mokrej trawie i dalej czołgaliśmy się...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Dojrzeliśmy, jak pod kawałkiem dachu stodoły płonie
małe ognisko. Plecaki i rzeczy chłopców leżały zwalone na stos. Przy ogniu siedziało trzech
mężczyzn w wojskowych mundurach spadochroniarzy, z karabinami. Jeden miał amerykański
kapelusz dżunglowy, a dwaj czerwone berety wetknięte za pagony.
- Zmokliście w tej trawie, a gorąca herbata was rozgrzeje, zwłaszcza jeśli się tyle
gadało - odezwał się żołnierz w kapeluszu siedzący do nas tyłem.
Głos i sylwetka mężczyzny wydały nam się znajome. Wstaliśmy, patrzyliśmy na siebie
i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
- Michał! - krzyknąłem.
- Leśnik! - zawołał Maciek.
To był nasz stary przyjaciel, Michał, którego nazywaliśmy Leśnikiem. To komandos z
GROM-u, wielbiciel starych fortyfikacji, człowiek, który pomagał nam już w rozwiązywaniu
zagadek służąc swoją wiedzą i niezwykłymi umiejętnościami. Jego muskularna postura,
krótko ostrzyżone czarne włosy, czarujący uśmiech sprawiały, że nie było kobiety, która by się
za nim nie obejrzała.
- Kopę lat! - ryknął Michał ściskając nas obu.
Nie byliśmy ułomkami, ale na moment straciliśmy oddech.
- Zeszliście na psy, skoro pozwalacie sobie zabrać bagaże - Leśnik pogroził palcem
Maćkowi. - Zapomnieliście, czego was uczyłem? A teraz śmigaj po tych chłopców
przecudnego intelektu, niech przyjdą po swoje graty.
Maciek zniknął, a ja przysiadłem się do ogniska. Zaraz wstałem.
- Porucznik Makreba! - ucieszyłem się poznając drugiego z mężczyzn.
- Teraz już kapitan - wtrącił drugi spadochroniarz.
Kapitan Makreba był szefem wyszkolenia w naszej kompanii. Był surowy i szorstki
jak papier ścierny, ale to był doskonały fachowiec. Miał około czterdziestki, początki siwizny
na skroni, ogorzałą twarz naznaczoną zmarszczkami i bliznami. Miał tylko jeden feler: do
każdego mówił per “wy”.
- Siadajcie, Daniec, na rykowisko jeleni jeszcze za wcześnie - wydał z siebie
metaliczny głos. - Poznajcie kaprala Makrebę.
Uścisnąłem dłoń młodego Makreby, wykapanego ojca. Wkrótce nadeszli chłopcy,
żeby zabrać swoje plecaki. Ciekawi obserwowali żołnierzy i naturalnie największe ich
zainteresowanie budziła broń. Powiedzieli: “Dobranoc” i poszli do chałupy.
- Co cię sprowadza w Bieszczady? - zapytał mnie Leśnik.
- Kłopoty - rzekłem.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
SKARBY DOBOSZA • KRADZIEŻ FURGONETKI • INDIANIE I
RANCHO TEXAS • KIM JEST “RUSKI IGNAC” • DUSZA SOKOŁA
OPOWIADA O SKRZYNIACH HRABIEGO • POŚCIG ZA
ZŁODZIEJEM
Opowiedziałem Leśnikowi o moich dotychczasowych przygodach w Bieszczadach.
Słuchał z uwagą.
- A ty co tu robisz? - zapytałem na koniec opowieści.
- Bierzemy udział w ćwiczeniach “Wiatr Połonin” i tak się składa, że czekamy na
oddział, który mamy poprowadzić do ataku na most - zaśmiał się. - Jesteśmy grupą
rozpoznania, ludzie z kompanii kapitana Makreby ćwiczą skryte podejście i nie mogą nas
odnaleźć. Czekaliśmy na nich już na dwóch punktach kontaktowych. Nie wiemy, czy
spóźniali się, czy nie dali rady podejść. Może zostali schwytani do niewoli przez
uczestniczącą w ćwiczeniach Straż Graniczną? Stwierdziliśmy, że musimy we trzech wykonać
zadanie przeznaczone dla całej drużyny.
- Przeniosłeś się do desantu? - wypytywałem Leśnika
- Nie - zaprzeczył. - Teraz prowadzimy wspólne manewry z “beretami”, a za miesiąc z
pułkiem specjalnym z Lublińca. Może znajdziemy chętnych do GROM-u?
- Do rzeczy, Daniec - przerwał nam kapitan Makreba. - Jak rozumiem, macie problem
z tym Baturą. O tej, jak słyszeliście, wycieczce trzeba powiadomić Straż Graniczną, ale
gdybyśmy to zrobili, to całe nasze ćwiczenie pójdzie na marne, bo się zdekonspirujemy.
Mamy radiostację, ale możemy nadawać tylko w poważnych sytuacjach. Proponuję zrobić tak:
pójdziemy z wami do tej miejscowości, sprawdzimy, co się tam dzieje i wezwiemy kawalerię,
czyli naszych chłopców i Straż Graniczną. W czasie gdy oni będą zajęci, my zrobimy to, co do
nas należy.
Jeszcze godzinę ustalaliśmy szczegóły naszego planu, a potem ułożyłem się do snu w
chałupie. Wydawało mi się, że spałem bardzo krótko; na dworze świtało, a Maciek potrząsał
moim ramieniem. Pokazał mi palcem konserwy.
- Dziś mamy dyżur w kuchni - wyszeptał.
Wyszedłem na dwór. Nabrałem ze studni wody poobijanym, starym wiadrem i
umyłem się. Szczękając z zimna zębami otwierałem konserwy, potem kroiłem mięso na
plasterki, a Gustlik układał je na kanapkach. O siódmej rano, gdy poranne mgły rozproszył
wiatr i ujrzeliśmy błękitne niebo, obudziliśmy wszystkich. Dziewczyny rozgadane pierwsze
wyszły do studni umyć się, kategorycznie zabraniając nam wychodzić za nimi. Jakaś dziwna
cisza związana z ich zniknięciem zaniepokoiła nas i postanowiłem sprawdzić, w czym rzecz.
Stanąłem na progu chałupy i także zamarłem, tyle że ledwo powstrzymywałem śmiech. Nasze
trzy panny stały jak zaczarowane, wpatrzone w muskularną sylwetkę Leśnika, który rozebrany
do pasa jak gdyby nigdy nic lał na siebie wiadro wody prosto ze studni.
- Cześć Paweł! - zawołał. - Ładne masz przedszkole - zażartował.
Dziewczyny udając oburzenie takim stwierdzeniem odwróciły się i powróciły do
chałupy.
- Cześć Michał - przywitałem się z nim. - Wasze plany nie zmieniły się?
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.