Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wicher obciągał na niej odzienie, ciskał w nią nieokreślonymi szczątkami z siłą bełtów wystrzelonych z kuszy. Ogłuszało ją wypełniające uszy wycie wiatru; wiedziała, że nikt by nie usłyszał jej nawoływań. Opanował ją nieokreślony niepokój - w tych ciemnościach i takiej wichurze Elspeth łatwo mogła postawić fałszywy krok i wylądować w rzece...
Wzywała myślą Rolana o pomoc i nie udało jej się go dosięgnąć... Albo raczej dosięgła go, lecz nie poświęcił jej ani odrobiny uwagi, skupiony na czymś całą swoją osobą. Co to było, tego nie potrafiłaby powiedzieć, lecz musiał być tym całkowicie pochłonięty, bo zatopiony głęboko w myślach odciął się od wszystkich i wszystkiego dookoła. Zatem była zdana tylko na siebie. Okrążając stajnie, przebrnęła odległość dzielącą ją od mostu, który wiódł przez rzekę do głównej części Łąki Towarzyszy. Uczucie ulgi było niewiarygodne, gdy ujrzała przed sobą Elspeth, która już stanęła na przeciwległym brzegu i z uporem zmierzała w stronę... Obierając tę drogę mogła kierować się tylko w jedno miejsce - do Gaju. Talia przyspieszyła kroku, na ile mogła. Szła pochylona na wietrze, jednak dziewczynka zdobyła nad nią znaczną przewagę i zanim Talia przekroczyła most, już wchodziła do Gaju. Straciła z oczu nikłą sylwetkę, gdy skryło ją listowie. Talia potknęła się na nierównym gruncie. Upadła nie raz, obijając sobie ręce i kolana na ukrytych w trawie kamykach. Długie łodygi traw chłostały ją po butach, przy każdym kroku oplątując stopy. Była w połowie drogi do Gaju, kiedy uniósłszy wzrok przy kolejnym upadku, zobaczyła, że - o bogowie - on rozjarzył się słabiutko od środka. Zamrugała i potrząsnęła głową, była pewna, że to oczy płatają jej figla. Lśnienie pozostało w tym samym miejscu. Zaczęła się podnosić, kiedy wszystkim wstrząsnął jakby dobywający się z głębi ziemskich trzewi spazm. Oszołomiona wpiła palce w trawę - jedyną realną rzecz w świecie, który nagle stał się nierealny - słabo zdając sobie sprawę z bólu w poobijanych rękach. Wydawało się jej, że wszystko wiruje, tak jak wtedy, kiedy to jedyny raz w swoim życiu zemdlała. Była zagubiona w ciemnościach, pomiędzy nią a Gajem wył i wirował wicher. Przez jedną, mdlącą chwilę - czy też może była to wieczność - nic nie było realne. A potem świat się uspokoił i powróciła normalność przy wtórze niemal słyszalnego trzaśnięcia; wicher zupełnie zamarł, znów słychać było odgłosy i dźwięki, oszołomienie ustąpiło, i wszystko to między jednym a drugim uderzeniem serca. Talia otworzyła oczy. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, że tak zwiera szczęki i zaciska powieki, iż boli ją od tego twarz. Niecałe pięć kroków od niej stała Elspeth pomiędzy dwoma Towarzyszami podtrzymującymi ją między sobą. Rolan stał po jej lewej stronie - zajął już z powrotem swoje należne miejsce w świadomości Talii; był zmęczony, bardzo zmęczony, lecz dziwnie zadowolony. Talia chwiejnie podniosła się z ziemi. W szarym blasku zachodzącego księżyca mogła rozróżnić rysy twarzy dziewczynki. Elspeth wyglądała, jakby kręciło się jej w głowie, krew uciekła z jej twarzy i była biała jak kreda. Zataczając się, Talia posunęła się kilka stóp do przodu, złapała dziewczynkę za ramiona i potrząsnęła. Aż do tej pory wydawało się, że ta nic nie wiedziała o jej obecności. - Elspeth! - Tylko tyle udało jej się z siebie wydusić, trzęsąc się wyczerpana do cna. - Talia? - Dziewczynka mrugnęła jeden raz, a potem radośnie objęła ramiona swej opiekunki, wybudzona i całkowicie trzeźwa, wprawiając ją tym w prawdziwe osłupienie. - Talio... ja... - Jej śmiech zabrzmiał niemal histerycznie i przez mgnienie Talia obawiała się, że postradała zmysły. Potem puściła Herolda i zarzuciła obie ręce na szyję Towarzysza, który stał po prawej strome. - Talio, Talio, stało się! Gwena Wybrała mnie! Zawezwała mnie, kiedy spałam. I ja przyszłam do niej, a ona mnie Wybrała! Gwena?
|
Wątki
|