Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Jak na niespełna jedenastolatka całkiem nieźle sobie radzisz z kłamstwami. Ale uważaj, bo skończysz jak mój wuj. Obawiając się, że znowu popełnię jakiś nietakt, tym razem nie odpowiedziałem już nic, tylko oszołomiony, wciąż jej się przyglądałem. - No, dobrze, podejdź - powiedziała. - Proszę? - No podejdź, nie bój się. Przecież cię nie zjem. Wstałem i zbliżyłem się do Klary. Siostrzenica księgarza w poszukiwaniu mojej dłoni uniosła prawą rękę. Nie bardzo wiedząc, jak mam postąpić, podszedłem bardzo blisko i podałem ją. Chwyciła mnie lewą ręką i jednocześnie podała w milczeniu prawą. Instynktownie zrozumiałem, o co jej chodzi, i skierowałem jej dłoń ku swej twarzy. Dotyk był zdecydowany i delikatny zarazem. Jej palce przebiegły po moich skroniach i policzkach. Nie ruszałem się, nie śmiałem niemal oddychać, podczas gdy Klara czytała swoimi dłońmi rysy mojej twarzy. I uśmiechała się do siebie, a ja dostrzec mogłem, że usta jej rozchylają się jakby w szepcie. Poczułem muśnięcie jej palców na czole, włosach i na powiekach. Zatrzymała się na moich wargach, zarysowując je w milczeniu palcem wskazującym i serdecznym. Jej palce pachniały cynamonem. Przełknąłem ślinę, czując, jak tętno rośnie mi gwałtownie, i dziękując opatrzności, że nikt nie jest świadkiem tego, jak moja twarz powleka się rumieńcem, od którego można było spokojnie zapalić cygaro. Tego właśnie dnia pełnego mgły i mżawki Klara Barceló skradła mi serce, zabrała oddech i sen. W magicznym świetle lamp Ateneo jej dłonie wypaliły na mojej skórze piętno przekleństwa, które miało prześladować mnie latami. I podczas gdy ja nie byłem zdolny oderwać od siostrzenicy księgarza swego cielęcego wzroku, Klara opowiedziała mi swoją historię o tym, jak również przypadkiem natrafiła na strony Juliana Caraxa. Miało to miejsce w jednym z prowansalskich miasteczek. Jej ojciec, ceniony adwokat, związany z gabinetem katalońskiego prezydenta Companysa, miał oczywiste przeczucie, że z początkiem wojny lepiej wysłać żonę z córką do siostry mieszkającej po drugiej stronie granicy. Choć nie brakowało i takich, którzy uznali to za grubą przesadę, bo przecież w Barcelonie nic specjalnego się nie zdarzy, a w Hiszpanii, będącej kolebką i perłą w koronie chrześcijańskiej cywilizacji, barbarzyństwo to rzecz anarchistów, a ci oczywiście, na tych swoich rowerach i w tych swoich pocerowanych skarpetkach, daleko nie zajadą. Lud nigdy nie przygląda się sobie w lustrze, powtarzał często ojciec Klary, a już zwłaszcza bardziej wtedy, gdy ludowi tylko wojna w głowie. Adwokat potrafił interpretować historię i wiedział, że przyszłości należy wypatrywać raczej na ulicach, w zakładach pracy i w koszarach niż w porannej prasie. Przez szereg miesięcy pisał do nich co tydzień. Najpierw ze swej kancelarii na ulicy Diputación, następnie nie podając już adresu zwrotnego, wreszcie, po kryjomu, z celi zamku na Montjuic, gdzie nikt nie widział, jak wchodził i skąd już nigdy nie wyszedł. Jak tylu innych. Matka Klary czytała listy na głos, nieumiejętnie tłumiąc płacz i przeskakując całe akapity, których istnienie córka i tak wyczuwała. Później, o północy, Klara prosiła swą kuzynkę Claudette, by ta ponownie czytała jej listy od ojca, już bez matczynych skrótów. I takie właśnie, dzięki pożyczonym oczom, było czytanie Klary. Nikt nigdy nie widział, by uroniła choć jedną łzę, ani wtedy, gdy przestali otrzymywać listy, ani gdy wiadomości wojenne skłaniały jedynie do tego, by przeczuwać wszystko, co najgorsze. - Mój ojciec od początku wiedział, czym się to wszystko skończy - wyjaśniła Klara. - Trwał u boku swych przyjaciół, bo sądził, że taki jest jego obowiązek. Zabiła go lojalność wobec ludzi, którzy, gdy nadeszła ich godzina, zdradzili go. Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.
|
Wątki
|