Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Podłogę tu i tam pokrywała warstewka czegoś białego. Chociaż Ethan umysł miał przyćmiony, nawet dla niego było jasne, że to śnieg albo jakaś Inna zamarznięta ciecz. Wiedział, że znajdują się na powierzchni planety. Domyślił się po temperaturze. Jedno pytające spojrzenie na Williamsa.
– Jesteśmy w szalupie, w tylnym magazynku. Prawie się nie rozszczelnił. „Prawie” było słowem odpowiednim, bo z miejsca, gdzie stykały się ze sobą framuga i drzwi, napływało powietrze. Metalowe ściany były bardzo pogięte, zwłaszcza z tyłu, tam gdzie znajdowały się silniki. Skończył kawę i podczołgał się do drzwi wejściowych. Drzwi i ściana pochylały się u szczytu do wewnątrz. Na trzech czwartych wysokości znajdowało się niewielkie okienko. Stojąc wyjrzał przez glasyt, nie troszcząc się o to, że odcina niemal cały dopływ światła do małego przedziału. Colette wyraziła się w sposób odpowiednio zjadliwy na temat takiego braku względów, ale Ethan zbyt był pochłonięty widokiem, żeby na nią zwrócić choćby najmniejszą uwagę. Patrzył na centralne przejście przez to, co było kiedyś przedziałem pasażerskim wahadłowca. Przez ogromne dziury, ziejące w świętej pamięci dachu, widać było niebo. Ponad połowa leżanek używanych na czas przyspieszania została wyrwana z zamocowania lub powykręcana. Wnętrze kadłuba zalane było jaskrawym, oślepiająco jasnym światłem słońca. Uświadomił sobie nagle, że w kaptur płaszcza, który miał na sobie, wmontowane zostały gogle i osłona twarzy. Odwracał głowę i wyciągał szyję, aż udało mu się zobaczyć prawą stronę statku; cała była dziobata. Połowę lewej strony coś rozdarło na całej długości, została z niej jedna szrama potarganego metalu. Nie był z niego żaden mechanik, ale nawet taki matoł w tej dziedzinie zorientowałby się, że prędzej polecą nowym statkiem, niż zreperują ten stary. W tej chwili większą nośność miał jego fundusz reprezentacyjny. Podłoga kabiny i powykręcane fotele były lekko przyprószone śniegiem, zwłaszcza po tej rozdartej, lewej stronie. Muśnięcia bieli łagodziły widok porozdzieranego duramiksu i zastygłej w konwulsjach podłogi. To tu, to tam leżące w śniegu odłamki rozbitego glasytu rzucały kalekie tęcze na wnętrze przedziału. Jeżeli któreś okienko nie doznało uszczerbku, musiało znajdować się poza jego linią wzroku. Może przesadził z tym wyciąganiem się i obracaniem. W każdym razie znowu poczuł zawroty głowy. Zaparł się plecami o drzwi, powoli osunął do pozycji siedzącej i wtulał głowę w dłonie, dopóki mu nie przeszło. – Czy dobrze się pan czuje? – zapytał znowu Williams. Na jego twarzy malował się niepokój. – Tak... odrobinę mnie tylko mdli. – Zamrugał oczami. – Chyba już w porządku, przynajmniej tak mi się zdaje. – Przerwał. – Tyle, że jakoś nagle chyba nic najlepiej widzę. – Za długo patrzył pan przez okienko bez zabezpieczenia – wysunął przypuszczenie Williams. – Spodziewam się, że to zaraz minie. Niech się pan nie martwi. Nic ma to nic wspólnego z urazem głowy. – I niby ta informacja ma mnie podtrzymać na duchu? Z tyłu na głowie miał guza, czuł to. Ale przynajmniej wydaje się nienaruszony. Jego łeb, a nie ten guz. W zasadzie to powinien być tak podziurawiony jak kadłub statku. – Powinien pan to założyć. – Nauczyciel pokazywał palcem na gogle spoczywające na czole Ethana. – Żeby zapobiec ślepocie śnieżnej – dodał zupełnie niepotrzebnie. – Pomyśleli o wszystkim, nie? – stęknął Ethan. Znowu przeszedł go dreszcz. – Ma pan jakieś rozeznanie, ile może być stopni? – Tak na oko około dwudziestu poniżej zera, naturalnie w skali Celsjusza – odparł Williams, jak gdyby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. – I jak mi się zdaje, trochę się ochładza. Ale może się pan sam zorientować. W lewy mankiet ma pan wbudowany termometr. – I lekko się uśmiechnął. Rzeczywiście, w materiał tuż za obrąbkiem rękawicy wszyty był maleńki, okrągły termometr. W pierwszej chwili Ethan sądził, że nauczyciel musi się mylić. Czerwona linia wydawała się okrążać niemal całą tarczę. Potem zauważył, że najwyższe wskazanie termometru odnosi się do temperatury zamarzania wody. Dalej wskazania szły w dół, nie w górę. Duże wrażenie robił nie tyle odczyt bieżący, ile nasuwające się wnioski. Nagle przyszło mu na myśl coś zabawnego. Roześmiał się, a nawet ryknął śmiechem. Dla całej reszty nie wyglądało to ani zabawnie, ani nawet zrozumiale. Przyglądali mu się z pewnym niepokojem, zwłaszcza du Kane. Colette zaś miała taką minę, jak gdyby od samego początku spodziewała się czegoś podobnego. Siłą powstrzymał się od śmiechu, kiedy poczuł, że na policzkach zaczynają mu zamarzać łzy. Wtedy zauważył, że wszyscy mu się przyglądają. – Nie, nie zwariowałem. Uderzyła mnie tylko myśl, że na pokładzie Antaresu został towar, którym handluję, między innymi cztery tuziny asandyjskich, przenośnych, katalitycznych grzejników, model delux. Miałem je zamiar sprzedać biednym, zacofanym tubylcom. A teraz za jeden z nich oddałbym własną babkę. – Gdyby, gdyby na piecu rosły grzyby, zawsze byśmy mieli co jeść... – powiedział filozoficznie Williams. – Coś takiego powiedział Russel... filozof angielski, dwudziesty wiek.
|
Wątki
|