* * * Po drugiej stronie Danica nie radziła sobie lepiej...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Jej walka był mieszaniną czystego chaosu i błyskawicznej szybkości, niemal gwałtownych ruchów. Kobieta przykucała i zniżała się gwałtownie, podskakiwała mocno i biegała z boku na bok, unikając kolejnych cięć drowich kling. Ci dwaj nie byli ani trochę tak dobrzy jak trzeci, który kawałek dalej walczył z jej towarzyszem, lecz byli w końcu mrocznymi elfami, a nawet najsłabsi drowi wojownicy byli świetnie wyszkoleni jak na standardy powierzchni. Co więcej, znali się dobrze i uzupełniali wzajemnie swe ruchy ze śmiertelną precyzją, nie pozwalając Danice na żadne poważniejsze kontrataki. Za każdym razem, gdy jeden z nich rzucał się naprzód w szarży, która wydawała się dawać kobiecie pewną nadzieję na przetoczenie się obok jego wykonujących podwójne pchnięcie kling, lub nawet przemknięcie pod nimi i kopnięcie w kolano, drugi drow nie wpuszczał jej do strefy potencjalnego ataku, dwa lśniące miecze trzymały ją z dala.
Dzięki tym długim ostrzom i precyzyjnym ruchom dążyli do jej zmęczenia. Musiała reagować, zdecydowanie reagować na każde pchnięcie i cięcie. Musiała odskakiwać przed klingą posyłaną przez zwykłe poruszenie nadgarstkiem.
Popatrzyła na Entreriego i trzeciego drowa, których klingi rozbrzmiewały dziką pieśnią. Mroczny elf wydawał się zyskiwać przewagę. Wiedziała, że musi spróbować czegoś niebezpiecznego, nawet desperackiego.
Danica rzuciła się gwałtownie naprzód i nagle skręciła w lewo, choć miała jedynie trzy kroki do ściany. Widząc, że najwyraźniej ma ją jak na talerzu, bliższy mroczny elf skręcił szybko w pościgu, wykonując pchnięcie... w nic.
Danica wbiegła po ścianie, obracając się w biegu i wykonując salto, które sprowadziło ją na ziemię, obok ścigającego ją mrocznego elfa. Lądując upadła nisko i obróciła się gwałtownie, wyciągając jedną nogę, by podciąć drowa.
Dopadłaby go, lecz był tam jego towarzysz, wyciągając miecze i wbijając klingę głęboko w udo Daniki. Zawyła i rzuciła się do tyłu, bezskutecznie wierzgając w ścigające ją mroczne elfy.
Opadła na nią kula ciemności. Uderzyła plecami o skałę i nie miała już dokąd uciec.
 
* * *
 
Biegł, a niezbyt cielesny Kimmuriel Oblodra podążał tuż za nim.
– Szukasz wyjścia? – drowi psionik spytał głosem, który wydawał się niemożliwie cienki.
– Szukam moich przyjaciół – odparł Cadderly.
– Są zapewne poza górą – stwierdził Kimmuriel. Kapłan zwolnił znacznie na te słowa.
Bo rzeczywiście, czy Danica i krasnoludy nie szukaliby drogi wyjścia z góry – a z dolnych tuneli można było wyjść w wielu miejscach, Cadderly wiedział to z przeszukiwań, jakich dokonał tu przed podróżą. W dole przecinały się ze sobą dziesiątki korytarzy, lecz jeśli przystanąć spokojnie i unieść zmoczony palec, można było wyczuć kierunek, w którym podążało powietrze. Z pewnością Ivan i Pikel nie mieliby zbytnich problemów z wyjściem z tego podziemnego labiryntu, lecz co z Daniką?
– Coś idzie w tę stronę – ostrzegł Kimmuriel, a Cadderly obracając się zauważył jak drow zbliża się do ściany i staje idealnie nieruchomo, wydając się po prostu zniknąć.
Cadderly wiedział, że drow nie pomoże mu w żadnej walce, a jeśli zbliżające się kroki należały do kompanów Kimmuriela, zapewne do nich dołączy.
Nie należały. Cadderly wiedział to niemal natychmiast, jak je usłyszał, bowiem nie były to kroki istoty potrafiącej się skradać.
– Ty głupi duidzie! – dobiegł ryk znajomego głosu. – Wrzuca mię w dziursko i to pełne kamieniowi – Ooo oi! – odparł Pikel, gdy wypadli zza zakrętu tunelu, prosto na świetlny promień Cadderly’ego.
Ivan wrzasnął i zaczął szarżować, lecz Pikel złapał go i przytrzymał, szepcząc mu do ucha.
– Hej, masz rację – przyznał żółtobrody krasnolud. – Cholerne drowy nie używajom światła.
Cadderly dopadł do nich.
– Gdzie jest Danica?
Wszelka ulga, jaką krasnoludy odczuły na widok swego przyjaciela natychmiast znikła.
– Pomóżcie mi ją znaleźć – Cadderly powiedział do krasnoludów i do Kimmuriela, obracając się.
Kimmuriel Oblodra, najwyraźniej obawiając się, że Cadderly i jego kompani nie będą bezpiecznymi towarzyszami podróży, już dawno odszedł.
 
* * *
 
Jego uśmiech, naprawdę paskudny uśmieszek, poszerzył się, gdy jedno z jego ostrzy nałożyło się na drugie, wiedział bowiem, że Entreriemu nie zostało nic, czym mógłby sparować. Berg’inyon wykonał zabójcze pchnięcie.
Lecz skrytobójcy tam nie było!
Myśli Berg’inyona zawirowały szaleńczo. Dokąd poszedł? W jaki sposób jego broń była tu przy poprzednich parowaniach? Wiedział, że Entreri nie mógł się mocno oddalić, a jednak go tam nie było.
Kąt nagłego rozłączenia kling wskazał Berg’inyonowi prawdę, przekazał ją drowowi w tej samej chwili, w której Berg’inyon wykonał obrót. Entreri również postąpił naprzód, lecz nisko, używając kling Berg’inyona jako bloku wizualnego.
Mroczny elf pogratulował w duchu przebiegłemu człowiekowi, człowiekowi, który był podobno równy Drizztowi Do’Urdenowi. Gratulował mu nawet, gdy czuł jak wysadzany klejnotami sztylet wbija mu się w plecy, sięgając do serca.
– Powinieneś był zachować przy sobie jednego ze swoich fagasów – Entreri wyszeptał drowowi do ucha, osuwając umierającego Berg’inyona Baenre na ziemię. – Mógłby zginąć wraz z tobą.
Skrytobójca wyciągnął sztylet i obrócił się, by zobaczyć, jak idzie kobiecie. Ujrzał, jak została raniona, jak się odczołguje, jak opada na nią kula ciemności.
Entreri skrzywił się, gdy dwa mroczne elfy – będące od niego zbyt daleko, by mógł zdążyć z jakąkolwiek pomocą – rozsunęły się w przeciwne strony, zachodząc kobietę z flanek i wbiegając w ciemność, trzymając przed sobą miecze.
 
* * *
 
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.