Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wyśliznęła się, przebiegła przez łąkę i przystanęła na skraju urwiska. Biały Wieloryb. Długo myślał, patrząc na skalną półkę Zory. Wreszcie zrobił krok do przodu. Potem drugi. Zora to potrafiła. Krok trzeci. Melmoth też. Krok czwarty. I piąty. Spojrzał rzeźnikowi prosto w oczy. Wieloryb zrobił krok szósty i znalazł się na półce. Ostrożnie spuścił głowę, żeby
spróbować ziela znad otchłani. Częściej niż kiedyś na pasionku tworzyły się małe grupki, w których wymieniano się opowieściami o minionych przeżyciach. - To była sztuczka - mówiła Cordelia. - Żadna owca nie może opuścić stada - mawiał Sir Ritchfield. - Chyba, że do stada wróci. - Samotność ma swoje dobre strony - rzucał sarkastycznie Melmoth Wędrowiec. - To była historia miłosna - meczała Wrzosowata, triumfalnie merdając ogonkiem. 24. Zora widzi białego baranka Rebeka z trzaskiem zamknęła książkę. To było coś nowego. Książki o Pamelach drukowano na miękkim, cienkim papierze, dlatego nigdy tak nie trzaskały. Podobnie gazety. Willow, która zasnęła w ostatnim rzędzie, otworzyła oczy i bez słowa odwróciła się zadem do przyczepy. Pozostali wyczekująco patrzyli na Rebekę. -To już koniec - wyjaśniła pasterka. -Jutro zaczniemy coś nowego. Owce były rozczarowane. Bo co się stanie z Heathcliffem i Katarzyną podczas ich wspólnej wędrówki po wrzosowiskach? Dlaczego opowieść się urywała i ani słowem nie wspominała o tym, jak pachną wrzosowiska, kiedy spadnie na nie deszcz? Przecież musi być jakiś ciąg dalszy! Ale Rebeka najwyraźniej nie miała zamiaru czytać dalej. Siedząc na schodach, delikatnie pogłaskała po głowie Tess, a Tess leciutko pomachała ogonem. Było widać, że robi to pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Pewnego ranka pasterka przywiozła ją samochodem. Tess miała dziwne, smutne oczy. Nie biegała jak zwykle po łące. Nie brykała też wokół przyczepy, szukając swego pana. Wiecznie w cieniu Rebeki, chodziła krok w krok za jej czerwoną sukienką jak młodziutkie jagnię za matką. - Pora spać - oznajmiła pasterka. Owce popatrzyły po sobie. Słońce stało wysoko, cienie były nie dłuższe niż dwa skoki w galopie, poza tym stado nie wyrobiło jeszcze dziennej normy pastwiskowo-jedzeniowej. Z powrotem do stodoły? O tej porze? Nigdy! Co więcej, Rebeka czytała im krócej niż zwykle. Uparcie patrzyły na pasterkę. - Jeeeszcze! - zameczała Matylda. - Jeeeszcze! - zawtórowały jej trzy jagnięta. Ale na Rebece nie zrobiło to żadnego wrażenia. Od razu było widać, że jest córka George'a. - Koniec opowieści - odparła. - Na dzisiaj wystarczy. Matylda dostrzegła wyraz determinacji na jej twarzy i zamilkła, lecz jagnięta meczały dalej. Pasterka uniosła brwi. - Następnym razem przeczytam wam fragment “Milczenia owiec" - powiedziała, a potem wstała. “Milczenie owiec". To brzmiało obiecująco. - Idźcie spać - rzuciła. - Jutro jedziemy do Europy. Bardzo wcześnie. Nie chcę tu widzieć zaspanych twarzy. I z tymi słowami zniknęła wraz z Tess w przyczepie. - Jutro! - zameczała Wrzosowata. - Do Europy! - zameczała Maisie. - To dobrze, że wyjeżdżamy do Europy - powiedziała w zadumie Cordelia - szkoda tylko, że musimy stąd odejść. Pozostałe owce pokiwały głową. - Gdybyśmy wyjechali do Europy i jednocześnie zostali tutaj - rozmarzył się Biały Wieloryb - moglibyśmy paść się w dwóch miejscach naraz. Pomyślały trochę o cudownych możliwościach takiego podwójnego pasienia się. I właśnie wtedy Melmoth "Wędrowiec podniósł głowę, jakby usłyszał jakiś zew. Miał wilgotne i błyszczące oczy. Zaczął biegać i brykać. - Chodźcie na skały - powiedział. - Opowiem wam historię o pożegnaniu. Bardzo chętnie z nim poszli. Ilekroć Melmoth coś opowiadał, ich twarze pieścił dziwny wiatr, wiatr-przesycony niejasnymi przeczuciami i tajemniczymi zapachami. Przystanęli na skraju urwiska. Nagle zakrakały wrony na wronim drzewie. Rozległ się ścinający krew w żyłach krzyk padlinożernych ptaków. Owce rozejrzały się odruchowo w poszukiwaniu padliny, która musiała być powodem tej wrzawy. Ale niczego nie wypatrzyły. Kiedy się odwróciły, okazało się, że Melmoth Wędrowiec zniknął. Ot tak, po prostu. Szukały go pod dolmenem, w stodole i za przyczepą. Szukały w żywopłotach i pod cienistym drzewem, chociaż Melmoth stał na brzegu urwiska i nie mógł tam tak szybko dobiec. Na pewno schował się gdzieś wraz z opowieścią o pożegnaniu. Ale nigdzie go nie znalazły. Nagle ktoś zameczał. Zora. Zaskoczona zadarła głowę i jasnymi oczami patrzyła w niebo. Spiesząc w kierunku morza, płynęła tam pojedyncza, ciemnoszara chmurka, którą pędziły kapryśne wiatry. - Zmienił się w baranka na niebie! - wykrzyknął Biały Wieloryb. -W baranka na niebie! - zameczały podekscytowane owce. Udało mu się! Jednemu z nich się udało! - Czy te baranki kiedykolwiek wracają? - spytało po chwili jedno z jagniąt.
|
Wątki
|