Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ellis odszedł z kwaśną miną. Po chwili znów zjawiła się pielęgniarka z izby przyjęć. — Co mu się stało? — zapytała. — Po prostu jest zdenerwowany. — To zrozumiałe. — Zamilkła nagle i z zainteresowaniem wyjrzała na parking. Morris także popatrzył za okno, ale chciało mu się śmiać. Zbyt długo pracował już w tym szpitalu, by nie rozpoznać sztuczności w zachowaniu pielęgniarki. Kiedy zaczynał jako internista, nie miał jeszcze wyrobionej pozycji; pielęgniarki wiedziały o sprawach praktycznych dużo więcej od niego i nawet się z tym nie kryły, zwłaszcza gdy były zmęczone. („Chyba nie ma pan zamiaru robić tego sam, doktorze?”) W miarę upływu lat, kiedy specjalizował się w chirurgii, personel odnosił się do niego z coraz większą rezerwą, a gdy uzyskał stopień specjalisty, nikt już nie ośmielał się udzielać mu jakichkolwiek rad; zaledwie kilka pielęgniarek nadal mówiło mu po imieniu. Później zaś, po przejściu na stanowisko asystenta w Oddziale Badawczym Neuropsychiatrii, zauważył, że ludzie traktują go wręcz z przesadnym szacunkiem. Ale tym razem było inaczej. Pielęgniarka okazywała zainteresowanie jego osobą, ponieważ miało się wydarzyć coś ważnego. Zarazem potwierdzało to przypuszczenia, że już cały personel szpitala wie o tajemniczym pacjencie. — Nadjeżdża — oznajmiła kobieta. Morris wstał z ławki i podszedł do okna. Na parking wjeżdżała niebieska policyjna furgonetka. Wykręciła na podjeździe i ustawiła się tyłem do wejścia. — W porządku — rzekł. — Proszę zadzwonić na szóste piętro i przekazać wiadomość, że jesteśmy już w drodze. — Tak, panie doktorze. Pielęgniarka odeszła szybko. Z furgonetki wysiedli dwaj sanitariusze i otworzyli drzwi wahadłowe. Jeden z nich zwrócił się do Morrisa: — Pan czeka na tego faceta? — Tak. — To przypadek szczególny? — Nie, przyjmujemy go jak zwykłego pacjenta. Sanitariusz skinął głową, widocznie nic mu nie powiedziano o Bensonie. Kierowca furgonetki wysiadł i otworzył tylne drzwi wozu. Ze środka wyskoczyli dwaj funkcjonariusze, mrużąc oczy od jaskrawego słońca. Po chwili wysiadł Benson. Tak jak przy poprzednich spotkaniach, Morrisa uderzyło jego zachowanie. Trzydziestoczteroletni, niezbyt wysoki mężczyzna, sprawiał wrażenie niezwykle spokojnego, jakby nieustannie zdziwionego. Stanął teraz przed furgonetką, niezgrabnie wyciągając przed siebie skute kajdankami ręce, i zaczął się rozglądać dookoła. Wreszcie popatrzył na Morrisa i rzucił krótko: — Cześć! Ten, skonsternowany, odwrócił głowę. — Pan ma się nim zająć? — zapytał jeden z gliniarzy. — Tak. Jestem doktor Morris. Policjant wskazał otwarte drzwi wahadłowe i rzekł: — Więc niech pan prowadzi, doktorze. — Czy moglibyście zdjąć mu kajdanki? Benson popatrzył rozszerzonymi oczyma na Morrisa i szybko spuścił głowę. — Nie dostaliśmy żadnego rozkazu w tej sprawie. — Policjanci spojrzeli na siebie. — Ale chyba możemy je zdjąć. Zanim uporali się z kajdankami, kierowca podsunął Morrisowi formularz opatrzony nagłówkiem: „Przekazanie podejrzanego do zakładu lecznictwa zamkniętego” i wskazał miejsce do podpisu. — Jeszcze tutaj — powiedział, wskazując drugą rubrykę. Morris złożył drugi podpis i spojrzał na Bensona, który stał spokojnie, ze wzrokiem utkwionym w dal, i rozcierał sobie nadgarstki. Odniósł wrażenie, że podpisując formularze dokonuje jakiejś transakcji, jakby kwitował odbiór przesyłki pocztowej. Przyszło mu do głowy, iż Benson także może się czuć traktowany jak paczka. — W porządku — mruknął kierowca. — Dzięki, doktorze. Morris ruszył przodem, dwaj policjanci wprowadzili Bensona do szpitala. Sanitariusze zamknęli za nimi drzwi. Pielęgniarka czekała już z wózkiem; Benson usiadł na nim bez słowa. Gliniarze wyglądali na skonsternowanych. — Zawsze się tak postępuje w szpitalu — wyjaśnił Morris. Zatrzymali się przed drzwiami windy. ✶ ✶ ✶ Winda stanęła na poziomie holu głównego, a kiedy drzwi się rozsunęły, kilkanaście osób odwiedzających popatrzyło ze zdumieniem na lekarza, pacjenta na wózku i dwóch towarzyszących im policjantów. — Proszę zaczekać na drugą windę — powiedział Morris, wciskając guzik. Drzwi się zasunęły i pojechali dalej. — Gdzie jest doktor Ellis? — zapytał Benson. — Myślałem, że to on mnie odbierze. — Musiał pójść na salę operacyjną. Niedługo do nas dołączy. — A doktor Ross? — Zobaczysz ją podczas zebrania. — Ach tak. — Benson uśmiechnął się. — Czeka mnie prezentacja. Policjanci wymienili podejrzliwe spojrzenia, nic jednak nie powiedzieli. Winda zatrzymała się na szóstym piętrze i wszyscy wysiedli. Mieścił się tu oddział chirurgii specjalnej o charakterze naukowo-badawczym, gdzie zajmowano się trudnymi bądź nietypowymi przypadkami, najczęściej schorzeń serca, nerek oraz zaburzeń przemiany materii. Cała grupa przeszła do przeszklonego pomieszczenia dyżurujących pielęgniarek, które znajdowało się pośrodku piętra rozplanowanego w kształcie krzyża.
|
Wątki
|