Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Patty spytała go dlaczego.
- Nigdy tego nie robię - odparł. - Czego? - Nie myślę o prokreacji. W trakcie. Zaczęła chichotać, choć w głębi duszy czuła strach i osamotnienie. I tej nocy, leżąc w łóżku, długo po tym, jak sądziła, że już usnął, przestraszyła się, słysząc jego głos dochodzący z ciemności. Był płytki, tłumiony łzami. - To ja - powiedział. - To moja wina. Odwróciła się do niego i objęła go. - Nie wygłupiaj się - stwierdziła. Ale jej serce biło szybko - zbyt szybko. Nie to ją jednak zdziwiło. To było tak, jakby zajrzał w głąb jej umysłu i odczytał utajnioną informację - przekonanie, jakie tam skrywała, ale o którym aż do tej chwili nie wiedziała. Nie wiedziała czemu, ale wiedziała, że miał rację. Coś było nie tak. Ale nie z nią. Z nim. Z czymś w jego wnętrzu. - Daj spokój - wyszeptała w jego ramię. Był lekko spocony i nagle zdała sobie sprawę, że Stan był przerażony. Strach bił od niego chłodnymi falami i leżąc naga obok niego, czuła się, jakby leżała na wprost otwartej lodówki. - Wiem, co mówię. I wcale się nie wygłupiam - powiedział tym samym tonem, który był jednocześnie płytki i zduszony. - I ty też o tym wiesz. To ja. Ale nie wiem czemu. - Nie możesz tego wiedzieć. - Jej głos był ochrypły, besztający jak głos matki, kiedy się czegoś bała. I kiedy to mówiła, całe jej ciało przeszył ostry dreszcz jak smagnięcie bicza. Stanley poczuł to i jego ramiona zacisnęły się mocno wokół niej. - Czasami - mówił - czasami wydaje mi się, że wiem dlaczego. Czasami mam sen, zły sen, i budzę się, myślę. A teraz już wiem. Już wiem, co jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, że nie możemy mieć dziecka. Chodzi o wszystko. W moim życiu wszystko jest nie tak, jak powinno. - To nieprawda, Stanley. - Nie mówię o tym, co wewnątrz - stwierdził. - Wewnętrznie wszystko jest w porządku. Mówię o tym, co jest na zewnątrz. O czymś, co powinno się było skończyć, ale się nie skończyło. Budzę się wtedy i myślę... Całe życie spędziłem w oku cyklonu i praktycznie nic z tego nie rozumiem. Boję się. I wtedy to wszystko zaczyna blaknąć. Tak jak to zwykle bywa ze snami. Wiedziała, że często miewał niespokojne sny. Budził ją kilkakrotnie, rzucając się na łóżku i jęcząc. Prawdopodobnie parę razy przespała jego nocne koszmary. Kiedy zaś próbowała mu pomóc i pytała go, co się z nim działo, odpowiadał zawsze tak samo: „Nie pamiętam. Nie mogę sobie przypomnieć”. Potem zwykle siadał na łóżku i sięgał po papierosy, czekając, aż resztki snu wypłyną przez pory jego ciała jak kropla złego potu. Nie mieli dzieci. Tego wieczora, 28 maja 1985 roku - w wieczór kąpieli - ich rodzice nadal czekali, że zostaną dziadkami. Dodatkowy pokój był wciąż dodatkowym pokojem. Stayfree (mini i maxi) nadal znajdowały się w szafce pod umywalką w łazience. Jej matka, która była zajęta własnymi sprawami, ale wcale nieobojętna na ból swojej córki, przestała wypytywać ją w listach o dziecko i nie wspominała o tym słowem, kiedy Stan i Patty dwukrotnie w ciągu roku przyjeżdżali do Nowego Jorku. Nie było już żartobliwych wzmianek o tym, czy brali regularnie czy też nie pastylki z witaminą E. Stanley przestał mówić o dzieciach, ale czasami, kiedy nie wiedział, że mu się przyglądała, dostrzegała cień spowijający jego twarz. Jakiś cień. Jakby rozpaczliwie starał się coś sobie przypomnieć. Poza tą jedną chmurą prowadzili całkiem radosne i przyjemne życie, aż do momentu, kiedy tego wieczora - 28 maja, w połowie programu Family Feud rozdzwonił się telefon. Patty miała w rękach zestaw sześciu koszul Stana i dwie swoje bluzki, a Stan wydaną w twardej oprawie najnowszą książkę Williama Denbrougha. Na okładce widniała jakaś rycząca potworna bestia. Na odwrocie było zdjęcie łysego mężczyzny w okularach. Stan siedział blisko telefonu. Podniósł słuchawkę i powiedział: - Halo, rezydencja Urisów. - Słuchał przez chwilę, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka zamyślenia. - Kto? Proszę powtórzyć! Patty poczuła, że nagle zaczynają ogarniać przerażenie. Później wstyd zmusi ją do kłamstwa i powie rodzicom, że kiedy tylko zaczął dzwonić telefon, domyślała się, że stanie się coś złego, ale tak naprawdę tylko jeden jedyny raz uniosła wzrok znad swojej sterty szycia. Może miała rację. Może na długo przed tym telefonem oboje przypuszczali, że niebawem coś się stanie, coś, co nie pasowało do tego miłego domku znajdującego się za niskim cisowym żywopłotem, coś tak oczywistego, że nie wymagającego potwierdzenia... prócz tego jednego jedynego ukłucia niewypowiedzianej zgrozy, która przeszyła jej serce jak ostrze kolca do lodu. To wystarczyło. W zupełności. - Czy to mama? - spytała natychmiast, myśląc, że może jej ojciec, mający dwadzieścia funtów nadwagi i cierpiący na ustawiczne „bóle brzucha”, odkąd skończył czterdziestkę, doznał ataku serca. Stan pokręcił głową, a potem uśmiechnął się na coś, co powiedział mu głos w słuchawce. - To ty. Ty... Niech mnie diabli, Mike! Jak się... - Ponownie umilkł. Nasłuchiwał. Kiedy jego uśmiech przygasł, rozpoznała przyczynę - jak się jej wydawało; wyraz najgłębszego skupienia na twarzy, grymas, który pojawił się teraz, pogłębiał, kiedy rozwiązywał jakiś skomplikowany problem, słuchał informacji na temat nagłej zmiany istniejącej sytuacji albo gdy ktoś mówił mu coś dziwnego i interesującego. Prawdopodobnie to ostatnie - skonstatowała. Nowy klient? Stary przyjaciel? Być może. Ponownie skupiła uwagę na ekranie telewizora, gdzie jakaś kobieta zarzuciła Richardowi Dawsonowi ramiona na szyję i zaczęła całować go jak oszalała. Pomyślała, że Richard Dawson musiał być obcałowywany jeszcze częściej niż kamień Blarney. Pomyślała też, że sama nie miałaby nic przeciw temu, aby go pocałować. Kiedy zaczęła szukać czarnego guzika, który pasowałby do niebieskiej koszuli Stana, Patty prawie nie zdawała sobie sprawy, że rozmowa telefoniczna przybrała bardzo poważny ton. Stanley milczał, kiwał głową, aż wreszcie chrząknął i zapytał:
|
Wątki
|