składu drzewa stały resztki fundamentów po spalonym domu...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Odgarnąwszy gruz w jamie
otworzył zardzewiałe drzwiczki od pieca, który kiedyś służył pewno do ogrzewania suteryny.
Nieraz przechowywał tu pieniądze i różne drobne przedmioty. Teraz wsunął tam szarą ko-
pertę, piec zamknął i zasypał gruzem z powrotem. W godzinę później stawił się u towarzysza
Kudełki i zażądał kontaktu z Bigelsteinem.
Postanowił nie zdradzić się z decyzją porzucenia partii. Naraziłby się na podejrzenia. Bigelste-
inowi złożył krótki raport: był na miejscu, widział się z towarzyszami Kobielskim i SławoNirem,
paczkę otrzymał, ale w drodze zniszczył ją zgodnie z instrukcją, gdyż groziła rewizja.
Bigelstein okazał się jednak przebieglejszy niż Murek myślał. Sprytnie uszeregowanymi
pytaniami chciał go przyłapać na kłamstwie. Trafił jednak na przygotowanego. W raporcie
Murka wszystko trzymało się kupy.
– A co było w paczce? – próbował go zaskoczyć Bigelstein.
– Nie otwierałem, nie wiem.
– To szkoda, psiakrew! No i cóż, zrewidowano was?
– Nie. Gdyby zrewidowano, znaleziono by rewolwer i fałszywy paszport, ale na szczęście
wystarczyła im moja legitymacja warsztatowa i dali mi spokój.
Teraz dopiero Bigelstein rozłościł się. Nawymyślał Murkowi od tchórzów, od bubków i
oświadczył, że tacy ludzie nie nadają się do poważnej roboty.
– Wasz brak zimnej krwi, wasze tchórzostwo naraziły partię na stratę wręcz olbrzymią. I
zapowiadam wam, że poniesiecie za to karę.
Przez chwilę Murek miał ochotę roześmiać mu się w nos i zapytać, jaką to karę dostałby za
zamordowanie Frumkina w Baranowiczach. Opanował się jednak i wysłuchał „rugi” do koń-
ca. Nie skończyło się jednak na tym. Kazano mu czekać, a po godzinie zjawił się sam towa-
rzysz Kurbski i jeszcze jacyś dwaj nieznani Murkowi mężczyźni. Wszyscy byli nań wściekli i
badali go jak zbrodniarza, zasypując krzyżowymi pytaniami. Był już zupełnie wyczerpany,
gdy skończyli to śledztwo. Murek dosłyszał, jak wychodząc Kurbski powiedział z pasją do
jednego z towarzyszy:
– To tępe bydlę. On jest za głupi, by mógł to zrobić.
– Czekajcie, dranie! – pomyślał Murek.
Gdy znalazł się na ulicy, musiało już być grubo po północy. Wszystkie restauracje były
pozamykane. Czuł głód i chciał się napić. Przyszło mu na myśl, że bufet na dworcu musi być
jeszcze otwarty i ruszył w tamtą stronę. Skręcał właśnie w Chmielną, gdy rzucił mu się w
oczy neonowy szyld: „Dancing Club”. Miał na sobie nowe ubranie a w kieszeni zapasik go-
tówki, uciułanej na zapoczątkowanie rodzinnej egzystencji. Zresztą wiedział, że zobaczy tu
Arletkę. Chociaż nigdy nie był w podobnym lokalu, czuł się zbyt zmęczony śledztwem par-
tyjnym i własnymi myślami, by zwrócić uwagę na nowe dla siebie otoczenie. Kolorowe
oświetlenie, miękkie fotele, dyskretne loże, wysoki szynkwas z nienaturalnie wysokimi stoł-
kami a w środku sali krążek wyfroterowanej posadzki. Publiczności niewiele, kilka stolików
zajętych i dwa większe pijane towarzystwa w lożach. Usiadł w narożnej lóżce, gdzie zapro-
wadził go facet we fraku, i kazał sobie podać coś do jedzenia – wszystko jedno co – i czystą
wódkę. Kelner spoglądał nań dość nieufnie, rozruszał się dopiero wówczas, gdy gość zażądał
zaproszenia panny Arletki.
– Ta się dopiero zdziwi! – myślał Murek.
I rzeczywiście, zdumienie Arletki nie miało granic, ale też i radości nie ukrywała. Wyglą-
dała nader ładnie w jasnej sukni z mieniącego się jedwabiu, z gołymi ramionami i plecami.
Usiadła obok Murka i nie spuszczała zeń pytającego wzroku:
168
– Czy tak wypiękniałem – zapytał z uśmiechem – że pani mi się wciąż przygląda?
– Przeciwnie – potrząsnęła głową – zbrzydł pan. Musiał pan mieć dużo przykrości. Taki
pan mizerny! Spotkało pana coś złego?
– Tak – odpowiedział i rysy ściągnęły mu się jeszcze bardziej.
Arletka przysunęła się bliżej i zaczęła lekko głaskać jego rękę. – Biedny pan Franek, bied-
ny...
– Bardzo – potwierdził.
– Ktoś panu zrobił zawód?...
– Wszyscy... I wszystko.
Dziewczyna nagle błysnęła zagniewanym spojrzeniem i jakby ze złością ścisnęła rękę
Murka:
– Bo to pańska wina! Tylko pańska wina! Pan wszystkim wierzysz! A ludzie są dranie,
ostatnie, zimne dranie! Dobrze panu tak! Bardzo się cieszę! Należało się panu.
– Należało się – ponuro skinął głową, lecz to jeszcze bardziej rozjątrzyło Arletkę.
– O, doskonale! Teraz pan na siebie gotów całą winę wziąć. Żeby taki mężczyzna był ta-
ką... taką... ciamajdą! Jeszcze gotów rozpłakać się nad sobą! Tego by jeszcze...
Urwała, bo w oczach Murka rzeczywiście zakręciły się łzy.
– No, panie Franku – przytuliła się do niego i mówiła cichym, ciepłym głosem – panie
Franku, przepraszam! Bardzo przepraszam. Pan przecie wie, że kogo jak kogo, ale pana ja nie
chciałabym urazić.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.