nikt szabli nie wydobył, samym swym rozpędem i wagą położą,zgniotą i stratują wszystko przed sobą, tak jak trąba powietrznałamie i kładzie bór...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Tak dobiegli aż do krwawego usłanego
trupami pola, na którym wrzała bitwa. Lekkie chorągwie łamały
się jeszcze na skrzydłach z jazdą turecką, którą już zdołały
znacznie w tył odepchnąć; lecz w środku stały jeszcze na
kształt niepożytego muru głębokie szeregi janczarów. Kilkakroć
już rozbiły się o nie pojedyncze lekkie chorągwie, jak fala
przychodząca z roztoczy rozbija się o brzeg skalisty. Ich
złamać, ich położyć było teraz zadaniem husarii.
Kilkanaście tysięcy janczarek gruchnęło naraz, "jakoby jeden
człek strzelił". Chwila jeszcze: janczary ustawiają się silniej na
nogach; niektórzy mrużą oczy na widok straszliwej nawały,
niektórym drżą ręce trzymające dzidy, serca wszystkie walą jak
młotem, zaciskają się zęby, piersi dyszą gwałtownie. Tamci już,
już dobiegają, już słychać grzmiący oddech koni -zniszczenie
leci, zguba leci, śmierć leci!
"Allach!... Jezus Maria !" - dwa te okrzyki tak okropne, jakby
nie z ludzkich piersi wyszłe, mieszają się ze sobą. Żywy mur
kolebie się, ugina, pęka; suchy trzask łamanych kopii głuszy na
chwilę wszystkie inne odgłosy, po nim rozlega się zgrzyt żelaza,
dźwięk jakby tysiąca młotów z całą siłą w kowadła bijących,
uderzenia jakby tysiąca cepów w klepisko, pojedyncze i
gromadne krzyki, jęki, oderwane strzały rusznic i pistoletów,
wycie przerażenia. Napastnicy i napastowani, zmieszani ze
sobą, kłębią się w niepojętym zwichrzeniu; następuje rzeź, spod
wiru krew wypływa ciepła, dymiąca, napełniając surową wonią
powietrze.
Pierwsze, drugie, trzecie i dziesiąte szeregi janczarów leżą
mostem obalone, stratowane kopytami, pobodzone włóczniami,
pocięte mieczem. Lecz białobrody Kiaja, "lew boży", rzuca
wszystkie następne w war bitwy. Nic to, że kładą się pokotem
jak łan pod burzą - walczą. Wściekłość ich ogarnia, śmiercią
dyszą i śmierci pragną. Ława końskich piersi prze ich,
przechyla, obala, więc bodą nożami brzuchy końskie; tysiące
szabel tnie ich bez wytchnienia; ostrza wznoszą się jak
błyskawice i spadają na głowy, karki, ręce - i oni tną jezdnych
po nogach, po kolanach, wiją się i kąsają na kształt jadowitego
robactwa - giną i mszczą się. Kiaja, "lew boży", coraz nowe
szeregi rzuca w paszczę śmierci; krzykiem zachęca do boju i
sam ze wzniesioną krzywą szablą rzuca się w odmęt. Wtem
olbrzymi husarz, niszcząc wszystko przed sobą jak burza,
dopada do białobrodego starca, staje w strzemionach, by ciąć
tym okropniej, i ze strasznym zamachem spuszcza ostrze
koncerza ná sędziwą głowę. Nie wytrzymała cięcia ni szabla, ni
kuta w Damaszku misiurka - i Kiaja, rozcięty niemal do ramion,
pada, jakby strącony gromem, na ziemię.
