Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Kiedy zakończono kucie i bliźniaki dały do zrozumienia, że są gotowe się zamienić, o nie wykończone domostwo rozgorzała prawdziwa wojna.
W rezultacie Tadrith i Keenath mieli własne mieszkanie złożone z salonu, spi- żarni i dwóch jasnych i przestronnych sypialni po obu stronach salonu. Okna sypialni wychodziły na klif, podobnie jak salonu. Rodzina kyree, która z wdzięczno- ścią zmieniła gniazdo na ciemną, sześciopokojową norę, twierdziła, że była pijana ze szczęścia, opuszczając tę grzędę, po której hulały przeciągi i głośno zastanawiała się, dlaczego ich rodzice w ogóle na niej zamieszkali! Co dowodzi jedynie, że przytulne gniazdko jednego jest dla drugiego zbieranin ˛ a patyków. Kiedy Tadrith zbliżał się do domu, który znajdował się na pierwszej lotce pra- wego skrzydła Białego Gryfa, aleja zmieniła się w zwykłą ścieżkę, a balustrada w kupę kamieni, sięgającą do kolan. Prawdopodobnie stąd brało się obrzydzenie kyree do tego miejsca: takie ogrodzenie było niebezpieczne dla małych, niezdarnych szczeniaków. Tadrith i Keenath wzrastali w gnieździe niemal identycznym jak to, ale na pierwszej lotce lewego skrzydła Białego Gryfa; odległość między nimi i ich ukochanymi rodzicami odegrała niemałą rolę w podjęciu decyzji, która rodzina wygra wojnę o mieszkanie. Tadrith mógł, gdyby tylko zechciał, wylądować na balustradzie przed swymi drzwiami, ale lądowanie gdziekolwiek poza publicznymi platformami było uwa- żane za naruszanie zasad bezpieczeństwa, ponieważ zachęcało ledwo opierzone pisklaki, które zwykle przeceniały swoje umiejętności, do lekkomyślnego zacho- wania. Nikt nie stracił życia, ale kilkoro złamało nogi, kiedy źle obliczyły odległość podczas lądowania i spadły ze skały albo wpadły prosto w grupę przechod- niów. Kiedy grupa rozhisteryzowanych matek zażądała od Rady, aby coś zrobiła w tej sprawie, zainstalowano platformy i wprowadzono rozkaz, aby gryfy i tervar-di ich używały. Tadrith i Keenath, z których cały Biały Gryf nie spuszczał oka, 8 bardzo skrupulatnie przestrzegali nakazu lądowania w wyznaczonych miejscach. W każdym razie w dzień. Pisklaki nie mog ˛ a latać po zmierzchu, więc nikt nie zobaczy, że oszukujemy. Kiedy pogoda była tak wspaniała jak dziś, drzwi i okna były szeroko otwar- te, więc Tadrith po prostu wszedł do domu, stukając szponami o kamień podłogi. Pokój, który zamienili w salon, był przestronny i jasny, a ścianę nośną wyrzeź- biono i podparto długimi drewnianymi belkami. Przejrzysty materiał, z którego Kaled’a’in robili zasłony, zawieszony był na ramach z zawiasami wpuszczonymi w kamień. Na całe umeblowanie składały się różnej wielkości poduszki pokryte materiałami w kolorze piaskowca i granitu, łupka i krzemienia. W zimie na pod- łodze kładziono grube owcze skóry i wełniane dywany, aby ogrzać zimny kamień, a drzwi i okna zamykano, chroniąc wnętrza przed wiatrem, ale latem wszystkie okrycia chowano w spiżarni, a przegrzany gryf mógł się położyć na brzuchu na kamiennej podłodze i szybko się ochłodzić. I, dla ścisłości, Keenath właśnie to robił, rozciągnięty na ziemi z rozłożonymi skrzydłami, dysząc lekko. — Właśnie myślałem o obiedzie — powitał bliźniaka. — Mogłem się spo- dziewać, że myśl o żarciu ściągnie cię do domu. Tadrith parsknął. — To, że ty masz obsesję na punkcie jedzenia, wcale nie znaczy, że ja też! Przyjmij do wiadomości, że właśnie zwiałem z kolejnego straszliwie nudnego zebrania sekcji. Jedzenie było ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem, pierwszą była ucieczka przed Aubrim! Keenath zaśmiał się bezgłośnie, otwierając dziób, jego język pojawiał się i zni-kał, a boki drżały. — Musiał być jakiś powód — drażnił. — Kto to był? Chodzi mi o tę piękną panienkę, o której naprawdę myślałeś. Czyżby Kylleen? Tadrith nie miał zamiaru dać się złapać w pułapkę. — Jeszcze się nie zdecydowałem — rzucił od niechcenia. — W końcu mam z czego wybierać i dość niemądre byłoby wyznaczanie stawki od razu na początku wyścigu. Poza tym nie mogę urazić dam, pozbawiając je mojego towarzystwa. Grzeczność wymaga, abym udzielał się tak bardzo, jak tylko mogę. Keenath wyciągnął szpon i złapał poduszkę, obrócił ją dwa razy i wstał, z wprawą rzucając nią w głowę brata. Tadrith uchylił się, a poduszka przeleciała przez pokój i uderzyła wścianę. — Powinieneś uważać — ostrzegł bliźniaka, padając na podłogę. — Zbyt wie- le poduszek straciliśmy, bo przeleciały przez klif. Czego się uczyłeś, że tak ciężko dyszysz? — Pierwszej pomocy i ratunku na polu bitwy, a szczególnie tamowania krwo- toków i opatrywania ran — odparł Keenath. — Dlaczego? Nie pytaj mnie; wojny skończyły się na długo przed naszym urodzeniem. Pomysł Zimowej Łani. Pewnie dlatego, że jestem podobny do matki. 9 Tadrith przytaknął; Keenath wielkością i budową przypominał ich matkę, Zhaneel. Jak ona był właściwie gryfsokołem, a nie gryfem. Był mały i lekki, umię- śniony głównie na piersi i ramionach. Z ubarwienia i kształtu ciała przypominał sokoła wędrownego, miał długie i wąskie skrzydła, a co najważniejsze, odziedziczył po Zhaneel zwinne, zredukowane szpony przypominające dłonie. Było to ważne, bo Keenath uczył się zawodu trondi’irn u samej Zimowej Ła- ni i potrzebował „dłoni” równie sprawnych jak ludzkie. Zanim skończy się ter- min, pozna wszystkie sztuczki nieobdarzonych uzdrowicieli. Różnicą między nim a uzdrowicielem specjalizującym się w ranach od noża, ziołach czy oparzeniach był fakt, że Keenath skupił się na potrzebach i fizjologii gryfów i innych nieludzi. Zhaneel wyszkolono na wojownika, a inni zbyt późno zorientowali się, że jej niski wzrost i brak szponów może służyć innym celom, i nie nauczono jej dru- giego fachu. Wtedy już wiedziała, jak przystosować styl walki do swego ciała, zamiast naginać się do reguł stworzonych dla innych i z pomocą Skandranona wykorzystała sytuację, osiągając wspaniałe rezultaty. Ale gdy tylko się okazało, że Keenath wdał się w nią, zachęcono go do wyboru innej drogi życiowej niż wstąpienie do Srebrzystych.
|
Wątki
|