Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Widział tylko śmierć.
Oczywiście - była noc. Grążel i Paniebuda zostali za murem, przykazał im czekać do świtu; oni byli na wszelki wypadek, do ugadanią strażników, których wszystkich znali z imienia, albo do dania w łeb komu trzeba, gdyby było trzeba. Trudny poszedł sam. Sam z Księgą. Dźwigał Księgę pod pachą, zawiniętą w czarne płótno. Cały też był ubrany na czarno - w starym płaszczu, spodniach, skórzanych rękawiczkach, a i noc była czarna, chmurna. Szedł, a gorący oddech zamieniał się w parę przed jego twarzą. Stąpał z przesadną ostrożnością: tu, w getcie, po prawdzie nie musiał się niczego bać - nie chadzały tędy niemieckie patrole, nie wyłapywano w jego granicach przypadkowych przechodniów. Śnieg skrzypiał Trudnemu pod podeszwami. Szedł podwórzami, a śnieg zalegający na podwórzach getta był dziwnie płytki, błotnisty i brudny. Na zewnątrz - na zewnątrz dzieci lepiły zeń śnieżki. Teraz, w środku nocy, cóż mógł Jan Herman zobaczyć, jeśli nie śmierć? I słyszał ją - w ciszy - i czuł - w mrozie, który zabija zapachy. Myślał, że nikogo nie spotka, lecz nie docenił panującego w getcie przeludnienia. Raz się nawet potknął o starca zamarzającego w milczeniu pod podwórzową szopą na węgiel. Mrok zalegał ciężki, tłusty, stężały i wciąż tężejący od rosnącego zimna; chwilami Trudny posuwał się naprzód niemal po omacku. Grążel opisał był mu całą drogę z dokładnością aż przesadną. On znał Izaaka Goldsteina; znał wszystkich złotników, jubilerów, właścicieli lombardów i paserów w mieście. Bandyci, bandyci - myślał o Grążlu i Paniebudzie Trudny; a przecież sam był nikim innym, jak paserem właśnie, i prowadził swój nielegalny interes na nieporównanie większą skalę. Skąd wziął chociażby te wanny dla Generalmajora? - wszak nie wyprodukował ich we własnej manufakturze. Nocą nie tylko wszystkie koty są czarne. Rozpoznał cegielne rumowisko. To ta brama. Wszedł, zastukał do drzwi. Nic. Zastukał głośniej. Obudziło się niemowlę, dzieci zaczęły krzyczeć: - Mamełe! Tatełe! Skrzywił się wbrew woli. Od pewnego czasu jidysz przyprawiał go o zimny dreszcz strachu. Sięgnął do kieszeni, gdzie miał kartkę z nabazgraną pospiesznie wiadomością od Grążla. Tymczasem wewnątrz szczęknęło jakieś żelastwo i drzwi, okrutnie skrzypiąc, uchyliły się na dwa palce. - Ja do Mużryka - rzekł Trudny. Kobieta spojrzała nań krzywo. - E? - Do Mużryka. - Pomyłka. - Żadna pomyłka, droga pani. Woła pani Mużryka, bo ja stąd nie odejdę. - Zbój, kto tak po nocy... - Mużryk! - syknął jej Jan Herman w pomarszczoną twarz i kobieta zamilkła. Mużryk pojawił się po jakichś pięciu minutach; jeszcze dociągał na sobie nazbyt obszerną kurtę, jeszcze poprawiał na głowie szarą uszatkę - był niesamowicie chudy i wszystko na nim dosłownie wisiało. - Ktoś pan, do ciężkiej cholery?! Trudny podał mu kartkę. - Co to jest? - Wiadomość. - I co ja niby mam z nią zrobić w tych egipskich ciemnościach, zeżreć? Moment. - Na powrót zniknął we wnętrzu mieszkania, skąd dochodziły przytłumione odgłosy coraz liczniejszych rozmów; Trudny zastanowił się przelotnie, ile w nim właściwie mieszka rodzin. Mużryk ponownie wyskoczył z mroku w mrok, niczym diabeł z pudełka. Potarł nie ogolony policzek, łypnął na Jana Hermana; Trudny nie widział twarzy mężczyny, spowijała ją gładka czerń bezświatła. - Można spytać, na kija panu ten Goldstein? - A tak sobie, dla hecy - warknął Jan Herman. - No, co jest? Idziemy? Nie idziemy? Jaja mi zamarzają. - Bo i kto to widział, taką nocą przeklętą... - Chryste Panie, nie smęćże, człowieku, mnie tam zegar tyka! - Tfu, krześcijanin zatracony - Mużryk uśmiechnął się szeroko i mrugnął do Trudnego. Trudny, zdjęty podstępnie sympatią do tego pozornie ponurego kościelca, odburknął coś, wpadając w ten sam, na poły żartobliwy nastrój, nijak się mający do czasu i miejsca. Przeszli przez ulicę, a potem przez coś, co wyglądało na świadomie zalodzony śmietnik. Mużryk zgrabnie przeskoczył krzywy płot i Jan Herman poszedł w jego ślady, pomimo nieporęcznego ciężaru pod pachą. Znowu ulica i znowu podwórze. Żyd podszedł do ciemnego okna, zapukał w szybę. Po chwili ponownie. Okno się uchyliło. Poszeptali coś w jidysz. Okno się zamknęło. - Tam - wskazał ręką Mużryk. Trudny obejrzał się i zauważył majaczący w mroku zarys wysokiego gruzowiska po budynku zniszczonym podczas bombardowania. Zmarszczył brwi. - Mieszka tam? - Nie, nie. Chodź pan.
|
Wątki
|