Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Podczas przelotu z Japonii zajmowała miejsce obok Sama, lecz nie mówiła wiele, co mu zresztą odpowiadało, ze względu na niewesoły nastrój, w jakim był od jakiegoś czasu. Dowiedział się jedynie, że Alice również została oddelegowana do centrum arkologicznego. Tak samo jak on była niezadowolona z przenosin, czemu dała wyraz spławiając opryskliwie stewarda, który spytał o powód wyjazdu. Crenshaw wsiadła na pokład wahadłowca chwilę po Samie, całkowicie ignorując pozostałych współpasażerów i ich przyjacielskie próby nawiązania rozmowy. Całą j ej uwagę pochłonęła butelka burbona.
Na wygodnej sofie, tocząc przyciszoną rozmowę, siedziało małżeństwo, które przedstawiło się jako Jiro i Betty Tanaka. On był nisei, w drugim pokoleniu Japończykiem urodzonym w Ameryce, a ona pochodziła z Wolnego Stanu Kalifornii. Sam zazdrościł tym ludziom ich nieskomplikowanych oczekiwań i obaw. Dla młodego Jiro przydział do centrum arkologicznego Renraku w charakterze specjalisty komputerowego oznaczał kolejny krok w karierze. Ostatnim współpasażerem był pan Toragama. Zniechęcony brakiem zainteresowania ze strony Sama i lekceważącym stosunkiem Alice Crenshaw, pogrążył się w rozmyślaniach menedżera średniego szczebla, sporadycznie wciskając klawisze swojego przenośnego komputera i obserwując ciekłokrystaliczy ekran. Sam powrócił do obserwacji widoków7 za oknem. Wahadłowiec wzbił się w powietrze i leciał ponad miastem w stronę migoczącej łuny, wyznaczającej skupisko metropleksu. Tam, jaśniejąc z daleka, stało centrum arkologiczne Renraku, którego masywna konstrukcja górowała nawet nad strzelistymi budynkami pobliskiej dzielnicy biurowców. Choć niektóre fragmenty budowli nadal znajdowały się w fazie budowy, już na tym etapie prac centrum arkologiczne przewyższało wielkością dziesięć miejskich bloków. Daleko w tle Sam dostrzegł krzykliwy neon Aztechnology, świadczący o arogancji właścicieli korporacji Aztlan. Wahadłowiec przechylił się na skrzydło, mijając południową ukośną ścianę centrum arkologicznego. Diamentowe błyski ostrzegawczych światełek pojazdu odbijały się w bateriach słonecznych pokrywających powierzchnię kompleksu, a później, kiedy przelatywali nad rzeką Sound, również w jej ciemnych wodach. Chociaż wszelkie hałasy tłumiła dźwiękoszczelna osłona kabiny, sama wibracja wywołana zmianą fazy lotu z poziomej na pionową była doskonale wyczuwalna. Pojazd powoli wytracał wysokość sunąc nad składami i magazynami Renraku w stronę jednego z lądowisk. Sam widział rosnące w oczach światła sygnalizacyjne, lecz pas robił wrażenie wymarłego. Na płycie nie czekał oficjalny komitet powitalny, nie widać było nawet zwykłej krzątaniny personelu naziemnego. Podchodzili do lądowania, gdy nagle pojazd przechylił się lekko na bok, następnie wyrównał i gładko dokończył manewr. Pasażerowie czekali, lecz z kabiny pilotów nie usłyszeli nawet słowa wyjaśnienia. Państwo Tanaka wyglądali przez okno podziwiając widoki. Pan Toragama odłożył komputer ł wsłuchał się w brzęk kostek lodu, które posłużyły Alice Crenshaw do przygotowania ostatniego drinka. Sam siedział nieruchomo, obserwując wirujące śmigła wahadłowca. Nagle klamka śluzy powietrznej drgnęła i rozległ się ostry zgrzyt. - Nareszcie - westchnęła Crenshaw. Drzwi otworzyły się na oścież i do śluzy podjechała platforma ze schodami. W kabinie znacznie podniósł się poziom hałasu, gdyż do środka wtargnął odgłos pracujących na jałowym biegu silników. Wlały się również nowe zapachy: woń oceanu zmieszana z ostrymi zapachami paliwa lotniczego, rozgrzanego metalu i tworzyw sztucznych. Chwilę później wszystkie zwyczajne rzeczy przestały się liczyć, zagłuszone hukiem pojedynczych wystrzałów i seriami z broni maszynowej. Crenshaw upuściła nie dokończonego drinka i zaczęła sięgać pod marynarkę, lecz przerwała tę czynność w połowie, kiedy do środka wpadła jakaś masywna postać, przekoziołkowała i pewnie stanęła na nogach. Napastnik był potężnie umięśnionym i opancerzonym orkiem. Światła sufitowe migotały na jego pożółkłych kłach i odbijały się w przekrwionych białkach, lecz najsilniejszy blask bił od automatycznego karabinu HK227. - Jeden ruch i wszyscy zginą - warknął ork ledwie zrozumiałą angielszczyzną. Słowa zostały zniekształcone, niemniej czarny wylot lufy mówił sam za siebie. Crenshaw powoli opuściła rękę; poza tym wszyscy trwali w kompletnym bezruchu. Betty Tanaka dostała czkawki, ale Jiro, dygocząc ze strachu, nie odważył się jej pomóc. Ork, opanowawszy w ten sposób sytuację, wszedł ostrożnie na pokład. Szybkim ruchem otworzył drzwi od kabiny pilotów. W tym samym momencie w otworze śluzy pojawiły się postacie dwóch dalszych napastników: kobiety ubranej w skórzany prochowiec chroniący przed pyłem i Ameroindianina obwieszonego ponad miarę sprzętem wojskowym. Ledwie Sam zdążył dostrzec tych kilka szczegółów, gdy nagle powietrze wypełniło przeciągłe wycie. Zdrętwiały ze strachu obserwował z zapartym tchem, jak jakaś potężna postać wpada pędem do kabiny. Olbrzymi, podobny do psa potwór z łatwością odepchnął Ameroindianina i wylądował u stóp nieznajomej kobiety.
|
WÄ…tki
|