Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Udało im się usiąść w ten sposób, że nikt nie był zwrócony plecami do drzwi. Wszyscy czterej siedzieli w sztywny wojskowy sposób, którego nie zaniechaliby nawet po czterech dzbanach zimnego piwa.
Powoli wstali, popatrując niepewnie to na nią, to na Shin'a'in. Oczywiste było, że skoro nie miała na sobie munduru ani insygniów, które by rozpoznali, nie umieli odgadnąć, czym ani kim jest, ani jak się do niej odnosić; Shin'a'in w swych jaskrawo wyszywanych kamizelach, owiani nimbem barbarzyństwa i tajemnicą także stanowili dla nich trudny orzech do zgryzienia. Oparłszy się pokusie, ucięła ich niepewność. - Jestem kapitan Kerowyn - odezwała się w ich języku i przyjęła spóźnione honory skinieniem głowy. - To moi kuzyni Shin'a'in. Ja jestem ich agentem od handlu końmi. W czym mogę pomóc? Obserwowała, jak to przetrawiają - kobieta-kapitan najemników mówiąca ich językiem, spokrewniona z rzekomo mało przyjacielskimi Shi'a'in, która także sprawuje rolę agenta handlowego tych samych mało przyjacielskich Shin'a'in, stojących na dodatek obok niej. Z nieskrywaną ciekawością pożerali ich wzrokiem. Mieli tu do czynienia przynajmniej z dwoma przeciwieństwami i trzema prawdziwymi niespodziankami. - Przybyliśmy w imieniu królowej Selenay - odezwał się ten z nich, który miał najbogaciej wyszywany srebrem haft na rękawie, mężczyzna mniej więcej dziesięć lat starszy od pozostałych trzech. Żołnierz od stóp do głów, w każdym calu. - Potrzebujemy kawaleryjskich wierzchowców, dobrych wierzchowców. Koni, na których będziemy mogli polegać bez długiego szkolenia. Nigdy dotąd nie szukaliśmy ich aż tak daleko, ale wieść o tym jarmarku dotarła aż do Valdemaru. Wszyscy znają jakość zwierząt z hodowli Shin'a'in i wydaje się, że czas poświęcony na przyjazd tutaj opłaci się z nawiązką. Nie wierzyliśmy, iż wszystkie konie na sprzedaż są krwi Shin'a'in, lecz he... My wiemy, że jesteś bardzo rzetelna i prawa, a jarmark i zwierzęta są takie, jak o nich wieść niesie. Nasz wywiad w Gildii Najemników to potwierdził. O mało wymknęłoby mu się "Heroldowie" lub nawet "Herold Eldan". Szybko przetłumaczyła swoim kuzynom tę przemowę, próbując zapanować nad dreszczykiem uniesienia, który poczuła, gdy uświadomiła sobie, że Eldan przynajmniej wciąż jeszcze o niej myślał na tyle dobrze, aby określać ją mianem rzetelnej i prawej. - Zapytaj ich, ile chcą - powiedziała Sa'dassan, zmierzając wprost do sedna. - Wszystkie - skwapliwie odrzekł jeden z młodszych Strażników, kiedy powtórzyła pytanie. - Widzieliśmy je, wjeżdżając tutaj - wierzchowce, które brały udział w szkoleniu z waszymi ludźmi. Wspaniałe! Weźmiemy wszystkie! Starszy mężczyzna spojrzał na niego osobliwie, lecz ani nie zaprzeczył, ani nie zganił go za ten niewczesny wybuch. "A więc to jest ten, który dzierży rzemienie sakiewki. Starszy jest tylko nominalnie dowódcą, lecz ten jest najważniejszy. Hmm. Szlachcic, młodszy syn - jak sądzę - pozostali dwaj są prawdopodobnie hodowcami lub instruktorami sprowadzonymi jako doradcy. Doskonale, teraz