Pan Nowowiejski, on to był bowiem, straszne już szerzył
poprzednio zniszczenie, bo nikt się jego sile i ponurej
wściekłości oprzeć nie mógł, lecz teraz największą oddał w
bitwie przysługę zwaliwszy starca, który sam jeden
podtrzymywał dotychczas walkę zaciętą. Krzyknęli strasznym
głosem na widok śmierci wodza janczarowie i kilkunastu z nich
wymierzyło janczarki w pierś młodego rycerza, on zaś zwrócił
się ku nim - do nocy posępnej podobny. I zanim inni rycerze
zdołali na nich uderzyć, huknęły strzały, po których pan
Nowowiejski zdarł konia i przechylił się na kulbace. Dwóch
towarzyszów pochwyciło go w ramiona, lecz owemu uśmiech,
gość dawno nie bywały, rozjaśnił twarz ponurą i zaraz źrenice
przekręciły mu się w tył głowy, a zbielałe usta poczęły szeptać
jakieś słowa, których w zgiełku bitwy nie można było
dosłyszeć. Tymczasem zachwiały się ostatnie szeregi
janczarskie. Waleczny Janisz-basza chciał jeszcze bitwę
odnowić, lecz już szał strachu ogarnął ludzi, już nie pomogły
wysilenia; zmieszały i zwichrzyły się szeregi, a parte, bite,
tratowane, cięte, nie mogły przyjść do sprawy. Wreszcie pękły,
jak pęka zbyt naprężony łańcuch i ludzie, jak pojedyncze
ogniwa, rozlecieli się na wszystkie strony, wyjąc, krzycząc,
rzucając broń i osłaniając głowy rękoma. Jazda biegła za nimi, a
oni nie znajdując dość przestrzeni do luźnej ucieczki stłaczali
się chwilami w jedną zbitą masę, na której karkach jechali
jeźdźcy pławiąc się we krwi. Walecznego Janisza-baszę groźny
łucznik pan Muszalski ciął szablą po karku, aż szpik pacierzowy
wytrysnął owemu z przeciętych kręgów i poplamił jedwabie
oraz srebrną łuskę karaceny. Janczarowie, pobity przez
piechotę polską dżamak i część rozproszonej już z samego
początku bitwy jazdy, słowem : cała tłuszcza turecka uciekała
teraz w przeciwną stronę obozu, gdzie nad głęboką przepaścią
sterczał stromy, na kilkadziesiąt stóp wysoki wiszar. "Tam
strach pędził szalonych." Wielu rzucało się w przepaść "nie
dlatego, by ujść śmierci, lecz by nie polec od ręki Polaków".
Tej rozpaczliwej rzeszy zabiegł drogę pan Bidziński, strażnik
koronny, lecz nawałnica ludzka porwała go wraz z ludźmi i
strąciła na dno przepaści, która po krótkim czasie wypełniła się
prawie po brzegi stosami zabitych, rannych i zduszonych.
Z dna podnosiły się jęki okropne, ciała drgały w konwulsjach,
kopiąc się wzajem nogami lub drąc pazurami w skurczach
konania. Do wieczora brzmiały te jęki i do wieczora poruszała
się masa ciał, lecz coraz wolniej, coraz nieznaczniej, aż o
pierwszym zmroku ucichła. Straszne były skutki uderzenia
husarii. Ośm tysięcy janczarów pociętych mieczami leżało przy
rowie otaczającym namioty Husseina-baszy nie licząc tych,
którzy zginęli w ucieczce lub na dnie przepaści. Jazda polska
była w namiotach, pan Sobieski tryumfował. Trąby i krzywuły
głosiły już chrapliwymi dźwiękami zwycięstwo, gdy wtem
najniespodzianiej bitwa zawrzała na nowo.
Oto wielki hetman turecki Hussein-basza na czele swych
konnych gwardii i reszty wszystkiej jazdy pierzchnął po
złamaniu janczarów przez bramę do Jass wiodącą, lecz gdy tam
pochwyciły go chorągwie Dymitra Wiśniowieckiego, hetmana
polnego, i poczęły siec bez litości, wrócił nazad do obozu, by
szukać innego wyjścia, zupełnie jak zwierz, otoczony w kniei,
szuka, którym by się mógł wymknąć przesmykiem. Wrócił zaś
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zĹ‚apiÄ…, to znaczy, ĹĽe oszukiwaĹ‚eĹ›. Jak nie, to znaczy, ĹĽe posĹ‚uĹĽyĹ‚eĹ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….