Rapis po swojemu trzymał się końca grupy...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Nie wiedział, dlaczego podbił broń Tarasa. Ta dziewczyna była mu zupełnie obojętna. Zrobił to odruchowo, prawie nieświadomie. W ten sam sposób wydał rozkaz przecięcia pęt. Dlaczego?
Gdy dotarli do łodzi, rozumiał już. W świetle zapalonej przez majtków pochodni dostrzegł twarz dziewczyny. Patrzył na nią już na targu, ale dopiero teraz pojął...
Nie, nic nie pojmował. Usta, usta tej dziewczyny, ich wykrój... Reszty twarzy nie znał, była mu całkowicie obca. Tylko usta. Nie wiedział, jak to możliwe, ale znał dokładnie ich linię.
- Odpływamy, kapitanie?
- Tak.
Wskoczył do szalupy, ujął w dłoń rumpel. Majtkowie mocno chwycili wiosła, dwaj inni zepchnęli łódź na wodę.
Dziewczyna płynęła w tej łodzi, co on. Siedząc na rufie widział, jak przepycha się ku niemu, depcząc po nogach siedzących przy wiosłach marynarzom. Nikt nawet nie zaklął, pamiętali, że kapitan ją obronił. A u Rapisa pchnięcie mieczem było szybsze, niż słowo.
Na "Wężu Morskim" karano rzadko, ale karano strasznie. Marynarze szybko nauczyli się unikać gniewu kapitana, który wybuchał jak płomień, a gdy gasł, było już za późno. Większe wykroczenia karano tylko śmiercią, ale śmiercią straszną, bo przez poćwiartowanie. Za to karność na okręcie Rapisa była taka, jakiej próżno by szukać nawet wśród gwardzistów morskich. Obdarte, pstro odziane postacie reagowały na każdy gest, na każdy ruch oczu dowódcy. Niewiele to miało wspólnego z innymi okrętami pirackimi, takimi choćby, jak "Północ" Alagery. Jej załoga, złożona w połowie z kobiet, których na przykład Rapis wcale nie tolerował w gronie załogi, więcej gziła się pod pokładem, niż myślała o stawianiu żagli. Alagera była kapitanem tylko z tytułu, tak naprawdę nikt jej nie słuchał. W tych warunkach każdy zwrot okrętu, każde ostrzenie urastało do rangi wielkiego manewru. Na pokładzie "Węża Morskiego" wyglądało to zupełnie inaczej.
Dziewczyna potknęła się o porzucony na dnie łodzi worek i z krzykiem przeleciała przez krawędź burty. W tej samej chwili czterej majtkowie jednocześnie wyskoczyli w ślad za nią. Kapitan chciał, by żyła.
Rapis nie poruszył się nawet. Z sąsiedniej łodzi doleciał głos Tarasa:
- Wszystko w porządku, Rap?!
- Tak. Nie krzycz.
Najpierw wgramolili się do szalupy dwaj marynarze. Odebrali od kolegów ociekającą wodą dziewczynę, potem dopiero pozostali dwaj przeleźli przez burtę. Spokojnie, jakby żadne wydarzenie nie miało miejsca, usiedli przy wiosłach. Łódź znów ostro ruszyła naprzód. Dziewczyna zaniosła się kaszlem, w przerwach między jego atakami mówiła coś niewyraźnie. Rapis rozróżnił mocne, podobne do grombelardzkich akcenty. Mówiła językiem Garry.
Przed nimi zamajaczyła w ciemności wielka, czarna bryła statku. Taras okrzyknął wachtowego, odpowiedź przyszła natychmiast. Wzdłuż sterburty zakołysała się sznurowa drabinka. Przywiązali łodzie do rufy i po kolei wchodzili na pokład. Na końcu Rapis i dziewczyna.
Zamyślony stanął przy pomagającym mu przekroczyć burtę Rrodanie. Ten lekko klepnął go w plecy. Zabrzęczało złoto.
- Słyszę, że nieźle poszło.
- Znakomicie.
- Coś taki niewyraźny?
- Nic. Słuchaj, przyślij mi zaraz tę dziewczynę.
- A właśnie: co to za panna?
- Niewolnica. Nie sprzedaliśmy na targu...
- Ładna?
- Odczep się.
Ruszył ku rufie. Na odchodnym rzucił przez ramię:
- Wydaj rozkazy. Kurs na Morze Zwarte.
Po chwili zamykał za sobą drzwi kabiny. Odpiął pas. Było parno, zrzucił więc kaftan i koszulę. Przeciągnął się czując, jak wszystkie mięśnie grają pod skórą. Usiadł, wyciągnął nogi i zamknął oczy.
Z drzemki wyrwało go pukanie do drzwi. Przetarł dłońmi powieki.
- Wejść!
W drzwiach stanął wachtowy.
- Pan Rrodan przysyła...
- Dawaj ją i wynoś się.
Majtek zniknął jak duch. Rapis został sam na sam ze zrezygnowaną, stojącą przy drzwiach dziewczyną. Jej podarta, porozrywana sukienka była jeszcze mokra, włosy już nieco podeschły...
Wstał i zapalił wszystkie latarnie. W kajucie zrobiło się jasno jak w dzień.
- Jak się nazywasz?
Cisza. Głowa spuszczona na piersi, ręce bezwładnie zwisające wzdłuż boków.
- Nie rozumiesz Konu?
Chyba istotnie nie rozumiała. Tak często bywało, Garrańczycy nie lubili Konu. Zdarzało się wcale nierzadko, że nawet dzieci największych garrańskich i wyspiarskich rodzin nie znały tego uniwersalnego dla całego Imperium języka. Rapis zmarszczył czoło. Znał dobrze narzecze Garry i Wysp, w dziwny, niezrozumiały sposób spokrewnione z mową tak odległego przecież Grombelardu, ale nie lubił posługiwać się nim. Pochodził z Armektu i wyspiarski akcent był dla niego istną magią. Zdawał sobie sprawę z tego, jak śmiesznie i prostacko brzmią w jego ustach garrańskie słowa.
- Jak się nazywasz?
Uniosła głowę. Na sekundę ich oczy spotkały się. Nie wytrzymała tego spojrzenia, odwróciła lekko głowę.
- Ridaret.
- Świetnie.
Nie spuszczał wzroku z jej ust. Im dłużej patrzył, tym bardziej wydawało mu się, że poprzednio uległ złudzeniu. Ich kształt nie wywoływał w jego pamięci żadnych skojarzeń.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.