— Moje pióro! — szepnął Jasiński...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Zdyszany szept pobiegł po całej klasie. Zdumiona ponad wszelkie pojęcie społeczność wyglądała jakby zahipnotyzowana i nie mogła oderwać spojrzenia od tajemniczego pióra. Zwróciło to wreszcie uwagę matematyka, więc zakrzyknął:
— Czemu patrzycie na mnie jak na malowane wrota?
Wiadomo, że na świeżo malowane wrota nie patrzą filozofowie, przeto jasnym było, że w słowach pana profesora tkwiło ziarno goryczy. Ponieważ pytanie było retoryczne, bo ani pan profesor nie oczekiwał na nie odpowiedzi, ani też nikt z zapytanych z odpowiedzią się nie kwapił, więc matematyk, uważając sprawę za wyczerpaną, chwycił w rękę linię, a pióro schował do kieszeni.
— O, rany! — krzyknął półgłosem, ale dotkliwym półgłosem właściciel pióra.
Adam, opryszek siedmiokrotny, który tego dnia zjawił się w szkole przed wszystkimi, oparł swój diabelski łeb na rękach i trząsł się ze śmiechu. Śmiali się wszyscy prócz Burskiego, który patrzył na to wszystko jak gdyby z troską, i Jasińskiego, którego oblicze przybrało wyraz niebotycznego zdumienia.
— Adasiu! — krzyknął, zaledwie drzwi zamknęły się za matematykiem. — To było moje pióro.
— Istotnie. Obiecałem, że je dzisiaj zobaczysz, a reszta mnie nie obchodzi — mówił Adaś wesoło. — Biegnijże za nim.
Jasiński wypadł z klasy, a po chwili powrócił, zwycięsko dzierżąc w ręce zdobycz.
— Ale ty jesteś magik, niech cię wszyscy diabli! — rzekł z uznaniem. — Nie pytam, jak i co, bo i tak nie powiesz, ale ciebie powinni spalić na stosie.
Klasa siódma byłaby przenigdy nie dopuściła do takiej zbrodni. Uwielbiała swojego czorta, który chodził w czarnej sławie uśmiechając się przyjaźnie do całego, pełnego zagadek świata do szumiącej nadziei, że maluczko, a ujrzy morze bursztyn rodzące. Czort jednak, choć czort, nie umiał przewidzieć najbliższej przyszłości, wlokącej się ku niemu żółwim krokiem umęczonych w upale dni. Nie wiedział też i o tym, że sława jego rozbrzmiewała po całym gimnazjum jak długie, szerokie, wysokie i krzykliwe. W szkole wiedzą, skąd przyleciała ta mucha, co właśnie łazi po szybie, w jakim jest wieku i jakie są jej rodzinne stosunki. W szkole wszystko gada i plotkuje: ławka, tablica, wieszadło i bałwan piec. W szkole działa nieustannie telegraf bez drutu, telewizja, telepatia i licho wie, co jeszcze. Aniołowie nie zdążyli zapisać w księdze niebieskiej, co się stało w klasie szóstej w Jednym zakątku gmachu, a już wie o tym klasa piąta, najbardziej od niej oddalona. Najsłynniejszych podróżników zdumiewa nieodgadniony sposób, którym na olbrzymie odległości porozumiewają się Murzyni; godne zastanowienia są sposoby małpoludów w szkole. Nic w tym przeto nie było dziwnego, że najpierw głośna historia z profesorem Gąsowskim, następnie facecja z wiecznym piórem, porwanym przez matematyka, znane były i pędrakom, i dryblasom z klas wyższych. Panowie profesorowie też wiedzieli o tym, że siódmoklasista Adam Cisowski jest wyjątkowym ananasem w szkolnym ogrodzie.
Cisowskiego mało to wszystko obchodziło, gdyż wybierał się nad morze, więc czasem pomrukiwał z radości. Wybierał właśnie książki, które należało przeczytać leżąc na piasku jak foka, gdy weszła do jego pokoju siostra z oznajmieniem, że przyszło do niego dwóch bardzo przystojnych młodzieńców.
— Dobrze! — rzekł Adam. — Zachowujcie się cicho, wyjce afrykańskie.
— A podsłuchiwać można? — zapytało przymilnie dziewczątko.
— Za podsłuchiwanie będzie kęsim! — ostrzegł Adam.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.