąć, ale się na to nie zdobył. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI 1. Berlin, styczeń 1944 W ciągu sześciu miesięcy roku 1943 Armia Radziecka posunęła się na niektórych odcinkach frontu aż o 440 kilometrów odrzucając Niemców z jego południowej i środkowej części za rzekę Dniepr. Katastrofa zawisła także nad ich frontem zachodnim. Alianci do początków roku 1944 uzyskali tak znaczną przewagę w powietrzu, że Naczelne Dowództwo Wehrmachtu zdało sobie sprawę, iż siłami, jakie miało do dyspozycji, nie było w stanie odeprzeć żadnej zmasowanej inwazji na wybrzeżach Francji. Należało zmobilizować wszystkich Niemców zdolnych do noszenia broni. Waszyngton, luty 1944 Profesor McGlynn porównywał najnowsze doniesienia wywiadu do wydziału Op-16-W, oceniające produkcję i rezerwy ludzkie w Japonii. Jest oczywiste, informował kapitana Zachariasa, że Japończykom wiedzie się równie źle jak Niemcom. McGlynn obawiał się, że Pentagon nie potraktuje jego sprawozdania poważnie. Wojskowi, którzy nie doceniali Japończyków przed Pearl Harbor - teraz ich wyraźnie przeceniali. Tokio, marzec 1944 W Japonii ratowano się przed katastrofalnym spadkiem produkcji kosztem ofiar ponoszonych przez zwykłych obywateli. Ponieważ wiele przedsiębiorstw pracujących na potrzeby ludności cywilnej przestawiono na produkcję wojenną, trudno było na rynku o odzież czy utensylia domowe. Trzeba było wzmocnić siłę roboczą kobietami i młodzieżą. Ustanowiono siedmiodniowy tydzień pracy, skasowano wolne niedziele i inne ulubione święta. Obowiązywało hasło: ZREZYGNUJ ZE WSZYSTKIEGO AŻ DO ZWYCIĘSTWA. Obywatele obywali się więc bez wszystkiego, i to nader posłusznie. Podróżowanie pociągami stało się tak uciążliwe, że ludzie wyładowywali agresję, kradnąc pokrycia foteli i wybijając okna, byle się dostać do, lub wydostać z wagonu. Przeciętna rodzina japońska, i tak już odżywiana gorzej niż amerykańscy biedacy, teraz musiała walczyć o przetrwanie, żywiąc się byle czym. Najbogatsi czuli się jakby troszkę nieswojo. Wskutek ostrego sprzeciwu personelu i robotników najemnych, zamknięto luksusowe restauracje. Dlaczegóż to, protestowali, dyrektorzy przedsiębiorstw i oficerowie sił zbrojnych mogą nadal jadać w machiai, kiedy pozostałym żywność się wydziela? Trudno było otrzymać cokolwiek: benzynę, węgiel drzewny, trumny, odzież. Ponieważ tak wiele lokali rozrywkowych zamknięto, życie stało się ponure. Korespondent francuski, Robert Guillain, zdumiał się na widok niezliczonych jam wykopanych w mieście, by pełniły rolę schronów i strapił szczerze, stwierdziwszy, że kopacze-ochotnicy, odziani w zniszczone kombinezony, wyrzucali gliniasty grunt na chodniki i do rynsztoków. Przerwano połączenia telefoniczne, jezdnie zapełnili cykliści na rowerach bez opon. Stare samochody porzucano. Znikło wszystko, co w życiu Japończyków było radosne. Od półwiecza poeci i malarze przypochlebiali się Japonii, by zechciała zaspokajać zapotrzebowanie ludności na rzeczy ładne i miłe. Przepadły gdzieś gustowne drobiażdżki, dobre maniery, niewieści wdzięk. Ze smutkiem stwierdził, że znikły kimona, nie tylko dlatego, że przeszkadzały w pracy dla wojny, ale że rządzący Japonią mężczyźni wymagali prostoty. Kobiety musiały wdziewać na siebie monpei przypominające kostiumy clownów. Junowi Kato najdotkliwiej dokuczało wydzielanie papierosów. Ponieważ nie wystarczało mu sześć na dzień, nabył na jednym z rozplenionych w całym mieście czarnych rynków maszynkę do robienia papierosów. Zamiast bibułki używał cienkiego papieru, na jakim wydrukowano słowniki, a zachowane resztki tytoniu uzupełniał liśćmi oberżyny, łopianu i itadori.
|
Wątki
|