wiem, kto jest kim". Wyjawiła swoje spostrzeżenia kuzynom, a potem zwróciła się ponownie do gości: - Teraz zakładam mój kapelusz kupiecki - powiedziała. - Tyle że dziwny ze mnie kupiec, ponieważ nie zamierzam nakłaniać was do nabycia wszystkich czworonogów w zasięgu wzroku. Po pierwsze, tylko około połowa koni tutaj jest krwi Shin'a'in, a z tych nie wszystkie nadają się na wierzchowce kawaleryjskie. Tak, wszystkie są ujeżdżone i przeszły pewne szkolenie, które obejmowało walkę, lecz może to nie być to, czego wam trzeba. Shin'a'in łączą mocne więzi uczuciowe z ich końmi; do tego stopnia, że nazywają je "młodszym rodzeństwem". Jeśli pomyślą, że zamierzacie użyć chociażby jednego konia do celu, do którego się nie nadaje, nie sprzedadzą wam żadnego. Skarbnik dwukrotnie otworzył usta i tyleż razy bez słowa je zamknął. Głównodowodzący zamrugał powiekami, jakby nie dowierzał własnym uszom. - W każdym razie: są to lekkie zwierzęta; dobre dla harcowników, łuczników konnych i lekkiej kawalerii. A więc czy Valdemar kiedykolwiek do tej pory wystawił tego rodzaju wojsko, abyście wiedzieli, czego szukacie? Czekała na odpowiedź. Usłyszała ją od dowódcy. - Nie. W regularnej armii nie - przyznał. - Szlachta z pogranicza miała prywatne oddziały takie jak te, nikt inny. To dlatego przybyliśmy tutaj po wierzchowce. Skinęła głową i przetłumaczyła. Kra'heera wtrącił swoje własne spostrzeżenia. Obserwowałem ich umysły, kuzyni. Ten, który odzywa się poza kolejnością, jest majętnym człowiekiem wysokiego rodu, hodowcą koni do polowań i ciężkich bojowych. Ci, którzy milczą, są trenerami harcowników. Ten, który dużo mówi, jest wodzem wojennym. Jest tak, jak powiedział, i takich wojowników chcą teraz mieć. Nie wyjawił ci powodów. Na ich wschodniej granicy będzie wojna; rychło, jak sądzi. Bardzo, bardzo poważna wojna. Kero kiwnęła głową. Krążyły plotki o konflikcie pomiędzy Valdemarem i Hardornem, lecz skoro Kars leżał między Hardornem i każdym możliwym przeciwnikiem, a Valdemar nigdy nie zatrudniał najemników, nie zwracała uwagi na pogłoski. "Możemy być bardziej w to zaangażowani niż tylko poprzez sprzedaż koni. Jeśli Hardorn zacznie nową wojnę i zwycięży, jego armia zatrzyma się na granicy Rethwellanu i nas to nie ominie". Po czym jeszcze jedna myśl przyszła jej do głowy: to, że Valdemar nie zatrudniał najemników w przeszłości, nie oznacza, iż nie zacznie tego robić obecnie. - Takich oddziałów nie można wyszkolić w ciągu jednego dnia - ostrzegła. - Do tego, czym jesteśmy, dochodziliśmy przez dziesięć lat. Większość regularnych armii nie troszczy się o to, lecz jeśli pewni jesteście waszych potrzeb... Skarbnik skinął głową. - Dobrze, jeśli ufacie mojej ocenie w kwestii, jakie zwierzęta są dla was najlepsze - zwróciła się do niego - myślę, że możemy usiąść przy stole i zacząć targi. Skarbnik poklepał głównodowodzącego po ramieniu i przez chwilę się naradzali. W końcu dowódca kiwnął głową na znak zgody. - Czy wam to odpowiada? - zapytała swoich kuzynów. Spojrzeli na siebie i Sa'dassan wzruszyła ramionami.
|
WÄ…tki
|