Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
— Susan, wiem, że pani ma dobre intencje, ale myślę, że lepiej będzie, jeśli zostawimy zasłonki tak, jak są. Nie chcę się sprzeciwiać życzeniu pani Seiffert. Proszę nie zapomi- nać, że ta kobieta umiera. Może ona nie chce, żeby czas płynął szybciej? Może, zamiast oglądania kolejnego odcinka „Dallas” czy „Jeffersonów” woli spokojną kontemplację? 66 67 Chociaż McGee mówił głosem łagodnym, Susan czuła się skarcona. Lekarz miał rację. Telewizja nie była tym, o czym mogła teraz marzyć umierająca staruszka, zawie- szona między pełną cierpień jawą a na wpół narkotycznym snem. — Niech pan nie myśli, że jestem nieczuła — próbowała usprawiedliwić się Susan. — Nigdy bym tak nie pomyślał. Ale niech pani da jej spać w spokoju i nie martwi się o nią. — Wziął Susan za rękę, pogłaskał po dłoni i położył na kołdrze. — Zajrzę do pani rano. Na kilka minut. Wyczuła, że mężczyzna zastanawia się, czy nachylić się nad nią i pocałować ją w po- liczek. Zaczął już to robić, potem cofnął się, jakby nie był pewien, w jaki sposób ona na to zareaguje. A może Susan tylko to sobie wyobrażała? Trudno jej było rozstrzygnąć, jaki naprawdę jest doktor McGee. — Życzę pani dobrej nocy. — Jestem pewna, że będzie dobra — odpowiedziała. Lekarz podszedł do drzwi, zatrzymał się i odwrócił w stronę łóżka. — Ach, jeszcze coś... Zaplanowałem dla pani na jutro fizykoterapię. — Co to jest? — Ćwiczenia mięśni, gimnastyka, głównie po to, żeby rozruszać nogi. Będą też zaję- cia w basenie z masażem podwodnym. W jakiś czas po śniadaniu przyjedzie po panią sanitariusz i zabierze na dół. * * * Pani Seiffert nie była w stanie jeść samodzielnie, więc musiała być karmiona przez pielęgniarkę. Ale nawet ta czynność odbywała się za zaciągniętymi zasłonkami. Susan jadła kolację, czytając kryminał. Bardzo ją zaciekawił, a co najważniejsze nie pozwalał myśleć o sobowtórach Harcha i Quince’a. Później, gdy zjadła już wszystkie ciasteczka i popiła mlekiem, poczłapała do łazienki, podtrzymując się ściany. Droga powrotna do łóżka wydawała jej się dwa razy dłuższa. Jeszcze później siostra z nocnej zmiany przyniosła jej środki uspokajające. Susan wiedziała, że i bez nich będzie spać całkiem nieźle, ale je zażyła. Wkrótce zasnęła. „Susan... Susan... Susan...” ...obudził ją cichy głos przyzywający jej imię. Nie mogła spać i usiadła prosto na łóżku. „Susan...” Serce zaczęło walić jej jak młotem, bo choć z natury nie była strachliwa, to w głosie tym wyczuła coś złowieszczego. Lampka nocna nie dawała dużo światła, ale w pomieszczeniu nie było zupełnie ciemno. Rozejrzała się wokół. Nie dostrzegła nikogo. 68 Wstrzymała oddech, oczekując, co nastąpi. Cisza. — Kto tam? — spytała wreszcie, wpatrując się uporczywie w zaciemniony kąt. Żadnej odpowiedzi. Odegnała resztki snu i zdała sobie sprawę z tego, że głos dobiegł z lewej strony, tam gdzie znajdowało się zasłonięte łóżko, a głos nazwałaby raczej męskim niż kobiecym. Zasłony wciąż wisiały wokół łóżka. Widziała je mimo panującego mroku. Biała ma- teria odbijała i nawet wzmacniała słabe światło nocnej lampki. Prześcieradła wydawały się błyszczeć, jakby były nafosforyzowane. — Jest tam kto? — spytała. Cisza. — Pani Seiffert? Zasłony się nie poruszyły. N i c się nie poruszyło. Spojrzała na stojący na stoliku zegar, wyświetlający czas jasnym światłem. 3:42. Susan wahała się przez chwilę, a potem zapaliła górne oświetlenie. Jasny blask ośle- pił ją na chwilę. Szybko zgasiła światło, gdy tylko zorientowała się, że nikt nie chowa się po kątach. Zasłonięte łóżko Jessiki Seiffert w jasnym blasku też wyglądało mniej groź-
|
Wątki
|