Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
A dzięki niej wiedzia-
Å‚a, że Nimitz żyje, i to stanowiÅ‚o kotwicÄ™ utrzymujÄ…cÄ… jÄ… przy zdrowych zmysÅ‚ach i po- zwalajÄ…cÄ… funkcjonować jej psychice na tyle normalnie, na ile byÅ‚o to możliwe w tych okolicznoÅ›ciach. Oboje czuli wzajemnie swój ból — ona jego fizyczny, on jej psychiczny — i pierw- szy raz nie mogli sobie pomóc, ale wiedziaÅ‚a, że potrzebujÄ… siebie bardziej niż kiedykol- wiek dotÄ…d. Nie dlatego, by mieli jakÄ…kolwiek nadziejÄ™, ale z ważniejszej przyczyny: by zapewnić siÄ™ nawzajem o swej miÅ‚oÅ›ci i o tym, że zawsze bÄ™dÄ… razem i że żadne nie po- grąży siÄ™ samotnie w mroku, obojÄ™tnie co Ransom i pozostali sobie zaplanowali. I to byÅ‚o ostatnie źródÅ‚o jej siÅ‚y, którego Timmons i reszta kryminalistów nie byli w stanie jej odebrać. Ba, nie wiedzieli nawet, że ono istnieje. NaciÄ…gnęła kombinezon na nogi i dolnÄ… część ciaÅ‚a i zaczęła wkÅ‚adać rÄ™ce w rÄ™kawy, gdy na ramieniu poczuÅ‚a czyjeÅ› dÅ‚onie. ZnieruchomiaÅ‚a, ale serce zaczęło jej bić szyb- ciej — to byÅ‚a dÅ‚oÅ„ Bergrena. — Zbliża siÄ™ koniec podróży, dziwko — jego peÅ‚en satysfakcji gÅ‚os rozlegÅ‚ siÄ™ tuż obok jej prawego ucha, z tak bliska, że poczuÅ‚a jego oddech. — NiezadÅ‚ugo zaÅ‚ożą ci krawat na szyjÄ™ i zrobiÄ… jÄ… trochÄ™ dÅ‚uższÄ…. Nie odezwaÅ‚a siÄ™. Nie drgnęła nawet, ale jego dÅ‚oÅ„ i tak przesunęła siÄ™ po jej ramie- niu w parodii pieszczoty. ZarechotaÅ‚ i dodaÅ‚: — Tak se myÅ›lÄ™, że pewnie chciaÅ‚abyÅ› mieć trochÄ™ przyjemnoÅ›ci, zanim zaciÄ…gnÄ… ciÄ™ na szafot. ZacisnÄ…Å‚ chwyt i zmusiÅ‚ jÄ… do odwrócenia siÄ™. 338 339 GapiÅ‚ siÄ™ na niÄ… nachalnie, a w jego oczach byÅ‚a żądza. Ani Å›ladu jakiegokolwiek in- nego uczucia. Jego zboczone zainteresowanie byÅ‚o gorsze nawet niż to, które okazaÅ‚ nie- gdyÅ› Pavel Young. Young chciaÅ‚ dać jej nauczkÄ™ za odrzucenie zalotów i coÅ›, co uznaÅ‚ za publiczne upokorzenie. NienawidziÅ‚ jej, fakt, ale byÅ‚a to nienawiść osobista i personal- na, choć nie traktowaÅ‚ jej jak równej sobie istoty ludzkiej, lecz coÅ› do użycia dla wÅ‚a- snej wygody. Nienawiść Bergrena byÅ‚a bezosobowa. To, że akurat w tej chwili nienawidziÅ‚ jej, byÅ‚o przypadkiem — każdy, kto znalazÅ‚by siÄ™ na jej miejscu i stawiÅ‚ mu tak skuteczny bier- ny opór, byÅ‚by obiektem jego nienawiÅ›ci. Jedyne, co siÄ™ tak naprawdÄ™ dla niego liczy- Å‚o, to przyjemność zadawania bólu: fizycznego czy psychicznego, bez różnicy. Nie miaÅ‚o dla niego znaczenia, komu go zadaje, bo nie wynikaÅ‚o to z żadnych osobistych urazów. On po prostu nienawidziÅ‚ wszystkich. Może poza tymi, którzy nienawidzili tak samo, ale i tego nie byÅ‚a pewna... Bergren byÅ‚ czÅ‚owiekiem tylko z pozoru i jedyne, co doÅ„ czuÅ‚a, to bezbrzeżna pogar- da. Doskonale w tej chwili widoczna w jej prawym oku. — Ano, dziwko — powiedziaÅ‚ ciszej i wredni ej. — Se myÅ›lÄ™, że chcesz. To przestaÅ„ siÄ™ gapić i rozkracz siÄ™! OblizaÅ‚ usta i spojrzaÅ‚ na koleżankÄ™ po fachu stojÄ…cÄ… w pobliżu drzwi. Podobnie jak pozostali podkomendni Timmonsa także byÅ‚a psychopatkÄ…. Teraz przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ caÅ‚ej scenie z jeszcze wiÄ™kszym oczekiwaniem niż Bergren. — Dalej! — szepnÄ…Å‚ Bergren i przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… bliżej, siÄ™gajÄ…c drugÄ… rÄ™kÄ… ku jej pier- siom. Nie zdążyÅ‚ ich dotknąć, gdyż lewa rÄ™ka Honor wystrzeliÅ‚a ku górze i zÅ‚apaÅ‚a jego nadgarstek niczym stalowe kleszcze. Tyle czasu posÅ‚usznie wykonywaÅ‚a ich polecenia, że Bergren zapomniaÅ‚ o jej sile i szybkoÅ›ci i nabraÅ‚ przekonania, że zawsze bÄ™dzie wy- konywaÅ‚a polecenia. Teraz jÄ™knÄ…Å‚ z bólu, a w jego oczach bÅ‚ysnÄ…Å‚ strach i to tym wiÄ™k- szy, że spotÄ™gowany przez caÅ‚kowite zaskoczenie. Honor zacisnęła palce i uÅ›miechnęła siÄ™ posÄ™pnie prawÄ… stronÄ… twarzy. — Zabierz Å‚apÄ™! — poleciÅ‚a cicho, lecz wyraźnie.
|
WÄ…tki
|