Spędziliśmy na strzelnicy praktycznie całe przedpołudnie...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Najpierw przystrzeliwaliśmy broń, a potem sprawdzaliśmy magazynki. Zamie­rzałem wziąć na akcję dwieście dziewięćdziesiąt sztuk amunicji, czyli dziesięć magazynków i trzeba było sprawdzić wszystkie dziesięć, bez wyjątku. Postanowiłem wziąć także dwieście sztuk amunicji do minimi. Kaliber jest taki sam jak w karabinie Armalite, z tym jednak, że amunicję można podawać nie tylko z magazynku, ale także z taśmy.
Wystrzeliliśmy także kilka ćwiczebnych granatów, aby się zorien­tować, jaki stosować kąt podniesienia. Można by powiedzieć, że w ten sposób przystrzeliliśmy granatniki.
Trzeba było przygotować się na różne ewentualności, wziąć pod uwagę rozmaite scenariusze. Sytuacja może się przecież zmieniać w sposób zupełnie nieoczekiwany i należy być na to przygotowanym. Im solidniej człowiek przećwiczy różne scenariusze, tym skuteczniej będzie reagował. Ten etap planowania i przygotowań nazywaliśmy między sobą „dogaduchą”. Taka dogaducha ma to do siebie, że każdy, niezależnie od stopnia i funkcji, może się wymądrzać jak w londyńskim Hyde Parku — zgłaszać pomysły, propozycje, zadawać pytania, podawać w wątpliwość wszystko, co udało się ustalić do tej pory.
Przećwiczyliśmy różne warianty działania w terenie. Od ukształ­towania powierzchni zależeć będzie, czy założymy jedną bazę, czy — jeśli teren okaże się płaski jak stół — dwie, żeby się wzajemnie osłaniać. Jeżeli dwie, to pojawi się problem łączności. Jest kilka sposobów porozumiewania się. Najprostszy polega na tym, że między bazami przeciąga się kawał sznurka. Można też założyć linię telefonicz­ną. Na wszelki wypadek postanowiliśmy sprawdzić, jak funkcjonowała­by taka łączność kablowa. Nogas przyniósł parę elektronicznych mikrotelefonów, jakich żaden z nas jeszcze do tej pory nie widział. Szczerze powiem, że gwizdnął je facetom ze sztabu. Oglądaliśmy te cudeńka z ciekawością, jak dzieci nowe zabawki: „Więc, jak nacisnę tu, to tam będzie taki sygnał, a jak tu”...
Zasobniki pakuje się w pewnej określonej kolejności. Najpierw sprzęt niezbędny do wykonania zadania, potem wszystko, co potrzebne do przeżycia: jedzenie, wodę, medykamenty i — specjalnie na tę ak­cję — kombinezony ABC.
Oczywiście nie można zapakować do plecaków tego, co wydaje się konieczne na czternaście dni, a tyle wedle instrukcji miała trwać nasza misja. Zapasowe baterie do radia i inne części, które trzeba będzie wymieniać, zapas jedzenia, dodatkowe kombinezony ochronne i tym podobne rzeczy pakowaliśmy do specjalnych pojemników i worków.
Zebrał się całkiem spory bagaż. Sprawą Vince’a było skontrolowanie sposobu pakowania. Chodzi o to, że niektóre rzeczy trzeba równo podzielić między wszystkich. Nie można na przykład pakować zapasu plastiku do jednego plecaka, bo gdybyśmy go stracili, na przykład wpadając w zasadzkę, to przekreśliłoby to całą operację. W czasie wojny na Falklandach jakiś mądrala załadował cały zapas batonów Mars dla wojska na jeden transportowiec i wszyscy drżeli, co się stanie, jeśli akurat ta łajba pójdzie na dno. Szkoda, że na Falklandach nie było Vince’a. Nie ma lepszego specjalisty od ładowania sprzętu. Cała sztuka w tym, aby wszystko rozmieścić równomiernie i wszystkich obciążyć jednakowo. Plecaki i to, co każdy z nas dźwigał w zasobnikach na piersiach i przy pasie, ważyło sto pięćdziesiąt cztery funty — prawie siedemdziesiąt kilogramów. Prócz tego każdy niósł pięciogalonowy kanister z wodą, co dawało dodatkowe osiemnaście kilogramów. Sześć i pół kilograma ważył worek z żarciem i kombinezonem ochronnym, który zarzucaliśmy sobie na kark. W sumie na każdego przypadało prawie dziewięćdziesiąt pięć kilogramów ładunku — niezły ciężar! Przydzielone sobie rzeczy każdy może pakować, jak chce. Jest tylko jeden warunek: w razie potrzeby wszystko musi być pod ręką, zwłaszcza radio. Radio pakuje się na końcu.
Do zasobników na piersiach ładuje się amunicję, żelazną porcję żywności, wodę, opatrunek i rzeczy osobiste. Na tę konkretną akcję ładowaliśmy jeszcze TACBE i siatki maskujące. Do pasów przy­troczyliśmy saperki, na wypadek gdyby trzeba było dokopywać się do podziemnego kabla. Uprzęży, do której przytroczone są zasobniki, nie powinno się w ogóle zdejmować, a jeśli już się zdejmie, to trzeba ją mieć pod ręką. Ta sama zasada dotyczy broni. Trzeba ją zawsze mieć przy sobie, nawet gdy się śpi.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.