Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Oczywiście, Solomon nie zrozumiał, co miał na myśli Stanley, ale mimo wszystko uścisnął znowu jego rękę i powiedział: - Znajdziecie tę wiedźmę, nie obawiaj się. Kiedy to zrobicie, obiecaj mi jedną rzecz, że zanim ją zgładzisz, rzucisz jej w twarz imiona mojego ojca i brata. Chcę, by wiedziała za co zostaje ukarana. - Nie zapomnę - obiecał Stanley. Znaleźli się znowu na mrocznym, mokrym podwórzu. Chociaż Stanley wiedział, że to jest tylko sen, ze smutkiem rozstawał się z Solomonem. Zapragnął powiedzieć mu, kim jest naprawdę i zapytać go o jego rodzinę, i o to, jak żyją, chciał mu wyjawić, co stanie się z Eisnerami w nadchodzących wiekach. To było oczywiście niemożliwe, ale uścisnął Solomona w swoich ramionach i wyszeptał: - Sholem aleichem, Solomon. A Solomon mu odpowiedział: - Aleichem sholem. Później, nic już nie dodając, Solomon odszedł i zniknął w cieniu tak czarnym jak jego płaszcz, tak czarnym jak jego broda, tak czarnym jak ta rzecz, która pływała na samej krawędzi ludzkiego umysłu, rzecz, której niszczycielski głód nie był nigdy zaspokojony. Błądząc wracali przez Londyn ze snu Isabel Gowdie w prawie całkowitych ciemnościach. Czasami narożnik ulicy był oświetlony przez kopcącą łojową pochodnię, ale większość zaułków i zatłoczonych dziedzińców tonęła w mrokach. Łatwo odgadnąć, dlaczego w mieście takim jak to, roiło się od rzezimieszków i morderców. Stanley starał się prowadzić ich na zachód. Ale nawet we współczesnym Londynie, który był oznakowany i jasno oświetlony, często zdarzało mu się gubić drogę. W porównaniu z nim ta iluzja siedemnastowiecznego Londynu była mokrym, zadymionym, koszmarnym labiryntem. Kilka razy trafiali na drewniane zapadające się pomosty i falochrony wzdłuż Tamizy i musieli się zanurzać z powrotem w atramentowo czarne aleje Idol Lane, Cloak Lane i Allhallows Lane. Słyszeli przebiegające między domami szczury, otwierające się i zamykające okiennice. Słyszeli krzyki kobiet, kłótnie mężczyzn i brzęk kufli w gospodach. Słyszeli pijaka śpiewającego wysokim, przeszywającym głosem: Zagryź ropuchę i zabij świnię, Ukatrup też kota, co ci się nawinie. Wszyscy ci ludzie i wszystkie te maski, Diabelskie tortury i ludzkie wrzaski, To morze krwi tak bez sensu wylane, Wszystko minęło i w błoto wdeptane. Zagryź ropuchę i zabij świnię, Ukatrup też kota, co ci się nawinie. Potem usłyszeli jękliwy dźwięk katarynki i wybuch lubieżnego śmiechu. Stanley pomyślał o ohydnej, na wpół rozebranej kobiecie, podskakującej na deszczowym targowisku. Był wyczerpany i już chciał się poddać, kiedy Angie nagle uścisnęła jego rękę mocniej i powiedziała: - Spójrz, czy to nie pochodnia? Tam ktoś niesie pochodnię! Na samym końcu długiej alei, którą szli, w cieniu stała wysoka zakapturzona postać, poruszając z boku na bok płonącą pochodnią. Spalając się pochodnia wydawała skwierczący dźwięk i za każdym razem, kiedy przesuwała się przed twarzą postaci, Stanley dostrzegał białe, doskonałe, zimne rysy Kaptura. Wszyscy ci ludzie i wszystkie te maski. - Prowadzi nas z powrotem do Fulham - rzekł Stanley. - Cholera jasna - zaprotestowała Angie, utykając na poobcieraną nogę. - Jeżeli chce być taki piekielnie pomocny, dlaczego po prostu nie powiedział nam na początku, gdzie jest ta stara Isabel Gowdie, zamiast zmuszać nas do przyjścia tutaj? - Nie sądzę, żeby wiedział, gdzie ona jest - odparł Stanley. - I raczej to niemożliwe, aby Solomon powiedział mu, prawda? Jest Wojownikiem Nocy w większym stopniu niż ja. - Chce mi się rzygać - powiedziała Angie. - To Nocna Plaga. - odrzekł Stanley. - I wierz mi, że będzie coraz gorzej. - W porządku - powiedziała Angie - poradzę sobie. Chodźmy tylko za Kapturem i wydostańmy się z tego śmierdzącego miejsca. Wydawało się, że droga ze śródmieścia Londynu z powrotem przez błotniste tereny Chelsea i Fulham trawała godzinami. W końcu deszcz przestał padać, chociaż wiatr nadal był ostry. Zmienił jednak kierunek na południo-wo-zachodni i ciął mniej niż przedtem. Kaptur pozostawał daleko z przodu. Przez większość drogi widzieli tylko kopcącą, mrugającą pochodnię. Ale szli za nią, ponieważ ich przeznaczeniem było iść i dlatego że jedynym sposobem odnalezienia Isabel Gowdie, było robić to, co ona kazała im robić. Stanley pomyślał: „Ona musi przecież wiedzieć, że chcemy ją zabić. Musi być pewna, że nam się to nie uda”. - Boże, Stan, chyba nie dam już rady iść dalej - powiedziała Angie. Ale właśnie w tej chwili Stanley zauważył, że mijają chlewy niedaleko Langton Street, a zaraz potem przed frontowymi drzwiami swego domu ujrzał Kaptura, który wyrósł jak fatamorgana pośród bagnistych pól. Kaptur poruszył pochodnią z boku na bok, jakby kiwał na nich. Potem utykając wszedł po schodach niezgrabnym krokiem i otworzył drzwi. Zanim wszedł do środka odwrócił się i cisnął z całej siły płonącą pochodnię na pole. Koziołkowała kilka razy w powietrzu, nim wreszcie wylądowała w pobliskim rowie. - Wszedł do domu - wyszeptała Angie. - Co robimy? - Nie mamy wyboru. Musimy wejść do środka. Inaczej zostaniemy uwięzieni w tym śnie na zawsze albo dopóki on będzie trwał. Bóg jeden wie, co się z nami stanie, kiedy Isabel Gowdie się obudzi. Słyszałaś, co stało się z Eisnerami. - Jeszcze nie zwariowałam do końca - powiedziała mu Angie.
|
Wątki
|