Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Te dzieciaki nie są grupką zagubionych ludzi szukających wyjścia. Są ściśle zorganizowaną bandą młodych psychopatów, dla których nic nie jest zbyt podłe, okrutne, niecywilizowane, jeśli tylko przyspiesza ogólną psychozę strachu. I dlatego nie chcę pozwolić, aby nasze społeczeństwo stało się ich polem bitwy. W ten czy w inny sposób zamierzam udowodnić, że wszelkie przekroczenie prawa spotka się z najbardziej zdecydowaną odprawą. Ci ludzie mówią, że walczą o przyszłość. No cóż, na moim terenie nie znajdą żadnej przyszłości. W rezultacie nie będzie więcej incydentów, przekazów telewizyjnych czy pokazowych rozpraw. Ci szaleńcy nie staną się publicznymi bohaterami. Żadni zakładnicy nie będą więcej brani, aby wynegocjować ich wolność. Jak powiedziałem, długo się nad tym wszystkim zastanawiałem. Nie podobają mi się wynikające z tej konferencji wnioski. Wiem, że będę musiał za nie odpowiedzieć przed moim stwórcą. Jednak te dzieciaki już pokazały, iż nie zamierzają negocjować, jeśli nie pozwala to im osiągnąć wyznaczonych celów i zmusza do przyjęcia czyichś argumentów. Moja stara ciotka nie musi mi przypominać, że dotyczy to moich córek, ich dzieci i tego, co rodzina zdołała osiągnąć w ciągu kilku pokoleń. Jest dla mnie także jasne, iż nie powinniśmy oczekiwać pomocy ze strony środków przekazu i że nie jest to ich wina. Przekazywane wiadomości są tylko takie, jakie sami tworzymy. Jeżeli zaczniemy paradować z więźniami przed kamerą, to dziennikarze opowiedzą nam zaraz, co który z nich jadł już w wieku lat siedmiu, a jeśli nie będą wiedzieli, to łatwo to wymyślą. Telewizja rejestruje jedynie to, co jej pokazujemy. Chcę, żebyście mnie dobrze zrozumieli. Więzień jest jedynie nadętym, zadziornym chujem, a jego zwłoki są jedynie odpadkiem. Bandzior, który wyciągnie pistolet na moim terenie, musi oczekiwać wszystkich możliwych konsekwencji. Mam na myśli śmierć. Jeśli ci ludzie pojawią się wśród mojego społeczeństwa, to zostaną wyniesieni na noszach, z odkrytymi kocami, żeby każdy dokładnie mógł zobaczyć, co może go spotkać. Używam każdego słowa świadomie i niech Bóg mnie osądzi; całą odpowiedzialność biorę na siebie. Usiadł na swoim miejscu. Szefowie policji, jeden po drugim, wstali z miejsc i zaczęli klaskać. Leland i potężny facet siedzący po jego prawej strome wstali na końcu. - Zginie wielu niewinnych ludzi - powiedział sąsiad Lelanda. Starszy mężczyzna w rzędzie przed nimi odwrócił się do nich. - Za dziesięć, pięć lat, te skurwiele dorwą się do bomby atomowej. Czy myśli pan, że zawahają się przed jej użyciem? Obecnie nie miało to wszystko większego znaczenia. Mały Tony, mężczyzna, którego Leland rozpoznał na dole, był jednym z tematów wykładów psychiatrów: Anton Gruber vel Antonino Rojas. Mały Czerwony Tony, który poprawiał kołnierzyki, który lubił “zrobić prezent ze śmierci” w formie czarnej butonierki. Leland musiał dowiedzieć się wiele więcej. Była już 20.52. Znajdowali się w budynku ponad pół godziny, ale jak na razie nie doszło do żadnej strzelaniny. Nie był to wcale dobry znak. Jaki mieli plan? Było ich zbyt wielu, aby planowali samobójczy atak. Podsłuchana rozmowa świadczyła o tym, że nie zamierzali kryć się, a to z kolei oznaczało, iż chcieli zabrać zakładników ze sobą. Jeśli posłużą się nimi jak tarczą, mogą upchać w ciężarówce trzydziestu, do czterdziestu zakładników. Jeśli dysponowali kałasznikowami, to pewnie mieli też granaty. Leland uświadomił sobie, że słucha odgłosu jadącej windy. ROZDZIAŁ 6 Godzina 20.56 Biegł na bosaka po dywanie. Wyglądało na to, że winda jedzie do góry i chciał być pewien przynajmniej tego jednego. Na trzydziestym trzecim piętrze hol z windami był oświetlony jak w czasie godzin urzędowania. Przyłożył ucho do drzwi w odpowiednim czasie, by usłyszeć, że drzwi windy otwierają się gdzieś wysoko nad nim.
|
Wątki
|